-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
"Wszyscy, którzy zachowali ojczyznę, wspierali ją, pomnażali, mają wyznaczone w niebie określone miejsce, gdzie szczęśliwi rozkoszują się życiem wiecznym".
Cicero "De re publica"
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
O drewnianym moście w Przystajni
- Alicja Jonasz
- Posty: 1803
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O drewnianym moście w Przystajni
fr.1
Był w Przystajni most potężny niczym mityczny Atlas skazany przez Zeusa na wieczne trzymanie sklepienia niebieskiego. Chociaż czas i jego nie oszczędzał, tak jak nie oszczędza niczego na świecie, z uporem tytana strzegł tajemnic, które powierzała mu płynąca u jego stóp rzeka, lecz także tych ludzkich - szeptanych w blasku wschodzącego słońca przy śpiewie skowronka czy w południe, kiedy woda mile chłodzi czoło, a brzęczenie owadów na nadrzecznych łąkach koi wszelkie troski, alboż wieczorem, gdy gospodarze, utrudzeni pracą na roli, lecz z piersią pełną wdzięczności za Boże dary, wracają do swych zagród.
Wzniesiono go z dębowego drewna, w którym zaklęta była piękna, aczkolwiek smutna opowieść. Kiedy most padł z jękiem w ramiona rzeki, która po latach wiernej służby przyjęła go jak ziemia przyjmuje ludzkie ciało, z miłością, opowieść niczym ptaszyna wypłoszona z gniazda frunęła nad kwietne łąki i tam, przysiadłszy na gałązce olchy, zakwiliła cicho...
Nie tylko ona bolała nad stratą. Pewien człowiek, widząc, jak tytan ostatkiem sił słania się na niegdyś mocarnych podporach, by po chwili runąć w rzeczną toń, cierpiał równie mocno. Nad Prosnę przychodził od dawien dawna. Nic więc dziwnego, że znał każdy jej zakamarek, każdą płyciznę, drzewo, kępę traw i trzcinowisko. Wiedział, gdzie gniazdują ptaki, gdzie ryba bierze największa i którą ścieżyną o zachodzie słońca pomyka zwierzyna do wodopoju. To ona od zawsze była powiernicą jego sekretów. To w jej ramiona chronił się przed laty, uciekając z rodzinnego gniazda, gdzie jeno bieda, a słowa, miast łączyć ludzkie serca, boleśnie rozrywały je na strzępy. Czasem zapędzał się z wartkim nurtem daleko, aż do mostu w Przystajni, i albo do późna w nocy niby czapla modra brodził po okolicznych grząskich łąkach, wsłuchując się w brzęczenie owadów i pohukiwanie puszczyka, albo u stóp drewnianego kolosa, tam, gdzie rzeka najpłytsza, łowił ryby. Most przekraczał po wielokroć, stale z jednakim pragnieniem w duszy, aby stać się kiedyś tak silny i niezniszczalny jak on, tytan z Przystajni. Serce miał czyste i otwarte, w sam raz, by opowieść, do niedawna zaklęta w dębowe drewno, z którego narodził się tytan, mogła uwić sobie w nim gniazdo. Kiedy więc człowiek płakał nad szczątkami drewnianego kolosa, ona sfrunęła z gałęzi olchy i niepostrzeżenie wślizgnęła się do jego serca, a że dobrze jej tam było, postanowiła zostać. Odtąd nie było dnia, aby człowiek komuś jej nie opowiedział. Posłuchaj i ty, drogi czytelniku...
