Tam całun, gdzie Kwant jego.
Tomiki - wątpliwe, żeby istniały, może prywatne, w każdym razie na jednym portalu były projekty trzech
No, to dzisiaj te wrzeszczowe. Wybaczyłby, wybaczyłby, a jeśli nawet grzeszyć, to na bogato.
Hehe, sam pomyślałem, żeby dać na początek ten:
Nowy Vega
pierwocina
pra-słowo - któreś się zrosło w krtani
więc jesteś o jedeną epokę bólu starsza
od sanktuarium ciała mojego
- rzekłem do kropli krwi -
sczerniała
i zakrzepła jak tury z lascaux
pamiątką mrocznego neolitu - na palcu wskazującym
więc nazwałem -
ty jesteś świt urodzony przed jaskinią
- krwawo - z żył wczorajszego zachodu
myśliwy samego siebie chociaż łup ze mnie
- opłacam drogo -
ociemniała rodzicielko malowideł we mnie –
nagi jestem
jak osesek
bawiący się w zakamarkach pieczary kością
małpiej potylicy
i nie muszę nadawać niczemu imienia -
nawet własnej matce
tylko się przeglądam w krwinkach ciepłej rosy
zanim wyparują
nikifory - mleko i sól
durnego wołodźki nie wpuszczano do świątyni bo
usmolonym pazurem rozdłubywał obrazy
szukając żywego oka
z racji niewyedukowania wynikającej z przygłupstwa
zatrudniony jako parobek przy wypasie bydła
zdziecinniał
nikt poza nim nie wierzył w poranne objawienia
słońc namoczonych w mleku
unoszonych na czubkach krowich rogów
bo czyż można dać wiarę w świadectwo
kogoś kto spuszcza gacie do kolan gdy się chce
wysikać i zna smak pozłoty z ikon
barbarian - czyli tryptyk oparty u(przy)padkiem o płot
I. Święta Maryjko przeżółknięta
mieszkająca na starym landszafcie
co wisisz w skrzyżowaniu dwóch ścian i ciężkiej od chmur powały
uwolnię cię zza szkła i otworzę żyletką powieki
zamrugaj słońcu na ciemnej klawiaturze przydrożnego lasu
może jasność powstanie i uwierzę w przedświt
wciśnięty za kratami tej zadupiańskiej szerokości geograficznej
gdzie ciepło o tej szarej porze roku gówno ma do powiedzenia
II. Maryjko ostrych bram akcyzy
co dyndasz się w szkaplerzyku na szyi tej pani z monopolowego
odpuść im winy gdy kupują tanie trunki
zapewne w niczym nie przypominające smaku z Kany
daj poczuć ułudę ogni (niekoniecznie piekielnych)
jak tym sztucznym różom na obskurnej ladzie
(zapewne podpieprzonym z pobliskiego cmentarza)
nabrzmiałym promiennie jak policzki sprzedawczyni
gdy podczas aktu wiary w pełzającą po ziemi miłość
miejscowy żul je podarował ze słowami -
Wybawicielko nasza co nigdy nie chorujesz i zawsze masz otwarte -
bądź uwielbiona Ty i Twoje pojemne kreską naszych win i długów
grubiejące zeszyty
III. Święty Antoni od rzeczy znalezionych
Ty zapewne uśmiechnąłeś się w iskrach śniegu
gdy ten sam woniejący uryną lump wracając do swojego barłogu – znalazł
zawinięty już w całun styczniowego śniegu piszczący pakiecik
co to niepotrzebny z niechcianego miotu...
