I z klasyki, i debiutów portalowych; kolejność alfabetyczna, żeby z niej nie wnioskowano;-)
(oczywiście służę, jeśli ktoś sobie życzy wprowadzenia nazwiska zamiast/przy nicku).
alchemik
mój gnój
mój znój serdeczny a w tym wiecznym znoju
planetę toczę po orbicie skrycie
i żadna ze mnie szycha panteonu
zwali mnie chepri* gdzieś w dawnym Egipcie
że zwolennikiem jestem ludzkiej mierzwy
zarzut pancernym odpieram odwłokiem
zwijam go w kulę i bez chwili przerwy
wraz z innym śmieciem w nieczystości topię
w zbroję odziany w granat połyskliwy
piękny i kształtny jak ozdobna brosza
brzydoty cudem dziwem co nad dziwy
wkład w dobro świata z ekskrementów wnoszę
i tylko jedno pragnienie mnie męczy
tak bardzo chciałbym odżyć w ludzkiej skórze
dłonie zatopić w splugawionej tęczy
w błocku sumienia nurzać jak najdłużej
dla ogrodników prawdą oczywistą
gdzie plon chcesz zebrać tam nawóz rozrzucisz
szczęście wyrosłe na urągowisku
z zdrowym rozsądkiem i czuciem się kłóci
mój gnój serdeczny ta planeta moja
gdzie wieczne smutki zarazy i wojny
dla mnie to norma jako żemżuk gnojak
a ty co powiesz? poeto nieskromny?
---------------------------------------------------------------------
Miron Białoszewski
Leżenia
1
naprzeciw nocnych szpar
ciemno-ja
mieszkanio-ja
leżenio-ja
2
leżenie
w wydłużanie się
bez jednej poprzeczki złości która skraca
idzie się tylko na długość idzie się idzie
puszcza się w dobrze sobie bycie
nie kończy się
3
kiedy leżę nie nadaję się do wstania
leżenie zapuszcza korzenie
nie wierzę w poruszanie się
zawsze do wyrwania zielony
4
takie leżenie-myślenie jak ja lubię
to jest niedobre z natury
bo niech ja w naturze
tak sobie leżę-myślę
to zaraz napadnie mnie coś i zje
5
leżąc w łóżku chcę być dobrym
przez sen rożnie dużo dobroci
leżenie dobroć wygrzewa
ale wstanie ją zawiewa
-------------------------------------------------------------------------
Leonard Cohen
Wiersz
Słyszałem o mężczyźnie
który słowa wymawia tak pięknie
że może mieć każdą kobietę
ledwie tylko wypowie jej imię
Jeżeli milczę obok twego ciała
i cisza kwitnie na ustach jak obrzęk
to dlatego że słyszę jego kroki
i chrząkanie pod naszymi drzwiami
tłumaczenie - Maciej Zembaty
--------------------------------------------------------------
Paul Celan
Fuga śmierci
Czarne mleko poranku pijemy je wieczór
Pijemy w południe o świcie pijemy je nocą
Pijemy pijemy
Grób kopiemy w powietrzu tam się nie leży ciasno
Człowiek mieszka w tym domu który się bawi z wężami ten pisze
Pisze gdy zmierzcha do Niemiec złoto twoich włosów Małgorzato
Tak pisze wychodzi przed dom i gwiazdy migocą przyzywa
gwizdem swe psy
Gwizdem wywleka swych Żydów każe im kopać grób w ziemi
Nam rozkazuje teraz zagrajcie do tańca
Czarne mleko poranku pijemy cię nocą
Pijemy o świcie w południe pijemy cię wieczór
Pijemy pijemy
Człowiek mieszka w tym domu który się bawi z wężami ten pisze
Pisze gdy zmierzcha do Niemiec złoto twoich włosów Małgorzato
Popiół twoich włosów Sulamit kopiemy w powietrzu grób tam się nie leży ciasno
Krzyczy głębiej wrzynajcie się w glebę wy tutaj a wy tam śpiewajcie i grajcie
Chwyta za broń u pasa i wymachuje oczy jego niebieskie
Głębiej wryjcie łopaty wy tutaj a wy tam dalej grajcie do tańca
Czarne mleko poranku pijemy cię nocą