Stare to dzieje, choć czas nie zdążył jeszcze osuszyć łez wtenczas wylanych, zabliźnić ran ani otulić całunem spokoju mogił tych, którzy wówczas polegli. Łzy nieustannie płyną, rany, rozdrapywane na nowo, po dziś dzień obficie krwawią i bolą, zaś nad mogiłami wciąż tłum krzykaczy. Historia, którą chcę ci opowiedzieć, zaczęła się w chwili, kiedy pod uderzeniami siekier padł z głuchym jękiem bólu wielki dąb rosnący na polu w Przystajni, wiosce leżącej nieopodal rzeki Prosny, gdzie przed wiekami rzymscy kupcy podróżujący bursztynowym traktem przystawali dla odpoczynku. Było to nadzwyczaj piękne drzewo o okazałym, grubym pniu, równie potężnych konarach zdających się sięgać obłoków. W olbrzymiej koronie szeroko rozpościerającej się nad ziemią żyło mnóstwo stworzeń. Ptaki, spokojne o potomstwo, to właśnie w jego gałęziach wiły gniazda, gryzonie z ochotą drążyły nory w próchniczej glebie wśród splotów potężnych korzeni, owady wesoło brzęczały wśród listowia, a ludzie w letni skwar odpoczywali w jego cieniu. Drwale, którzy ścięli dąb, nie wiedzieli, że drewno z niego pozyskane ma w sobie niezwykłą moc dawania nadziei.
Był w Przystajni most potężny niczym mityczny Atlas skazany przez Zeusa na wieczne trzymanie sklepienia niebieskiego. Chociaż czas i jego nie oszczędzał, tak jak nie oszczędza niczego na świecie, z uporem tytana strzegł tajemnic, które powierzała mu płynąca u jego stóp rzeka, lecz także tych ludzkich - szeptanych w blasku wschodzącego słońca przy śpiewie skowronka czy w południe, kiedy woda mile chłodzi czoło, a brzęczenie owadów na nadrzecznych łąkach koi wszelkie troski, alboż wieczorem, gdy gospodarze, utrudzeni pracą na roli, lecz z piersią pełną wdzięczności za Boże dary, wracają do swych zagród.
Wzniesiono go z dębowego drewna, w którym zaklęta była piękna, aczkolwiek smutna opowieść. Kiedy most padł z jękiem w ramiona rzeki, która po latach wiernej służby przyjęła go jak ziemia przyjmuje ludzkie ciało, z miłością, opowieść niczym ptaszyna wypłoszona z gniazda frunęła nad kwietne łąki i tam, przysiadłszy na gałązce olchy, zakwiliła cicho...
Nie tylko ona bolała nad stratą. Pewien człowiek, widząc, jak tytan ostatkiem sił słania się na niegdyś mocarnych podporach, by po chwili runąć w rzeczną toń, cierpiał równie mocno. Nad Prosnę przychodził od dawien dawna. Nic więc dziwnego, że znał każdy jej zakamarek, każdą płyciznę, drzewo, kępę traw i trzcinowisko. Wiedział, gdzie gniazdują ptaki, gdzie ryba bierze największa i którą ścieżyną o zachodzie słońca pomyka zwierzyna do wodopoju. To ona od zawsze była powiernicą jego sekretów. To w jej ramiona chronił się przed laty, uciekając z rodzinnego gniazda, gdzie jeno bieda, a słowa, miast łączyć ludzkie serca, boleśnie rozrywały je na strzępy. Czasem zapędzał się z wartkim nurtem daleko, aż do mostu w Przystajni, i albo do późna w nocy niby czapla modra brodził po okolicznych grząskich łąkach, wsłuchując się w brzęczenie owadów i pohukiwanie puszczyka, albo u stóp drewnianego kolosa, tam, gdzie rzeka najpłytsza, łowił ryby. Most przekraczał po wielokroć, stale z jednakim pragnieniem w duszy, aby stać się kiedyś tak silny i niezniszczalny jak on, tytan z Przystajni. Serce miał czyste i otwarte, w sam raz, by opowieść, do niedawna zaklęta w dębowe drewno, z którego narodził się tytan, mogła uwić sobie w nim gniazdo. Kiedy więc człowiek płakał nad szczątkami drewnianego kolosa, ona sfrunęła z gałęzi olchy i niepostrzeżenie wślizgnęła się do jego serca, a że dobrze jej tam było, postanowiła zostać. Odtąd nie było dnia, aby człowiek komuś jej nie opowiedział. Posłuchaj i ty, drogi czytelniku...