(czego to się nie wyrzuca do przydrożnych rowów przy drogach tranzytowych)
...i schował do kieszeni
oboje mają się nieźle – znaczy jakoś tam się wiążą
pakiecik wabi się Promień i może to dziwne ale kocha bycie wśród ludzi
*
memento mori pro nobis - Jezu Chryste powieszony
na lusterkach naszych zbyt szybkich życiowo samochodów -
mały promyk z Twojej korony merda do Ciebie
z listów do poetki - biała eterna
w tobie jest moja rzeka
bądź pozdrowiona więc rzeko
unerwieniem
ty - która rodzisz
ważki ze wszystkich odcieni granatu
gotowe i zdolne do lotu
i kamień
wyoblasz łagodnie
bądź pozdrowiona krwi mostem
ty rozcapierzeniem żeliwnych przęseł -
mgieł spinem
łączysz
bezbrzegi
kiedyś odłożę pióra
ramieniem zakreślę kształt twoich bioder
nazywając ostatnia
Tektonika
oto szczelina domknięta - oto ja który byłem wszędzie
unoszony w oku otoczony zamysłem niebycia rzeczą
przedmiotem ust potknąłem się o wiatr – prowadził
zewsząd i wszędzie pierś grzmiała uskokiem i zboczem
nokturnem – zbroczem gór była moja pieśń wypadłego
ze studni podniebienia
-
płakałem - potknąłem się o wodę - piłem przez palce
jak spragnione dziecko uciskałem matczyne piersi
karmiłem się ziemią – osuwaniem w nią
dotknięty słońcem – płowiałem i żółkłem
w koronie pradrzewa – usychałem i zieleniałem
naprzemiennie
jestem krzyżem – drewnem krzyża i rozpiętym
drzewem na krzyżu
-
czas - rozdarty jak otwarta księga wyjścia
nieważki wrósł kręgosłupem i palem do naciągania
i obudziłem się w łachmanie ciężkiego ciała na plecach
jeszcze tylko trącenie skalpelem światła po oczach –
oślepł mrok
jestem krawędź – oto ja – ptak o skrzydłach nielota
powoli powoli bije mi serce tektoniczne
w terytorium kamienia przez ludzi nazwanego terra
'a r i a'
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
twoje to miejsce twój czas – istnienie
zębatek bełkot i trybów terkot
industrial aria
martenów słońce w hut hekatomby
płuca gorące
kontroler nastawnik dostraja moc młotów i... wali
podźwig łańcuchami
transport taśmami
rozwierty pod wręgi sztangi w zakręty
pod czujnym liniałem traserów
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
skleszczenia klamer i złącza na amen
w ażur dźwigarów
ciąg równoległych i naprzemiennie
diagonalnych odstrzałów
ściskane w imakach omłotkowane
poprześwietlane
kuliste łby nitów i spawy jak kleje
w odęty konar ze stali
aż wszystko się zleje aż wszystko się scali
pod czujnym okiem laserów
trzymają
rozchyły klinów
stężenia w linach
hart gwintów na spinach
tembr pełnych szalowań – monolit w filar
... i
obłość jak z tęczy w filigran pajęczyn
zarytych w rzekę – stoisz
most – odkrycie półkoła na szprychach
pływ wód
wnosi namuły pod prężne muskuły
rwie pęta – w galwanizernie pcha
mgły
czas – wierna ta rzeka
w dół z góry prze-
cieka po piętach po wstęgach
niezmiennie człapie i chlupie w gumiakach
rozpuszcza onuce praskrzydła
praptaka
pośród wysmołowanych pni -
industrial aria – ironia rdzy
róże kutego żelaza
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
samo istnienie – zabija jak topór
trzy siostrzyce - adjustacja
pierwsza tak czysta
że można nią ochrzcić błękit
jak nagła różana mgła
nie wiadomo czy przecieknie
czy choć wysuszona róża po niej zostanie
ach spróbować wziąć w dłonie i zatrzymać
została paczuszka listów
przewiązana kawałkiem szarego sznurka
a i tę paczuszkę poniosło życie
struga w której się topi ślepe kociaki
druga była praktyczna i twarda
w traperskich butach wchodziła na salony
potrafiła dobrać meble do koloru ścian
i wywabiać plamy z trawy i krwi
w głośnikach wolała głośne disco niż okudżawę
ta spaliła się jak czarownica
próbując pocerować ogień
trzecia
przyszła jak wybawienie i rozgrzeszenie
spokojna jak popiół i czysta jak popiół
tę anioł stróż prowadził za rękę
*inspirowany jednym z wierszy W. Kazaneckiego
też mi cud alkaliczny
schadzka
aura dopisała siwy grudzień jak andersenowska bajka