Pijemy w południe o świcie pijemy cię wieczór
Pijemy pijemy
Człowiek mieszka w tym domu złoto twoich włosów Małgorzato
Popiół twoich włosów Sulamit ten człowiek się bawi z wężami
Krzyczy słodziej zagrajcie śmierć ta śmierć jest mistrzem z Niemiec
Krzyczy ciemniej ciągnijcie po skrzypkach z dymem wzlecicie w powietrze
Grób wtedy macie w chmurach tam się nie leży ciasno
Czarne mleko poranku pijemy cię nocą
Pijemy w południe śmierć jest mistrzem z Niemiec
Pijemy cię wieczór o świcie pijemy pijemy
Śmierć jest mistrzem z Niemiec niebieskie ma oko
Trafi cię kulą z ołowiu trafi celnie głęboko
Człowiek mieszka w tym domu złoto twoich włosów Małgorzato
Psy swoje na nas poszczuje grobem obdarzy w powietrzu
Z wężami się bawi i marzy śmierć jest mistrzem z Niemiec
Złoto twoich włosów Małgorzato
Popiół twoich włosów Sulamit
przeł. Stanisław Jerzy Lec
-------------------------------
Jacek Dehnel
Villanella czterdziestosześciolatki wpuszczającej licealistę do pokoju hotelowego
Gdy będziesz to wspominał po latach (a będziesz),
gdzieś w niewyobrażalnych, chromowanych światach,
nie bądź dla mnie niemiły. Tyle, i nic więcej.
Przed światłem chińskiej lampki z sinawym łabędziem
brzydkie meble z paździerza i, tak, mnie osłaniaj,
gdy będziesz to wspominał po latach (a będziesz).
Pamiętaj wzór tapety. Kruche szyi zgięcie.
Wyświetlając je kiedyś na dalekich ścianach,
nie bądź dla mnie niemiły. Tyle, i nic więcej.
Zrób mnie piękniejszą, lepszą (lecz zniszcz moje zdjęcie),
niech żałują, że wtedy tylko ciebie znałam,
gdy będziesz to wspominał po latach (a będziesz),
żebym - gdybym tam była, choć już mnie nie będzie -
w tych słowach się za żadne skarby nie poznała,
nie bądź dla mnie niemiły. Tyle, i nic więcej.
Przecież i tak nie skłamiesz. Będziesz opowiadał
nie mnie, a dym i ogień, i szadź, i kurz w szparach,
gdy będziesz to wspominał po latach (a będziesz).
Nie bądź dla mnie niemiły. Tyle, i nic więcej.
Big Splash
Czternastosekundowy filmik w Wikipedii
pokazuje zderzenie piłeczki zielonej
z niebieską: spójrz, tak powstał księżyc. Nie ma gorszej
wiadomości dla bladych poetów. Więc zbitka
„proto-Ziemia” ma jakieś znaczenie? Na Ziemi
jest ktoś, kto jej używa tak, jak słowa „nitka”,
„kombinezon”, „miednica”, mając w głowie – właśnie:
bryłę? planetę? koncept? Materiał na miejsce?
Czytaj dalej. Jest groźnie: komety i deszcze
meteorytów, mrozy, Ziemia kulą lodu,
wypadnięcie z orbity, połknięcie przez gwiazdę,
i entropia: Endlosung najwyższego sortu.
Niewiele jest nadziei w cichym oceanie
metanu na odległym księżycu Saturna,
w lodzie na Europie, w Cher. Wszechświat to trumna
na wszystkie formy życia i nieżycie całe.
Nawet ten stół jest drobny, kruchy na nim talerz,
i przy małych kieliszkach sztućce równie małe:
wszystko to, od anteny aż po fundamenty,
złoży się i zasklepi bez świadectwa kształtu
pod galaktyczną burzą i naporem kwarków.
Pomyśl: to co jest gruntem i rzeką i miastem
zarośnie pozaziemską szadzią, pyłem gwiezdnym
i elementarnymi cząstkami jak chwastem.
Słuchaj. To opowiada: nie jesteście sami
ze skazaną na klęskę próbą bycia wiernym,
z waszym nikłym ciężarem ułomnej materii,
z waszą kruchością wiązań i bezbronną skórą.
Przegra wszystko: nożyce i papier i kamień.
Coś gwiazdami obraca – lecz nie jest to czułość.