Stare to dzieje, choć czas nie zdążył jeszcze osuszyć łez wtenczas wylanych, zabliźnić ran ani otulić całunem spokoju mogił tych, którzy wówczas polegli. Łzy nieustannie płyną, rany, rozdrapywane na nowo, po dziś dzień obficie krwawią i bolą, zaś nad mogiłami wciąż tłum krzykaczy. Historia, którą chcę ci opowiedzieć, zaczęła się w chwili, kiedy pod uderzeniami siekier padł z głuchym jękiem bólu wielki dąb rosnący na polu w Przystajni, wiosce leżącej nieopodal rzeki Prosny, gdzie przed wiekami rzymscy kupcy podróżujący bursztynowym traktem przystawali dla odpoczynku. Było to nadzwyczaj piękne drzewo o okazałym, grubym pniu, równie potężnych konarach zdających się sięgać obłoków. W olbrzymiej koronie szeroko rozpościerającej się nad ziemią żyło mnóstwo stworzeń. Ptaki, spokojne o potomstwo, to właśnie w jego gałęziach wiły gniazda, gryzonie z ochotą drążyły nory w próchniczej glebie wśród splotów potężnych korzeni, owady wesoło brzęczały wśród listowia, a ludzie w letni skwar odpoczywali w jego cieniu. Drwale, którzy ścięli dąb, nie wiedzieli, że drewno z niego pozyskane ma w sobie niezwykłą moc dawania nadziei.
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18501
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
O drewnianym moście w Przystajni
Alicja Jonasz pisze: ↑16 lip 2025, 07:25Wzniesiono go z dębowego drewna, w którym zaklęta była piękna, aczkolwiek smutna opowieść.
Opowieść tak ożywić, potrafisz tyko Ty. Bo nią jesteśAlicja Jonasz pisze: ↑16 lip 2025, 07:25Serce miał czyste i otwarte, w sam raz, by opowieść, do niedawna zaklęta w dębowe drewno, z którego narodził się tytan, mogła uwić sobie w nim gniazdo. Kiedy więc człowiek płakał nad szczątkami drewnianego kolosa, ona sfrunęła z gałęzi olchy i niepostrzeżenie wślizgnęła się do jego serca, a że dobrze jej tam było, postanowiła zostać.

- Alicja Jonasz
- Posty: 1803
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O drewnianym moście w Przystajni
Jest pewien chłopak, a właściwie mężczyzna (ma duszę chłopaka), który spędził nad Prosną prawie całe życie. Ktoś mi o nim opowiedział, a potem go poznałam. To on kocha rzekę, kochał drewniany most nad nią rozpostarty. Most kilka dni temu został rozebrany, a mieszkańcy, żeby dostać się do swoich pól, muszą nadrabiać drogi (15 km). Długa historia...
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18501
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
O drewnianym moście w Przystajni
Opowiedz tę historię, w której wszyscy są smutni.
Rzeka bez mostu, ludzie bez bliskiej przeprawy, mężczyzna bez ulubionego obrazu...

Rzeka bez mostu, ludzie bez bliskiej przeprawy, mężczyzna bez ulubionego obrazu...

- Alicja Jonasz
- Posty: 1803
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O drewnianym moście w Przystajni
— Wybudujemy z niego Kalwarię! — rzekli gospodarze.
W ich sercach bowiem od dawna dojrzewał plan, aby na niewielkim wzniesieniu przy leśnym trakcie prowadzącym z Aleksandrii do Bugaja, którym niegdyś wędrowali kaliscy pielgrzymi na Jasną Górę, powstało miejsce wspólnych modlitw. Drzewo pocięto zatem na bale, a zadanie wyciosania z nich krzyży powierzono młodemu cieśli z Moczalca.