okazyjnie
za pół ceny wynajęta weekendowa chatynka
poza zasięgiem komórek
na końcu znanego świata
pech elektrownia nawaliła podobno główny transformator w podstacji ciach
i padł
i nie ma grzać
i nie ma chłodzić i nie ma świecić – nie ma gigawacić
i neta też nie ma
bez trudu przygniata nas gwiazdami cała potęga uniwersum
mak
niemożebnie pąsowe słoneczko kominka w resztce ukropu
dygocze
tylko patrzeć
jak
pręgowany kociak księżyca pod kołderkę
za nami by wskoczył
i mogłoby nas nie obchodzić gdzie stoi nafta do naftówki
i mogłoby nas nie obchodzić gdzie się wtryniła sama naftówka
to cud
że w takiej ciemnicy znalazłaś dobrą baterię do latarki
a tak bardzo pragnąłem abyś skłamała
że nie znalazłaś
perseidy 2011 - ze szkła
a gdy się w ogrodzie zgubimy
wciąż nam będzie mało
tych jasnych modlitw do nieba
co w postać deszczu uwięzły
i wciąż nam będzie mało
siebie – tulonych w jednej kiści
szalonych zapachem jaśminu
my - w spadającej gwieździe
nie zdołamy przetrwać
- - - - - - - - - - - - - - - -
w tej smudze po kamieniu
diuny
czekamy deszczu na pustynnej planecie
by ujrzeć świat nowy opłukany
i niebo rozkwitłe w ziarnie kalcytu
pod zrąb kształtu kładziemy drogę
tam gdzie wiatr roznosi gołe wycie
zaciska pięści - fioletowieją osty
w kolczastej roślinie kładziemy drogę
w ostrość żywiołów i nagłość tworzenia
aby piach zdążył w podwaliny
krwawieniem w słońcu kładziemy drogę
właśnie tak jak się do snu układa dzieci
w kołyskę naszych powiek kładziemy drogę
opowiedz mi czereśnie
te szmery w sadzie to szpaki
tak - one wyciągają źdźbła
z ognisk
niespiesznie odgaszanych przez wieczór
opowiedz ptaki
ptaki niosą pestki oczu i tlejące źdźbła
do wysokiego sadu
a źdźbła się zapalają na końcu
opowiedz sad
sad pełen jest gniazd
a w każdym drzemią owoc
z otwartą nasienną powieką
opowiedz sen
skrzydlaty jest sen ciemnych czereśni
gdzie każdy czerepek
w parkę ogonkiem złączony
źdźbła się zapalają na końcu
sztuka wchodzenia
wszystko co dźwigasz uzbroiłaś w ból
S. Grochowiak
lilith poznałem w hospicjum
nieletnia prostytutka z rakiem terminalnym
całymi dniami rozmawialiśmy o życiu po życiu
wieczorami zazwyczaj milczeliśmy była wykończona
dnia szóstego potajemnie wypluła leki
aby dać mi najlepszy seks jaki mogłem sobie wyobrazić
nie było to proste ponieważ jabłka jej piersi
oplatały gałązki przeróżnych rurek
więc zrobiliśmy to od tyłu
po czym podarowała swój długopis i notes
w którym zwykła spisywać gaże i adresy klientów
i powiedziała opisz to
tak oto bóg stworzył poetę
na swoją obrazę i okrucieństwo
stylistysensiódmy
........................... po zodiakalnych przepowiedniach z kolorowych pism
........................... po napiętych sprężynach zegarowych mechanizmów
........................... po sennych zapachach lawendy z proszku do prania
........................... po uchylonych lufcikach osiedlowych sypialni
........................... śmierć błądzi
........................... z kieszonkową latarką
ten kawał pogiętej blaszki na stylisku i szmata
udająca prześcieradło prezentują się śmiesznie
to z jakichś archaicznych żurnali mód pokutnych
żuczku takie dodatki są niedzisiejsze
proponuję pełen spandex lub laikrę
i już nic nie będzie pustawo grzechotać
twoje usta kochana stanowczo zbyt suche i wąskie
a gdyby tak szminką lilaróż dorysować
całuśny grymas typu buzia w ciup monroe
na ziające oczodoły wystarczą ciemnione lenonki
no i te sznyty po nieefektywnych próbach samobójczych
wyglądają niepoprawnie medialnie
małpeczko nadgarstki
pokryjemy jakimś gustownym samoprzylepnym tatuażem
na przykład motywem motyla trupia główka
a i jeszcze włoski tak włoski koniecznie
pocieniować robaczku
niech grzywka zalotnie w skos leci
może jakieś hardkorowe albo zabójczo fluorescencyjne
pasemka rodem z japońskich kreskówek
zobaczysz znów odżyjesz
w nowym dizajnie na wizji zobaczysz
znów będzie obłędnie
.