-----------------------------------------------
eka
nie teraz
w listopadach melancholio
dopadaj
cicho od północnej okiennicy
stul chorągwie dębu
i wisiorki brzozy słotne
bo legną w przejrzystość nad nimi
obiecuj korzeniom upór
pniom pracę
gałęziom głośne gniazda
a liściom... im pliki zielone żarłoczne
larwy kokony motyli
nim nas obejmą chryzantemy szadzi
opatrunki twardej bieli
przeliczaj dzieci i mnóż
----------------------------------------------------------
Stanisław Grochowiak
Zaklinanie
1
Muszę cię mieć. To tak jakbym musiał mieć rym,
Jak basior na szybie lodowej — przepiórki kulawej czuć trop,
I gdy cię doczmychnę — bądź studzwonna w tym,
Jak ja — siekierny,
W pustce
Pazerny chłop.
2
Muszę cię wziąć. Jak pióro biorę w garść,
Błękitne aż po ażur, dopóki moja dłoń
Ten świstek zwiewnych lotów nie przemieni w barć,
A ty — jak pszczoła plastra,
Niewiestna i żądlasta
Nie bzykniesz: Boże broń!
3
Muszę na śmierć. Na leśne prześcieradła
Rozłożyć złoty lok,
Jak lnu kwaśne paździerze.
Potem niech klepie zbędne już pacierze
Matka w zapiecku za piecem pobladła.
I nowy rok
Na barani skok.
4
Niech cię wstrzymują Aniołowie Stróże,
Wyjdź na podwórze
W niedopiętej skórze.
Płonąca żyrafa
Tak
To jest coś
Biedna konstrukcja człowieczego lęku
Żyrafa kopcąca się pomaleńku
Tak
To jest coś
Coś z tamtej ściany z aspiryny i potu
Ta mordka podobna do roztrzaskanego kulomiotu
Tak
To jest coś
Czemu próchniejecie od brody do skroni
Jaki wam ząbek w pustej czaszce dzwoni
Tak
To jest coś
Coś co nas czeka
Użyteczne i groźne
Jak noga
Jak serce
Jak brzuch i pogrzebacz
Ciemna mogiła człowieczego nieba
Tak
To jest coś
O wiersz ja ten piszę
Sobie a osłom
Dwom zreumatyzowanym
Jednemu z bólem zęba
Oni go pojmą
Tak
To jest coś
Bo życie
Znaczy:
Kupować mięso Ćwiartować mięso
Zabijać mięso Uwielbiać mięso
Zapładniać mięso Przeklinać mięso
Nauczać mięso i grzebać mięso
I robić z mięsa I myśleć z mięsem
I w imię mięsa Na przekór mięsu
Dla jutra mięsa Dla zguby mięsa
Szczególnie szczególnie w obronie mięsa
A ONO SIĘ PALI
Nie trwa
Nie stygnie
Nie przetrwa i w soli
Opada
I gnije
Odpada
I boli
Tak
To jest coś
-------------------------------------------------
ks_hp
wyprawianie
Odklejają się paznokcie od siatkówek, włosy od
poduszki. Nieczęsto zmieniam poszwę, wystarczy
własna powłoka z przecinkami rzęs, dwukropkiem
źrenic. Grawitacja zawsze pociąga tylko jedno
ciało, dopóki nie wyssie zawartości i nie zrzuci
skóry. Dzisiaj przenicuję
u ciebie - wieloczarne sufity obsypane łupieżem
z papierosów. Próbuję rzucać, a wypalam mnóstwo
spojrzeń - świetlnych punktów dających poczucie
bezpieczeństwa w ciemności. Ze strachu obgryzam
powieki, być może uda się otrzeć oczy,
aż znikną.
----------------------------------------------
Bolesław Leśmian
Zwiewność
Brzęk muchy w pustym dzbanie, co stoi na półce,
Smuga w oczach po znikłej za oknem jaskółce.
Cień ręki - na murawie... A wszystko - niczyje,
Ledwo się zazieleni - już ufa, że żyje.
A jak dumnie się modrzy u ciszy podnóża!
Jak buńczucznie do boju z mgłą się napurpurza!
A jest go tak niewiele, że mniej, niż niebiesko...
Nic, prócz tła. Biały obłok z liliową przekreską.
Dal świata w ślepiach wróbla. Spotkanie traw z ciałem.
Szmery w studni. Ja - w lesie. Mgłą byłeś? - Bywałem!
Usta twoje - w alei. Świt pod groblą w młynie.
Niebo - w bramie na oścież... Zgon pszczół w koniczynie.