Wkrótce trzy największe krzyże znalazły się na szczycie wzniesienia, pozostałe zaś, opatrzone obrazami ukazującymi Mękę Pańską, stanęły na kamiennych cokołach wzdłuż ścieżki wiodącej na górę. Odtąd nie było dnia, aby pielgrzymi nie odwiedzali tego miejsca. Wszystkich łączyło zaś jedno. Każdy niósł w sercu prośbę, ufając, że zostanie ona wysłuchana, jeśli nie od razu, to w niedalekiej przyszłości. Jedni łaknęli pękatej sakwy, chaty zaopatrzonej we wszelkie wygody, zagrody pełnej zwierząt czy obfitych plonów, drudzy szukali sławy i zaszczytów, innym znowuż ciążyły winy, których pragnęli się pozbyć. Modlono się żarliwie o zdrowie, szczęście w miłości tudzież łaski dla dusz zmarłych.
Wśród pielgrzymów był również młody cieśla, który wykonał krzyże na Kalwarię. Jak każdy z podążających na górę, niósł w sercu swoje prośby, lecz kiedy stanął przy pierwszej stacji Drogi Krzyżowej, zamiast modlić się o ich spełnienie, szepnął:
— Dziękuję ci, Chryste, za drzewo, z którego mogłem wyciosać te krzyże. Z małego nasienia wyrósł piękny, silny dąb, który służył wielu stworzeniom! To prawdziwy cud i przejaw twojej potęgi. Dziękuję, że pozwoliłeś mi cieszyć się tym cudem.
Te same słowa wdzięczności i pokory wobec Bożych zamysłów wypowiadał, zatrzymując się przy kolejnych stacjach, a także na samym szczycie Golgoty, kiedy klęczał u stóp trzech krzyży. Ich ramiona były prawie tak potężne jak konary dębu. Jednakże, zamiast śpiewu ptaków, którym zwykł się zachwycać, odpoczywając w cieniu olbrzyma, słyszał szepty modlących się ludzi, zamiast przyjemnego chłodu, jakiego wtenczas doświadczał, czuł na skórze palący dotyk słonecznych promieni. I chociaż mógł prosić o wszystko, nie myślał w tej chwili o swoich potrzebach, lecz bolał nad stratą drzewa, które przez lata dawało schronienie rozlicznym istotom, a jemu wytchnienie od ciężkiej pracy. Bóg, słysząc słowa podziękowania płynące ze szczerego serca, najsampierw uśmiechnął się dobrotliwie, potem zaś posłał promyk łaski, aby ukoił jego cierpienie. Odtąd nie było niedzieli, aby młodzian nie udał się z pielgrzymką do Moczalca, gdzie na wzniesieniu celebrowano nabożeństwo Drogi Krzyżowej.
Mijały lata. Kalwaria dobrze służyła ludziom. Wszystko jednak do czasu. Wybuchła wojna, która w okamgnieniu wywróciła świat do góry nogami. Niemcy najpierw aresztowali i wywieźli do obozu śmierci księdza celebrującego nabożeństwa na Moczalcu, potem zaś przykazali zniszczyć stacje Drogi Krzyżowej. Wśród ludzi zagonionych przez esesmanów do pracy znalazł się również cieśla. Wydzierając z ziemi krzyże i dźwigając je z mozołem w pobliże rzeki, nie prosił Boga o ocalenie życia, lecz modlił się tymi słowami:
— Dąb, z którego drewna wyciosałem te krzyże, był prawdziwym cudem. Chryste, spraw, aby jego ofiara nie poszła na marne. Niech to drewno posłuży jeszcze ludziom…
Bóg wysłuchał jego prośby. Nazajutrz Niemcy zagonili mężczyzn, a wśród nich i cieślę, do budowy mostu na Prośnie, za budulec posłużyło im zaś drewno z kalwaryjskich krzyży. Wkrótce powstał most, który, łącząc przeciwległe brzegi rzeki, przez długie lata służył ludziom. Korzystali z niego nie tylko mieszkańcy okolicznych wiosek, aby dostać się do pól leżących po drugiej stronie rzeki, ale także podróżni, którzy na chwilę przystawali na pomoście i spoglądając z zachwytem na pobliskie pola i łąki, na szemrzącą w dole rzekę, napełniali swe serca nadzieją.