.
.
i nutka
https://www.youtube.com/watch?v=958lER3P0gg
bez znaczenia
przyglądam się latimeriom swoich palców
kiedyś zasiejemy ciszę kiedyś nas cisza przerośnie
kiedyś wszyscy popłyniemy pod światło
a z cywilizacją to będzie tak;
w przyszłości nauczymy się obywać bez ognia
następnie zrezygnujemy z wynalazku koła
idąc o krok dalej
wyzbędziemy się własnych delikatnych ciał
dla lokum umysłu w syntetycznych nośnikach
być może nawet zapanujemy
nad nieuchronnością śmierci
i równo tykającym mechanizmem czasu
chyba że w międzyczasie pierdolnie
jakiś kosmiczny paproch albo
co jest o wiele bardziej prawdopodobne
ja zabiję ciebie
ty zabijesz mnie
przyglądam się latimeriom swoich palców
pigmalionika
to zwykłe gnoje bez perspektyw paćkają
monstrualne ku@asy po przystankach i blokach
nie my
moje pokolenie patrz - dzieci kryształu
w szklanej bańce śnić chcemy
i nie potrzeba nam innych wieszczy
patrz bracie - co moduł na moduł - to blokhauz
patrz siostro - co cegła na cegłę - to blokhauz
patrz samotność w sieci jak pies po nocy się włóczy
wielka encyklopedia patrz – sztuka
ilu nas ilu pytam
legiony o twarzy cheruba
kreatur spod ręki stylistów -
w sam raz by dać w pysk awatarom
patrz - jestem
syntetyczny
patrz bracie jako bonus do czasów - ekran i babel
patrz siostro wielka encyklopedia - sztuka klik
słuchaj
stary lombard wyzłowieszczył pogodę ze szkła
patrz - szyby niebieszczeją od telewizorów
patrz
jakiś kretyn wystylizował wyspę szczęśliwą
pełen garnitur równiutkich ząbków i już masz
taki talent
że możesz być nawet tęczową rybką
z południowych mórz
patrz bracie patrz siostro
ona tańczy dla mnie
wielka uwodzicielka
encyklopedia patrz – wielkie oszustwo – patrz sztuka
transsyberyjska
rozruch setek koni i setek kół
i wizg i uślizg metal o metal jak
tarcie styropianu po
szybach stu
i
przyspiesza przyspiesza
wadera wilcza białoodwieczna
karmi łoskotem
spojenia szyn
aż lśni się im wydłuża wydłuża
żelazna sierść
a ziemia wąska w talii biała
biegnie cała rozkolebana
biegnie po obu stronach nasypu
unosi na tarczy zorki i dym
na mroźnych podkładach dym
w kuszetce dusznej od futer i satyn
jakby ze starego romansu – anna
zalotnie odwija szal
dym
jak trofeum zatknięty
nad torowiskiem
na cedrach na igłach
próba opieki nad półdzikim wierszem
(będę rosę sczesywał z twoich włosów
będę cię karmił wiewiórkami)
gwiezdne klaksony pohukują daleko
wiersz przybłąkać się nie chce
a ja mu tu miskę i smyczkę wymyśliłem
(będę rosę sczesywał z twoich włosów
będę cię karmił wiewiórkami)
...a może stanął na środku tranzytowej i zbyt długo patrzył
w światła
w sekundę już zajętą swoim własnym umieraniem
a może zdążył uskoczyć gibkim żbiczym sposobem
w noc przy tranzytowej
z listów do poetki – dwa białe wiersze
poszrony
my – urodzeni w styczniu pod znakiem sfory
przyszliśmy tu jedynie po to aby odczuwać chłód
ten wielki wszystko przewiewający chłód
sierścią
chmurą ogarniającą i białą błogosławiłaś
nagie wiatrowe struny
nokturnem zawołań
spadzią z łukowań wysokich
zawróć
wilczyco srebrnopióra
urodzić księżyce zimy
ursa minor – groźba
dla ciebie rytualna
hekatomby brzozowe
ze wszystkich bierwion syberii
podpalę
popioły tak głęboko
wsadzę styczniowi do gardła
aż rozjuszeniem
z żył magnetycznych splunie
dla ciebie obłędna
zedrę z haka sklepienia
(tak jak się zdziera w szlachtuzie)
futro
białego niedźwiedzia
dla ciebie siostro we krwi zapomnę
imię boga
dla ciebie nazwałem się
vega
z listów do poetki – krzem
to z powodu rozrastania się dzielnicy
wzwyż
tej przerażającej przynależności do kosmicznego dna
rozmawiamy satelitami
.