Wstążka zmarłej dziewczyny na znajomej darni,
Słońce, co chwiejnie skacząc, źdźbli się w łzach deszczarni.
Wiara fali w istnienie za drugim nawrotem
I wołanie o wieczność w jaśminach za płotem.
Chód po ziemi człowieka, co na widnokresie,
Malejąc, łatwo zwiewną gęstwę ciała niesie
I w tej gęstwie się modli i gmatwa co chwila
I wyziera z tej gęstwy w świat i na motyla.
https://www.youtube.com/watch?v=CtWLUzkj3iw
------------------------------------------------------------
Karol Maliszewski
To co kiedyś znaczyło
Józefowi Baranowi
Siedziałem w ciemnościach
z nogami spuszczonymi w dół
który rósł
pogłębiał się z dnia na dzień
za sprawą niewidzialnych kopaczy
samotnie ptak jakiś
ścieżki wytyczał ponad dachami
drążył tunele w gęstym powietrzu
poważnie odprawiał mszę świtania
mnie już nie było w tym wszystkim
na próbę
tlen odjęto wyłączono światło
telefon miał czkawkę
kukał gdzieś za szafą
słyszałem widziałem
błyszczały sekundy
mogłem wyrwać sobie serce
wyjąć z marynarki
nikt by tego nie zauważył
sam siebie trącałem
jak zużyty trzewik
a potem był powrót
na łono ojczyzny w powszednim grymasie
w zamazane góry wielu znaczeń
lecz nie chciało już znaczyć
jak poprzednio znaczyło
siedziałem w ciemności
z nogami spuszczonymi w dół
i każdy oddech przywracał mnie światu
słyszałem widziałem
na okno powiedziałem okno
mówiłem śpiewałem
na stół powiedziałem stół
poczułem suche sutki w dłoni
z której wypadł długopis
zanurzyłem palce w czymś gorącym lepkim
zamknąwszy zeszyt
lecz nie chciało już znaczyć
to co kiedyś znaczyło
----------------------------------------------------
Czesław Miłosz
Piosenka o końcu świata
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.
---------------------------------------------------------
Tadeusz Nowak
Psalm o chorych nogach
Bolą mnie nogi One we śnie
za sen mój chodzą na czereśnie
Że dalej chodzą za sny inne
wiem od pościeli całej w glinie
Śpijcie przy mnie dam wam maku
dam sekretne pismo w ptaku
dam wam jabłek pół sąsieka
dam pół boga pół człowieka
dam wonności i dam rano
tę dzieweczkę przeczuwaną
Bolą mnie nogi izba pusta
W piecu Lewiatan tak się pluska
Wzgórze za oknem się przybliża
A nie ma kto zdjąć ciała z krzyża
Idźcie nogi dam wam buty
dam na drogę kij okuty
dam wam skrzypce dam wam miodu
dam wam dywan z carogrodu
dam wam konia a pod wieczór
stanę przeciw wam przy mieczu
https://www.youtube.com/watch?v=1rbXsy5hWpA
https://www.youtube.com/watch?v=HsQ6kfTv5GY
---------------------------------------------------------------------------------
Nowy Vega
święci od czyszczenia rynien
śpij
przecież nikogo tam nie ma
bo kto by chciał się tłuc w taki ziąb
po międzypiętrach
to tylko październik
sięga aż do najwyższych drzew
śpij nikogo tam nie ma
to nie aureole ani błędne ogniki
tak szeleszczą
to tylko październik obmywa
kosteczki
martwych pocztowych gołębi
przemieszane z resztkami gwiazd
nikogo innego tam nie ma
śpij
tu jest za nisko dla samobójców
z listów do poetki - idącej w deszczu
tylko ukradkiem karmisz wprost z piersi gdy jesteś
a jesteś ciężka jak szkaplerz z ołowiu gliniana cegła
rozsypana sól
ty która nie znasz miary mojego głodu
do ciebie pomilczę
urodziłaś mnie metafizycznie dlatego wydaje się że prześlizguję
między łuskami oceanicznych ryb lub krawędzią witrażowego szkła
tnę lecz mógłbym przysiąc że czułem kilka razy to coś –
taką pokorę
jakby niebieska wstążka przelana przez palce która unosi
ponad bezduch ponad zakamieniałą bryłę świata