Cieśla dożył sędziwego wieku. Widziano go co dzień na moście w Przystajni, jak z kimś cicho rozmawia. Ludzie powiadali, że to sam Bóg przychodzi z nim pogwarzyć, lecz ile w tym prawdy, jeden tylko most mógłby zaświadczyć. Jednakże on zawsze strzegł powierzanych mu tajemnic…
Dziś nie ma już mostu w Przystajni. Czas nie oszczędził i jego. Pozostała opowieść. Niech więc wędruje z serca do serca i napełnia każde nadzieją.
* skorzystałam z artykułu Marka Małeckiego "O Kalwarii Bugajsko-Moczalskiej"
W ich sercach bowiem od dawna dojrzewał plan, aby na niewielkim wzniesieniu przy leśnym trakcie prowadzącym z Aleksandrii do Bugaja, którym niegdyś wędrowali kaliscy pielgrzymi na Jasną Górę, powstało miejsce wspólnych modlitw. Drzewo pocięto zatem na bale, a zadanie wyciosania z nich krzyży powierzono młodemu cieśli z Moczalca.
Wkrótce trzy największe krzyże znalazły się na szczycie wzniesienia, pozostałe zaś, opatrzone obrazami ukazującymi Mękę Pańską, stanęły na kamiennych cokołach wzdłuż ścieżki wiodącej na górę. Odtąd nie było dnia, aby pielgrzymi nie odwiedzali tego miejsca. Wszystkich łączyło zaś jedno. Każdy niósł w sercu prośbę, ufając, że zostanie ona wysłuchana, jeśli nie od razu, to w niedalekiej przyszłości. Jedni łaknęli pękatej sakwy, chaty zaopatrzonej we wszelkie wygody, zagrody pełnej zwierząt czy obfitych plonów, drudzy szukali sławy i zaszczytów, innym znowuż ciążyły winy, których pragnęli się pozbyć. Modlono się żarliwie o zdrowie, szczęście w miłości tudzież łaski dla dusz zmarłych.
Wśród pielgrzymów był również młody cieśla, który wykonał krzyże na Kalwarię. Jak każdy z podążających na górę, niósł w sercu swoje prośby, lecz kiedy stanął przy pierwszej stacji Drogi Krzyżowej, zamiast modlić się o ich spełnienie, szepnął:
— Dziękuję ci, Chryste, za drzewo, z którego mogłem wyciosać te krzyże. Z małego nasienia wyrósł piękny, silny dąb, który służył wielu stworzeniom! To prawdziwy cud i przejaw twojej potęgi. Dziękuję, że pozwoliłeś mi cieszyć się tym cudem.
Te same słowa wdzięczności i pokory wobec Bożych zamysłów wypowiadał, zatrzymując się przy kolejnych stacjach, a także na samym szczycie Golgoty, kiedy klęczał u stóp trzech krzyży. Ich ramiona były prawie tak potężne jak konary dębu. Jednakże, zamiast śpiewu ptaków, którym zwykł się zachwycać, odpoczywając w cieniu olbrzyma, słyszał szepty modlących się ludzi, zamiast przyjemnego chłodu, jakiego wtenczas doświadczał, czuł na skórze palący dotyk słonecznych promieni. I chociaż mógł prosić o wszystko, nie myślał w tej chwili o swoich potrzebach, lecz bolał nad stratą drzewa, które przez lata dawało schronienie rozlicznym istotom, a jemu wytchnienie od ciężkiej pracy. Bóg, słysząc słowa podziękowania płynące ze szczerego serca, najsampierw uśmiechnął się dobrotliwie, potem zaś posłał promyk łaski, aby ukoił jego cierpienie. Odtąd nie było niedzieli, aby młodzian nie udał się z pielgrzymką do Moczalca, gdzie na wzniesieniu celebrowano nabożeństwo Drogi Krzyżowej.
