Po prostu wymsknęło się i tyle. Zdarza się każdemu! No nie mów, że nie... tobie też na pewno! I wszystko skończyłoby się pewnie na tym upadku i ewentualnym posprzątaniu szkła, ale życie jest nieprzewidywalne i lubi zaskakiwać. To niewinne przekleństwo podchwyciła ściana, bo ona lubi takie perełki i z nudów wychwytuje je uszami specjalnie do tego przeznaczonymi. Przechwyciwszy brzydkie słowo, pobawiła się nim trochę jak piłeczką, poigrała jak kotek z myszką - przestawiła w nim literki, dodała to i owo. W każdym razie bawiła się tak długo, aż w końcu znudziła się całkiem i wyrzuciła przekleństwo przez okno, kłując nim w ogon wiewiórkę skaczącą po konarze drzewa, a wiewiórka jak to wiewiórka, jest płochliwa... najpierw zapiszczała, jakby ktoś odzierał ją z rudego futerka, a potem wrzasnęła na cały pyszczek:
- Auu, mój ogon!
Nie myśl czasem, że na tym się skończyło. O nie! Wiewiórka, wściekła z bólu, wyrwała z ogona brzydkie słowo tak, jak pozbywa się spod paznokcia drzazgi i zamachnąwszy się solidnie, cisnęła nim w dzikiego gołębia, a on...
Uwierz mi, awantura zrobiła się potworna. Nie było wyjścia, spakowałam w koszyk kilka smakołyków i uciekłam gdzie pieprz rośnie.
Jaki morał z tego?