ty nie znasz miary mojego głodu gdy jesteś na chwilę
ty jedynie uśmiech przelotny niesiesz mi na pożywienie
o ironio
nie wierzę w świętą krowę poezji przechadzającą się
po diamentowych od łez trotuarach i rozdającą życie wieczne
ja tylko czuję żywe serce którego nie potrafię przemilczeć
miłości nie potrafię przemilczeć
(*** przez srebrne rzeźnie)
pokochać ciebie
to tak jakby nóż najczulszy
wsunąć między własne żebra
nic tam nie znajdując prócz tętentu
płoszonych nocą koni
właśnie taki dajesz mi niepokój
igłę błyskawicy płatek śniegu jaśmin
lekki opar ciała wprost z ogrodów wiosny
nagiej niczym szrama
strasznej niczym w głowie przewiercony
otwór
właśnie tak przez ciebie będę szedł
jak przez misy pełne księżycowych roślin
jak przez srebrne rzeźnie
na pajęczych nóżkach
sylvia plath rozwiesza pościel
chodź ze mną
zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie
gdzie się je rzędem wiąże na postronku
i przebija czaszkę tępym przekrojem
trójkątnym
mówisz nie chcę wczoraj zdechł mi kot
długo w noc płakałam a płacz się we mnie prężył
jak przeciągnięta struna
chodź zabiorę cię do miejsc
gdzie błękitne mięso i kości i sadło się rąbie
gotuje i skręca w długie mocne kiszki
a krew jeszcze w biegu w gonie na kamień spada
wibruje niczym tęcza na skrzydłach kolibra
mówisz nie mogę
na jutrzejszy obiad będzie wątróbka
trzeba z niej odciągnąć gorycz w mleku
posiekać cebulkę osolić doostrzyć pieprzem
chodź zabiorę cię nad brzeg
gdzie piana dotyka wysokich wież kominów
skupiona w listki w blaszki lśni jak jasna grzywa
zaciśnięta w piąstce dziecka
mówisz boję się tych miejsc bezcielesnych we mnie
gdzie się chyboczą na linie ludzkie lęki
gdzie się ćmy rozwiesza na hakach wędzarniczych
nawleka na igły odjęte wcześniej skrzydła
by z nich szyć całuny jak dym rozwiewne
mówisz jeszcze nie
jeszcze muszę karmin rozgryźć w ciepłych ustach
założyć czerwone szpilki sukienki obcisłe
sprzątnąć naczynia ze stołu
chodź zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie
za nami zostanie popłoch miejskich dolin
i ślepe oczy lamp stroboskopowych
tam ciemny deszcz zmyje resztę pustki w tobie
ukołysana na moich dłoniach zły sen
zapomnisz
'a r i a'
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
twoje to miejsce twój czas – istnienie
zębatek bełkot i trybów terkot
industrial aria
martenów słońce w hut hekatomby
płuca gorące
kontroler nastawnik dostraja moc młotów i... wali
podźwig łańcuchami
transport taśmami
rozwierty pod wręgi sztangi w zakręty
pod czujnym liniałem traserów
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
skleszczenia klamer i złącza na amen
w ażur dźwigarów
ciąg równoległych i naprzemiennie
diagonalnych odstrzałów
ściskane w imakach omłotkowane
poprześwietlane
kuliste łby nitów i spawy jak kleje
w odęty konar ze stali
aż wszystko się zleje aż wszystko się scali
pod czujnym okiem laserów
trzymają
rozchyły klinów
stężenia w linach
hart gwintów na spinach
tembr pełnych szalowań – monolit w filar
... i
obłość jak z tęczy w filigran pajęczyn
zarytych w rzekę – stoisz
most – odkrycie półkoła na szprychach
pływ wód
wnosi namuły pod prężne muskuły
rwie pęta – w galwanizernie pcha
mgły
czas – wierna ta rzeka
w dół z góry prze-
cieka po piętach po wstęgach
niezmiennie człapie i chlupie w gumiakach
rozpuszcza onuce praskrzydła
praptaka
pośród wysmołowanych pni –
industrial aria – ironia rdzy
róże kutego żelaza
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
samo istnienie – zabija jak topór
