Zająłem miejsce w okolicach trzeciego rzędu. Żeby nie być ani za daleko, ani za blisko sceny. Nienawidziłem, kiedy źle ustawiona głośność zamiast pozwolić mi delektować się dźwiękiem, zagłuszala mnie totalnie, definitywnie. Dośrodkowo.
Przyszedłem wcześniej, reszta publiczności zapewne jeszcze raczyła się piwkiem przy barze, rozmawiała o oczekiwaniach względem koncertu, czy zwyczajnie śmiała się w głos z czegoś, co śmieszy tylko ich.
Ja nie.
Lubiłem ten moment zaraz przed, kiedy światło było jeszcze wygaszone. W zakamarkach sufitu, przy kilku spracowanych lampach tańczył kurz. I ja z nim tańczyłem, zamykając oczy.
Lubiłem wsłuchać się w ciszę, po której zawsze nastepowaly wyładowania atmosferyczne, choć atmosfera miała tu inny wydźwięk.
I ten kurz pod lampami...
Ludzie zaczęli wchodzić pojedynczo lub grupkami, zajmować wolną przestrzeń. Rozglądałem się ciekawie, z kim przyszło mi dzielić dzisiejsze wiersze. I to też łechtało mi gramy, których pozbędę się po śmierci.
Nie będę opisywał każdego z osobna, gdyż zajęłoby mi to milenium, albo dwa - taka różnorodność zagościła dziś w moje progi poznawcze - skupię się tylko na najbliższych krzesłach.
Z lewej, dotykając mojego ramienia swoim, dosiadła się na oko dwudziestokilkuketnia kobieta. Na nosie miała druciane okulary, a w kącikach ust zalążek uśmiechu. Niepełny, to była ledwie zapowiedź owacji, fajerwerków - to był uśmiech, jak moje siedzenie tu, przed koncertem i kurz, tańczący leniwie pod lampami.
Z prawej zasiadła ciemność, brak światła. Niewyraźność i rozmazanie rozsiadly się z prawej i to ja byłem nimi. Ramię w ramię z nią, jako zapowiedź wieczoru.
Minęła dwudziesta pierwsza trzydzieści, więc tłum zaczął się niecierpliwić. Koncert miał zacząć się pół godziny temu, tymczasem ucichły nawet rozmowy, heheszki, na krótką chwilę zamilkły nawet oddechy, jakby nagle kilka tysięcy osób, przestało toczyć krew do serca.
Zerknąłem jeszcze na nią, ciekawy jej reakcji.
Patrzyła na mnie tak, że przestałem istnieć.
Uśmiechała się już pełnoprawnie i delikatnie skinęła głową na znak zgody.
I wtedy zacząłem gwizdać.
Początkowo jak szum wiatru, jakby ktoś zostawił uchylone okno, przez które do środka zaplatał się ledwie podmuch. Potem bardziej.
W tej chwili przeważnie publika podłapywala rytm i zaczynała gwizdać ze mną. Tworzyliśmy wspólny organizm, niesiony dźwiękami wydobywającymi się z naszych gardeł, ale nie dziś.
Dziś musieli przeczuć jakoś, że nie chcę ich tu. Że jeśli nawet, to tylko jako świadków.
Że tylko to ramię, te okulary w drucianych oprawach, jak struna harfy czy kontrabasu. I to kontra okazało się tu kluczowe.
I wtedy dołączyła.
Z cyklu : Detoks
Ostatni dzień sierpnia, nowego roku pańskiego.
Marcin Lenartowicz
-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
Akustycznie.
- eka
- Posty: 18289
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Akustycznie.
No okey, liryzm w ostatnim akapicie przeważa, ale całość? 

- Karma
- Posty: 1154
- Rejestracja: 22 sty 2015, 23:20
- Karma
- Posty: 1154
- Rejestracja: 22 sty 2015, 23:20
- eka
- Posty: 18289
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
-
- Posty: 5196
- Rejestracja: 21 lis 2011, 12:02
Akustycznie.
Chyba bardziej proza poetycka, ale mniejsza z tym, bo dobry tekst.