.
telefonujesz
oznajmiasz miękko i łagodnie
że nie możesz spać
prosisz abym opowiedział cokolwiek
lub chociaż oddychał do słuchawki
bo pustka
taka ogromna
że aż nie możesz spać
ććć li lu laj opowiem
o baśniowej katedrze
tam w górze
nocna zmiana kładzie światłowody
pod gwiezdny bruk
strzelają kafary supernowych
migocze pył i ochra
na elektrycznym promieniu
w kulkę zwiń się planeto
stalowoniebieska i mała
jak źrenica
ććć li lu laj
ściśle przylegam do twojej grawitacji
--------
nuta - https://www.youtube.com/watch?v=9qGXqaIhqJc
refleksje przy rąbaniu drewna
ktoś barana pędzi na chmurze wypukłej
cztery strony świata jedno grzeje słońce
leniwieją palce
napiłbym się piwa
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
ciężkie żółte bąki wracają zza stodół
całe utytłane miodową spermą kwiatów
globu twardy orzech
kręci patetycznie
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
a w dali płoni dachy stutysięczne miasto
sztorc ustawia w ostrzu dziadkowa siekiera
głosem rdzawym cienkim
pojękuje z pieńkiem
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
sylvia plath rozwiesza pościel
chodź ze mną
zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie
gdzie się je rzędem wiąże na postronku
i przebija czaszkę tępym przekrojem
trójkątnym
mówisz nie chcę wczoraj zdechł mi kot
długo w noc płakałam a płacz się we mnie prężył
jak przeciągnięta struna
chodź zabiorę cię do miejsc
gdzie błękitne mięso i kości i sadło się rąbie
gotuje i skręca w długie mocne kiszki
a krew jeszcze w biegu w gonie na kamień spada
wibruje niczym tęcza na skrzydłach kolibra
mówisz nie mogę
na jutrzejszy obiad będzie wątróbka
trzeba z niej odciągnąć gorycz w mleku
posiekać cebulkę osolić doostrzyć pieprzem
chodź zabiorę cię nad brzeg
gdzie piana dotyka wysokich wież kominów
skupiona w listki w blaszki lśni jak jasna grzywa
zaciśnięta w piąstce dziecka
mówisz boję się tych miejsc bezcielesnych we mnie
gdzie się chyboczą na linie ludzkie lęki
gdzie się ćmy rozwiesza na hakach wędzarniczych
nawleka na igły odjęte wcześniej skrzydła
by z nich szyć całuny jak dym rozwiewne
mówisz jeszcze nie
jeszcze muszę karmin rozgryźć w ciepłych ustach
założyć czerwone szpilki sukienki obcisłe
sprzątnąć naczynia ze stołu
chodź zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie
za nami zostanie popłoch miejskich dolin
i ślepe oczy lamp stroboskopowych
tam ciemny deszcz zmyje resztę pustki w tobie
ukołysana na moich dłoniach zły sen
zapomnisz
romans gotycki
gdy nam krew zatęchnie jak tanie podłe wino
pójdziemy w cień w strzelistość katedr zapomnianych
nie żałuj joanno nie żałuj
prześnij płomień joanno płomień prześnij
nieba żeliwne nad nami pręgą szarosiną
stal stal przeżyna ciało
rosaryum strąca różom smutek cynobrowy
bo jeśli im cokół to też całopalny
kiedy odejdziemy niech spalą nasze wiersze
joanno
tylko ćmy ćmy mi zapisz w nocy testamencie
bym mógł z nich pleść obłędu pętle i owale
powtarzając dobrze że byłaś mi skrzydła
podbite płynną stalą
ja ci podaruję róże z dna z popiołu
tych drwali szalonych co sieką w odlew w oślep
odrąbując dłonie wiotkim dżdżownicom
rozkosz torfów namokłych
,,ćma''
spójrz
niebo już krwawi
darte szponami biurowców
cięte pionowoostrymi kantami
podaż-popyt
widzisz
bruk jak rozgrzany kot
łasi się do kroków
ostatni promień uciekł
w kosmyki nienagannej fryzury
ciągnąc za sobą pożądliwy wzrok
panów w średnim wieku
czujesz
soczystość dojrzałego owocu
w opiętej sukience
falistość piersi
śpiewność karminu ust -
idą przed tobą
uważaj aniele
kratki ściekowe są podstępne
można w nich stracić i obcas
i skrzydła
znikasz
w wąskich zaułkach
prowadzą cię światła czerwonych latarni
czekasz cierpliwie
oparta o zimny pręgierz
by ulotnym zapachem perfum
roztrącić dziś komuś noc
łzy zostały w szklance
wypijesz je rano
przed snem
zmieszane z wódką
fioletowy miód
..............podobno jestem tym czym się karmię
..............więc kim jestem
..............łowcą czy padlinożercą
..............a może wylinką czegoś zupełnie innego
zdarza się raz na kilkadziesiąt lat sierpień
tak potworny od skwaru
że łąka przestaje już być łagodną karmiącą matką
i chrupie trupkami suchej trawy a kwiatom zamyka barwę
wtedy królowe pszczół dają początek specyficznemu pokoleniu
które potrafi nacinać owoce czarnego bzu
*
mój dziadek rozumiał ten fenomen
mawiał że dla zachowania namiastki człowieczeństwa
w magadańskim łagrze
umiejętnie wypatroszonego i upieczonego szczura
porównywano smakowo z wykwintną pulardą
żigolo i villa podstarzałej lecz nadal frywolnej madam nelli
zszedł (to już chyba siódmy) któż tych bogaczy zliczy
stan swój wolny natychmiast oznajmiasz esemesem
w twoich krużgankach umiera winobluszcz i hortensja
a pośladki twoje znów niczyje - para putt rzeźbionych w diorycie
i nowe piersi – jak wołanie syren jak silikonowe sny chłopców
na ścianach z żurnali wiszą ładni lecz wycięci celebryci
których starannie wybrałaś ze stosu sprośnych periodyków
twoje piersi nowe - silikonowe sny niegrzecznych chłopców
w rżniętych szklaneczkach podajesz wyborny dżin z tonikiem
w każdym ruchu czuć niespokojną i drapieżną naturę rysicy
i piersi nowe - silikonowe sny niewierzących chłopców
zwierciadła twojej sypialni bez cienia pajęczyny
podróż do raju i piekła – na pohybel iluzjom i głupcom
twoje uszy niedościgły wzór chirurgom estetycznym
na twojej szyi gładź spiżu bez śladu gruzełek cellulitu
soczewki twoje nowe optyka dwóch nefrytowych jezior
a twoje piersi - silikonowe sny niedoświadczonych chłopców
piersi twoje - silikonowe sny zaślinionych chłopców
choć w twoich ustach wkręcony garnitur z porcelitu
(pani - spod twojej tiary to coś to peruka?)
na twoich udach (nie budź – one śpią) lwice płowogrzywe
w biodrach twoich (ty drżysz) naciąg myśliwskiego łuku
oddech twój pospieszny mocno czuć żutym orbitem
tipsy twoje cyrkonia i skok elektrycznego przebicia
bielizna twoja skąpa niecierpliwa z markowych butików
(spod twojej tiary - mam pewność - to peruka)
domina ja tylko dla ciebie obnażam kaloryfer brzucha
oraz innych gadżetów grzesznych napięte instrumenty
niczym oręż prezentuję szepcząc zaklęcia mantryczne
(cóż za ,,fo pa”) spod twojej tiary wyłazi peruka
choć metronom twego serca zgłuszony rykiem rozrusznika
ja ciebie dotykam nie dla gaży – wiedz: z zachwytu
bo twoje piersi - mekka heliocentrycznych chłopięcych snów -
im nic nie zaszkodzi nawet (źle) dopasowana peruka
BIELENIE (MISTERIUM)
wiosną
otwierały się modre okiennice niezapominajek
budziły dzwony przejrzyste
bielono domy
aby choć trochę wyrosły z milczącej ziemi
co w ciszy potrafi regularnie rodzić i umierać
rozetrzeć
białe po bieli
to jakby roztrzaskać kości dawno umarłych
o powietrze
o biel niespisaną
kowadło albo referendum w sprawie ciemnoty utajonej
to było panie redahtor szmat wiośni temu czarcie bahno pierdutło
bez co wyskoczył towarowy z szyn a szyny powiązało w gusła
cały skład zarył w ciemne torfy i tak tkwił jak zdechły żelazny wij
maszynista popadł w szaleństwo i znikł gdzieś na tym bahnie
ciężkie dźwigi oświaty nie dotarły za grząski teren aby wyrwać
poskłębiane ścierwo naturalnie zardzewiało i obrosło chaszczem
od czasu wielkiego łubudu każdego hospodarstwo w okolicy ma swoje
kowadło zmajstrowane z wagonowych odbojników a nad bahnem
krąży błędne światełko panie my już wiemy że ziemia jest kulą
letko spłaszczoną na biegunach i nieco rozciągnięta po równiku
i że da się rozdupcyć jeszcze drobniej niż atom ale po co nam panie
aż taki pierdolec pytam panie po co aż taka siła
razowiec
pamiętam
barwę rdzawego żelaza między gruzłowatą skibą
pamiętam
między dojrzewaniem kłosów a zapachem chleba
młyny wiatru
pamiętam nagrzane kamienie pieca
modlitewną zanutkę babci gdy mościła liśćmi kapusty dno
prostokątnej formy
i gruboziarnisty śmiech dziadka pamiętam
ludzi i rzeczy bez wypełniaczy
jedni o takich miejscach mówią że zadupie
inni że zanadrze Boga
eterna - cienie z werony
loczek niesforny odgarniasz z twarzy julio
werona taka senna w amarantach wieczór
teleskopem studni szukam twoich oczu
lecz pusto czuć zimne chybotanie lustra
jakby w granit brutalnie wbić agrafkę tępą
łuk rzymskiego mostu pręży się donikąd
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
pod stopami deszcz mięknie układa staccato
moje myśli skowyczą jak wygłodniały pies
wywył gnat nowiu i chłepce niebo z kałuż
mój czas stukonny dwudziesty pierwszy wiek
zła epoka romantykom mistykom omamom
śmieszni mokną jak słup milowy nikną w oddali
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
pamięć jest jak na rogu przytulna kawiarenka
w drzwiach senne cheruby w egzotyce hebanu
kilka drobin cukru między stolik a daremne czekanie
reszta sypnięta w podwójne smoliste espresso
kilka łez róż kilka blednie wiruje galaktyka
kobalt się rozwidnia drwi was nigdy nie było
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
z listów do poetki - chwila zapatrzenia
jestem Naj
niczym łabędź przysiadły
nad klawiaturą fal
za dużo we mnie z motyla
a za mało ze słów
aby napisać wiersz
o szmaragdowej woalce
i szeptaniu przysięgi
deszczu
za dużo we mnie złotych oczu
wpatrzonych
w słońce
a za mało stałości
w durzących pocałunkach
pławię się
w niekoszonej łące
jak narcyz posiany dziko
szczęśliwy
że na chwilę
potrzebny wyłącznie sobie
tylko i aż
Naj szczęśliwy
ulysses
................ jeżeli zapragniesz pójść dalej niż potrafisz
................ wyobraź - po mnie stąpasz
................ albowiem jestem twoją świątynią
................ której okna wychodzą prosto w słońce
................ aż do oślepnięcia
są w nas porty wiary
szalone i niebezpieczne o krawędziach skalpeli
ze światła są
ogromne hale przejrzystego powietrza - antidotum
którego nie potrafimy posiąść ani w nim zamieszkać
oceany spokojne w centrach endorfinowych zamieci -
jasne wolne przestrzenne pustostany piękna
to właśnie tęsknota
zrywa bryzę i każe szukać
stygmatów po żaglach na których tak lekko
odkrywasz w sobie więcej i więcej
miejsc z których odyseusze nie chcą wracać do itaki