---------------------------------------------------
pablo/pablo_picasso
Flower
Jasmine odczuwała duszność w ciasnym
hotelowym pokoju
obelgi pomieszane z oparami pościeli
syczały fioletem
zmniejszały dominację karnacji jej skóry
Czuła jak brzydnie
od spojrzeń w okolicę pachwin
Jasmine analnie nabrzmiewa rzyga
rzyga rzygami
rzyga sobą
Wchłania rdzeń chwili a nie powinna żyć
bo ma się źle
ale żyje
Jasmine dziwnie pachnie
-------------------------------------------------
Tadeusz Różewicz
W środku życia
Po końcu świata
po śmierci
znalazłem się w środku życia
stwarzałem siebie
budowałem życie
ludzi zwierzęta krajobrazy
to jest stół mówiłem
to jest stół
na stole leży chleb nóż
nóż służy do krajania chleba
chlebem karmią się ludzie
człowieka trzeba kochać
uczyłem się w nocy w dzień
co trzeba kochać
odpowiadałem człowieka
to jest okno mówiłem
to jest okno
za oknem jest ogród
w ogrodzie widzę jabłonkę
jabłonka kwitnie
kwiaty opadają
zawiązują się owoce
dojrzewają
mój ojciec zrywa jabłko
ten człowiek który zrywa jabłko
to mój ojciec
siedziałem na progu domu
ta staruszka która
ciągnie na powrozie kozę
jest potrzebniejsza
i cenniejsza
niż siedem cudów świata
kto myśli i czuje
że ona jest niepotrzebna
ten jest ludobójcą
to jest człowiek
to jest drzewo to jest chleb
ludzie karmią sie aby żyć
powtarzałem sobie
życie ludzkie jest ważne
życie ludzkie ma wielką wagę
wartość życia
przewyższa wartość wszystkich przedmiotów
które stworzył człowiek
człowiek jest skarbem
powtarzałem uparcie
to jest woda mówiłem
gładziłem ręką fale
i rozmawiałem z rzeką
wodo mówiłem
dobra wodo
to ja jestem
człowiek mówił do wody
mówił do księżyca
do kwiatów deszczu
mówił do ziemi
do ptaków
do nieba
milczało niebo
milczała ziemia
jeśli usłyszał głos
który płynął
z ziemi wody i nieba
to był głos drugiego człowieka
-------------------------------------------------------------
Wisława Szymborska
Podziękowanie
Wiele zawdzięczam
tym, których nie kocham.
Ulgę, z jaką się godzę,
że bliżsi są komu innemu.
Radość, że nie ja jestem
wilkiem ich owieczek.
Pokój mi z nimi
i wolność mi z nimi,
a tego miłość ani dać nie może,
ani brać nie potrafi.
Nie czekam na nich
od okna do drzwi.
Cierpliwa
prawie jak słoneczny zegar,
wybaczam,
miłość nie wybaczyłaby nigdy.
Od spotkania do listu
nie wieczność upływa,
ale po prostu kilka dni albo tygodni.
Podróże z nimi zawsze są udane,
koncerty wysłuchane,
katedry zwiedzone,
krajobrazy wyraźne.
A kiedy nas rozdziela
siedem gór i rzek,
są to góry i rzeki
dobrze znane z mapy.
Ich zasługą,
jeżeli żyję w trzech wymiarach,
w przestrzeni nielirycznej i nieretorycznej
z prawdziwym, bo ruchomym horyzontem.
Sami nie wiedzą,
ile niosą w rękach pustych.
"Nic im nie jestem winna" -
powiedziałaby miłość
na ten otwarty temat.
Miniatura średniowieczna
Po najzieleńszym wzgórzu,
najkonniejszym orszakiem,
w płaszczach najjedwabniejszych.
Do zamku o siedmiu wieżach,
z których każda najwyższa.
Na przedzie xiążę
najpochlebniej niebrzuchaty,
przy xiążęciu xiężna pani
cudnie młoda, młodziusieńka.
Za nimi kilka dwórek
jak malowanie zaiste
i paź najpacholętszy,
a na ramieniu pazia
coś nad wyraz małpiego
z przenajśmieszniejszym pyszczkiem
i ogonkiem.
Zaraz potem trzej rycerze,
a każdy się dwoi, troi,
i jak który z miną gęstą
prędko inny z miną tęgą,
a jak pod kim rumak gniady,
to najgniadszy moiściewy,
a wszystkie kopytkami jakoby muskając
stokrotki najprzydrożniejsze.
Kto zasię smutny, strudzony,
z dziurą na łokciu i z zezem,
tego najwyraźniej brak.
Najżadniejszej też kwestii
mieszczańskiej czy kmiecej
pod najlazurowszym niebem.
Szubieniczki nawet tyciej
dla najsokolszego oka
i nic nie rzuca cienia wątpliwości.
Tak sobie przemile jadą
w tym realiźmie najfeudalniejszym.
Onże wszelako dbał o równowagę:
piekło dla nich szykował na drugim obrazku.
Och, to się rozumiało
arcysamo przez się.
--------------------------------------------
Marcin Świetlicki
***(cały pokój...)
Cały pokój jest obwieszony Marcinami.
Przynajmniej raz w tygodniu wieszam jednego Marcina.
Mgła wisielcowa jest prawie tak gęsta,
jak chmura papierosowego dymu.
Ten - bo nie chciał. Tamten - bo nie umiał.
Tamten - bo go zmęczyło. Tamten - bo nie wierzył.
Obracają się w rytmie kłótni za ścianami
i nic nie znaczą. Najważniejszy - nowy
Marcin wisi pod lampą, wciąż podnoszę głowę
i robię straszne miny w jego stronę, wierząc,
że skoro drży - to wstyd mu tego, że tak
czeka i że nie umie czekać, że czeka jak dziecko
na Gwiazdkę, czeka na kobietę,
która przyjdzie, na pewno przyjdzie, wszystko się odbędzie
tak jak zawsze, jak zawsze, z jakimiś małymi
niespodziankami, te się również zawsze
zdarzają. Wisi Marcin, drży, obraca się.
Wieczór. Gwałtownie wschodzi żarówkowe słońce.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Zły ptak
To pewne: ten ptak - sroka
próbuje mnie okrążyć
i osaczyć, dzień w dzień
zatacza coraz mniejsze kółka
i skrzeczy: buddyzm, materializm,
literatura, pieniądze, w imię Ojca i Syna,
skrzeczy: odpowiedzialność, skrzeczy: wychowanie
- i wszystko inne takie. Co to
za światło, które można opowiedzieć, które
ma regulamin? Co to
za wierni, którym nie wystarczy
ten nieprzerwanie wieczny pocałunek bez ust?
-------------------------------------------------
Izabela Trojanowska
nie czas
mówili
nie pisz o śmierci
cóż ty dziewczyno o niej wiesz
umarłaś raz czy dwa
ze śmiechu
wstydu
pewnie z miłości
nie wiesz
czy boli ostatni haust
świata
czy boli bardziej
niż mocny mróz w płucach
mijasz ją albo ona ciebie
trącasz ramieniem
w tłumie
może sama zabijasz
nie patrząc pod nogi
nie pisz o śmierci
wiosną
serca młodych liści
masz pod powiekami
nie czas
dopóki myślisz
że w pięści ją zaciskasz
kiedy rodzisz
---------------------------------------------
Julian Tuwim
List do kobiety
Gdybym ja nie był poetą,
A pani nie była kobietą,
To znaczy: gdybym ja umiał
Bez obłąkania i szału
Dań składać pięknemu ciału
I takbym się wyżył, wyszumiał;
Gdybym mógł kochać bez mitu,
Bez natchnionego zachwytu,
Bez legendarnych przydatków,
Bez wahań, wzlotów, upadków,
Bez mistycznego pomostu,
Który prowadzi po prostu
Do pani (pardon!) pośladków;
Gdybym opuścić mógł z tonu
I nie zaznając katuszy
Dupie nie wmawiałbym duszy;
Gdybym z czułego szaleńca
Stał się buhajem bez ducha;
Miał znacznie mniej z oblubieńca,
A znacznie więcej z świntucha;
Pani zaś - ach! gdyby pani
Zostając przy swoich cudach
(Mówię o biodrach, o udach,
Piersiach i erotomanii,
O pani wprawie miłosnej,
O pani chuci radosnej,
O oczach - błękitnych kwiatkach -
O ustach - świeżych czereśniach -
O włosach - złocistych pieśniach -
I wzmiankowanych pośladkach),
Gdyby się pani zdobyła
Na jeszcze jedną zaletę:
Gdyby tak pani zabiła
Przewrotną w sobie kobietę,
Tę niebezpieczną panterkę,
Tę chytrą, wieczną heterkę,
To głupie, fałszywe zwierzę,
Co z każdym będzie się tarzać,
Rozkładac, tulić, obnażać,
Za wiersz czy pustą zabawę,
Za parę pończoch czy sławę,
Nawet - z miłości - powiedzmy,
Lecz w jakiś sposób bezecny,
Bo obliczony bezwiednie
W tak zwanej podświadomości
Na efekt cudzej zazdrości
Oraz korzyści powszednie;
O, gdyby pani umiała
Kochając najidealniej
Nie sądzić, że bez jej ciała
I "ekskluzywnej" sypialni
Byłbym stracony, zgubiony,
Chodziłbym błędny, strapiony,
I, że prócz pani na świecie
Na żadnej innej kobiecie
Nie znalazłbym tyle szczęścia
I takiej pełni posięścia,
I takiej upojnie - skwarnej
Rozkoszy (dość popularnej),
I że bez pani spojrzenia
Nie ma już dla mnie natchnienia,
I że bez pani rozkraczeń
W szał wpadnę chorych majaczeń!
Że bez przychylnych jej gestów
Zapadnę w nicość i próżnię,
I odtąd już nie odróżnię
Chorejów od anapestów;
Gdyby się pani, powtarzam,
Zmieniła nieco w tym względzie,
A ja bym się nie rozmarzał
Przy seksualnym popędzie,
To stałaby się z nas para
Ach, najszczęśliwsza w Warszawie!
Może się pani postara?
Ja także trochę się wprawię.
Lecz list się dłuży. A przeto
Kończę. Nadziei mam mało.
Bo cóż by z nas pozostało,
Gdybym ja nie był poetą,
Nie dążył ku "ideałom",
A pani nie była kobietą
tak jednolitą i całą?
A zresztą... małoż to bywa
Na świecie różnych wypadków?
Może się jednak zmienimy?
Adieu, Madame. Bądź szczęśliwa,
Kiedy się znów zobaczymy?
P.S.
Ukłony dla pięknych pośladków
-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
Ulubione Mchuszmera
- Mchuszmer
- Posty: 868
- Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15
Ulubione Mchuszmera
Ostatnio zmieniony 13 gru 2019, 18:08 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 4 razy.
mchusz, mchusz.
- skaranie boskie
- Admin
- Posty: 14814
- Rejestracja: 29 paź 2011, 00:50
Ulubione Mchuszmera
Interesujące zestawienie 

Kloszard to nie zawód...
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
E-mail
[email protected]
To pasja, styl życia, realizacja marzeń z dzieciństwa.
_____________________________________________________________________________
[email protected]
- eka
- Posty: 18257
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Ulubione Mchuszmera
No nie byłabym szczera, ukrywając swoje zadowolenie, Szmerze Mchu:)
Poza tym z mej ręki, znakomite pozycje, w tym te, które pamiętam z wrzeszczańskiego okresu.
Ostatni wiersz... ech ta męska duma, czyt. solidarność:)
Będę wracać.
I dzięki za pociągnięcie idei.
Poza tym z mej ręki, znakomite pozycje, w tym te, które pamiętam z wrzeszczańskiego okresu.
Ostatni wiersz... ech ta męska duma, czyt. solidarność:)
Będę wracać.
I dzięki za pociągnięcie idei.
- Mchuszmer
- Posty: 868
- Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15
Ulubione Mchuszmera
Dzięki, Małpo. Miszmasz, w muzyce mam tak samo, heh.
Ewa, no ba:-) Btw, trochę samowola, bo wiersz Pabla istnieje w necie już tylko w mniej zwarsztatowanej, starszej wersji...
Hm, pewnie Ty wśród swoich masz zupełnie innych faworytów;-) Ja zaraz po tym najbardziej lubię "ona".
Oj, faceci, włącznie z Tuwimem, za mało solidarnego mnie mają, i słusznie, ale wiersz jest po prostu...
A proszę. Pociągnę dziś jeszcze inny temat, do którego zmotywowałaś.
Ewa, no ba:-) Btw, trochę samowola, bo wiersz Pabla istnieje w necie już tylko w mniej zwarsztatowanej, starszej wersji...
Hm, pewnie Ty wśród swoich masz zupełnie innych faworytów;-) Ja zaraz po tym najbardziej lubię "ona".
Oj, faceci, włącznie z Tuwimem, za mało solidarnego mnie mają, i słusznie, ale wiersz jest po prostu...
A proszę. Pociągnę dziś jeszcze inny temat, do którego zmotywowałaś.
mchusz, mchusz.