Mijały lata. Kalwaria dobrze służyła ludziom. Wszystko jednak do czasu. Wybuchła wojna, która w okamgnieniu wywróciła świat do góry nogami. Niemcy najpierw aresztowali i wywieźli do obozu śmierci księdza celebrującego nabożeństwa na Moczalcu, potem zaś przykazali zniszczyć stacje Drogi Krzyżowej. Wśród ludzi zagonionych przez esesmanów do pracy znalazł się również cieśla. Wydzierając z ziemi krzyże i dźwigając je z mozołem w pobliże rzeki, nie prosił Boga o ocalenie życia, lecz modlił się tymi słowami:
— Dąb, z którego drewna wyciosałem te krzyże, był prawdziwym cudem. Chryste, spraw, aby jego ofiara nie poszła na marne. Niech to drewno posłuży jeszcze ludziom…
Bóg wysłuchał jego prośby. Nazajutrz Niemcy zagonili mężczyzn, a wśród nich i cieślę, do budowy mostu na Prośnie, za budulec posłużyło im zaś drewno z kalwaryjskich krzyży. Wkrótce powstał most, który, łącząc przeciwległe brzegi rzeki, przez długie lata służył ludziom. Korzystali z niego nie tylko mieszkańcy okolicznych wiosek, aby dostać się do pól leżących po drugiej stronie rzeki, ale także podróżni, którzy na chwilę przystawali na pomoście i spoglądając z zachwytem na pobliskie pola i łąki, na szemrzącą w dole rzekę, napełniali swe serca nadzieją.
Cieśla dożył sędziwego wieku. Widziano go co dzień na moście w Przystajni, jak z kimś cicho rozmawia. Ludzie powiadali, że to sam Bóg przychodzi z nim pogwarzyć, lecz ile w tym prawdy, jeden tylko most mógłby zaświadczyć. Jednakże on zawsze strzegł powierzanych mu tajemnic…
Dziś nie ma już mostu w Przystajni. Czas nie oszczędził i jego. Pozostała opowieść. Niech więc wędruje z serca do serca i napełnia każde nadzieją.
* skorzystałam z artykułu Marka Małeckiego "O Kalwarii Bugajsko-Moczalskiej"
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18501
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
O drewnianym moście w Przystajni
Chciałabym nauczyć się od Ciebie kreowania tej niezwykłej, szlachetnej, empatycznej PROSTOTY.
Piękna opowieść.
- dla Ciebie, nie ścięta, na naturalnym podłożu
Piękna opowieść.

- Alicja Jonasz
- Posty: 1803
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O drewnianym moście w Przystajni
Dziękuję za dobre słowo, eko
Niestety nie wiem, co się stało z drewnem z mostu...

Niestety nie wiem, co się stało z drewnem z mostu...

Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- Lucile
- Posty: 4878
- Rejestracja: 23 wrz 2014, 00:12
- Płeć:
O drewnianym moście w Przystajni
Mądre, głębokie, do przemyślenia i urocze są Twoje opowieści, droga Alicjo; jak melancholijnie szemrząca woda, pełna historii i szczerości.
Czekam na nie, czytam od dawna, nawet jeśli nie pozostawiam śladu.
Pisz, proszę, i dziel się nimi z nami.
Pozdrawiam

Czekam na nie, czytam od dawna, nawet jeśli nie pozostawiam śladu.
Pisz, proszę, i dziel się nimi z nami.
Pozdrawiam


- Alicja Jonasz
- Posty: 1803
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O drewnianym moście w Przystajni
Luci, dziękuję za serdeczności.
Zasmakowałam w gatunku baśni, ale przyjdzie taki moment, że spróbuję się w czymś innym. Póki co piszę pomalutku. Pozdrawiam ciepło. 


Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak