#20
Post
autor: Alicja Jonasz » 20 gru 2020, 11:13
Opowieść mistrza Gotfryda - Legenda o Olbinie fr.10
Obudził się, gdy słońce było już wysoko na niebie. Leżał przez dłuższą chwilę z zamkniętymi oczami, rozpamiętując wydarzenia minionej nocy, a jednocześnie z niepokojem wsłuchiwał się w dźwięki dochodzące z zewnątrz. Las tętnił życiem. Niby wszystko było takie jak zwykle, znajome, a jednak nowe. Ten sam szum wiatru w konarach drzew, ten sam świergot ptaków i brzęczenie owadów, te same trzaski, stukanie, zawodzenie i jęki, lecz wszystko bardziej wyraźne, głośniejsze niż co dzień. Cóż to może znaczyć, czyżby to kolejna czarcia sztuczka, zadawał sobie w duchu pytanie.
- Panie, stół już nakryty! - usłyszał nagle znajomy skrzeczący głos.
Otworzył oczy, lecz nie zdołał niczego dojrzeć. Oślepiło go jasne światło. Musiał więc pomrugać przez chwilę, żeby źrenice przywykły do słonecznego blasku i dopiero wtedy rozejrzał się. To, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. A więc czart nie kantował! Dotrzymał obietnicy! Otoczył go przepychem, o jakim nigdy mu się nie śniło. Wszystko wokół tonęło w złocie i klejnotach, a on sam, ubrany w drogocenne szaty, leżał w wielkim łożu, w jedwabnej pościeli. Po jego nędznej ziemiance nie pozostało ani śladu.
- Sługa, służka uniżony jaśnie pana, czeka na rozkazy! - ciągnął przymilnie ten sam głos. - Kazałem nakryć do stołu w bursztynowej komnacie...
Karzeł, przyodziany w czerwoną liberię ozdobioną srebrnymi guzikami, obcisłe spodnie pod kolana, białe pończochy i pudrowaną perukę wciśniętą na kostropaty łeb, stał na środku komnaty i kłaniając się w pas, powtarzał:
- A może jaśnie pan życzy sobie śniadać w łożu?
Gdyby nie okazały ogon wystający spod lokajskiego fraczka i kopyto niedbale ukryte w miękkim, zamszowym pantoflu, olbrzym nigdy nie rozpoznałby w nim stwora spotkanego na bagnach.
Czart doskonale wywiązał się z zadania. Uczynił go możnym panem. Odtąd czegokolwiek olbrzym sobie zażyczył, wnet to miał, jeszcze piękniejsze, doskonalsze, niż sobie wyobrażał. Jednego diabeł nie mógł mu dać...
To coś olbrzym widział w oczach ludzi, kiedy wspólnie siedzieli wokół ogniska, jedli, śpiewali i tańczyli, a on skulony w zaroślach, zaszczuty i odrzucony, czuł, jak tęsknota za miłością rozszarpuje mu serce. To właśnie tego skarbu, ukrytego w ludzkiej duszy, owego najcenniejszego klejnotu, który łączy serca, obdarzając je największym szczęściem, nie był w stanie ofiarować mu czart, gdyż będąc ucieleśnieniem zła w najczystszej jego postaci, nie miał władzy ani nad miłością, ani nad tymi, którzy mogli owym uczuciem obdarować Olbina.
Mijały dni, tygodnie i miesiące. Każda kolejna chwila wydawała się podobna do poprzedniej. W dzień olbrzym pił, jadł i wysługiwał się na każdym kroku karłem, ale nocami, zupełnie jak wtedy, gdy nie posiadał nic prócz nędznej ziemianki i garści suszonych jagód, snuł się po pałacu wypełnionym wszelakim dobrem i płakał z rozpaczy.
Z czasem ponure i szalone myśli tak zaczęły mu ciążyć, iż miał ochotę rzucić wszystko, pozbyć się całego bogactwa, którym i tak nie umiał się cieszyć, zburzyć pałac pełen bezużytecznych świecidełek, aby nie pozostał po nim kamień na kamieniu, i podpisać cyrograf, a gdy przyjdzie pora, oddać duszę diabłu. Nie czekać, aż minie rok! Raz na zawsze skończyć z tym nędznym życiem! I byłby pewnie to uczynił, gdyby nie Herkules, piękny wałach, na którego grzebiecie Olbin co dzień urządzał sobie przejażdżki po okolicy...
Ostatnio zmieniony 21 gru 2020, 07:58 przez
Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 11 razy.
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak