-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
O Krystku z Pieczysk
- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O Krystku z Pieczysk
fr.1
Krystka lubili chyba we wsi wszyscy. Dobry był z niego chłopaczyna, choć nie powiem, zdarzyło się, nie raz nie dwa, że zalazł temu i owemu za skórę. A to pod nioskę siedzącą na grzędzie podrzucił okrąglaczki wydobyte z dna rzeki, sobie biorąc świeżutkie jajka. A to pokrzyw i kolczastych ostów nakładł pod pierzynę sąsiadowi pijanicy, który całe dnie spędzał jeno w karczmie przy szklanicy, w chałupie zaś bieda tak się rozzuchwaliła, że ani ją odpędzić. A to znowuż, posłany przez matulę do pilnowania na łęgu krowy, tak się zapatrzył w obłoki płynące po niebie, iż krasula, żywicielka rodziny, o mało co nie przepadła w puszczy rozciągającej się nieopodal. Nie myśl sobie, drogi czytelniku, że wszystkie owe psoty brały się ze złośliwości czy lenistwa. Uchowaj Boże przed takim osądem! Serce owego pacholęcia było czyste niby anielska łza, przepełnione współczuciem i pragnieniem niesienia wszędy dobra. A i do roboty Krystek rwał się jak mało który pędrak! Bywało, że kiedy inne dziatki biegły do lasu, by tam wśród wesołego szczebiotu uganiać się za grzybem tudzież jagodą brusznicy, której całe dywany ścieliły się u stóp sosnowego boru, nasz bohater nurzał się do późna w rozmiękłej roli, aby nim słońce skryje się w objęciach puszczy, a pierwsze jesienne przymrozki owioną ziemię lodowatym tchnieniem, zebrać i zakopcować pyry. Bywało, iż ten i ów sztubak, porzuciwszy rodzicielskie nakazy, wspinał się na drzewa niby wiewiórka spryciara tudzież beztrosko buszował w kukurydzy, jeno nie nasz Krystek, który lazł między rówienników dopiero wtenczas, gdy wypełnił to, co ojciec był mu zlecił. Chłopak znał się na gospodarskiej robocie jak żaden, a i wesprzeć potrzebujących potrafił w biedzie, albowiem od maleńkości tak go rodzice hodowali, aby mógł kiedyś objąć po nich schedę i nie zaprzepaścić jej, jak to nieraz już bywało we wsi z tym i owym, jeno pomnożyć dla dobra wspólnego.
— Będzie z niego kiedyś sołtys jak się patrzy albo i nawet wójt! — radowała się Krystkowa matula, widząc, jak chłopak mężnieje i zyskuje coraz większy posłuch wśród równienników. — Daj Boże… Daj Boże — powtarzała i co dzień zmawiała w tej intencji dziesiątkę różańca.
Wydarzenia, o których chcę ci opowiedzieć, drogi czytelniku, rozegrały się w przededniu Świąt Bożego Narodzenia. Ludziom żyło się w ten czas jakoś lżej, chociaż jeszcze na św. Marcina mróz chwycił tęgi i nie popuszczał ani ociupiny, a śnieg uwalił taki, iż miejscami zalegały zaspy ze dwa łokcie głębokie. Ten i ów chłop, odwracając oczy od swej nędzy, której wszędy całe kopy i z którą zżył się jak ze ślubną, co rusz spoglądał w niebo. Wszak za niedługo miała rozbłysnąć na nim gwiazda zwiastująca narodziny Nadziei. Nadziei, która, podobnie jak przed wiekami w Betlejem, przyjdzie na świat nie w królewskiej komnacie, lecz w ubogiej stajence, a tych w Pieczyskach było pod dostatkiem. Każdy jeden gospodarz na ten czas mościł oborę czystą słomą, chałupę przyozdabiał gałązkami świerczyny tudzież jemioły, w izbie zaś stawiał bożonarodzeniowe drzewko strojne w najrozmaitsze cacka. Ach, czegoż na tym iglaku pachnącym żywicą nie było! Ile cudeniek wszelakich, ile rarytasów z Bożej spiżarni, nie wypowiem! Co kto tam miał w komorze, co ukrył w spichlerzu przed gryzoniem i co w długie zimowe wieczory, kiedy za oknem zawierucha, udało się przyszykować ze słomy, piórek tudzież innych bibelotów, tym ozdabiał choinkę. A wszystko po to, aby płodność, dobrobyt, zdrowie i uroda trzymały się gospodarzy, a złe moce nie miały doń przystępu. O takim też drzewku, strojnym we wszystko, co zapewni rodzinie szczęście i dostatek, marzył Krystek. Co roku do puszczy szedł ojciec i póty łaził po kniei, póki zgrabnej choineczki nie wypatrzył, jednakże tej zimy zaniemógł biedaczyna i całymi dniami leżał bez mocy pod pierzyną, zaś matula krzątała się wokół niego i w obejściu.
— Jakże to tak witać Najświętsze Dziecię bez choinki? — biedził się chłopaczyna. — Polezę do puszczy i nim zmierzchać zacznie, będę nazad ze świerczyną albo i też zgrabną jodełką.
Jak postanowił, tak zrobił. I chociaż matula, słysząc, co zamiaruje, cała zalała się łzami, a ojciec po stokroć wzbraniał, wciągnął na grzbiet kożuch, w którym zmieścić by się mogło dwóch takich jak on chuderlaków, przepasał się krasulowym powrózkiem i ruszył przez zaspy w stronę puszczy. Znał tam każdy zakątek i doskonale wiedział, gdzie najpiękniejszych drzewek szukać. Nigdy jednakże nie był sam w kniei w czas zimowej zawieruchy, kiedy śnieg otula świat i wszystko dookoła wydaje się być do siebie podobne. Nietrudno wtenczas pobłądzić w plątaninie ścieżek dobrze znanych jeno zwierzętom tudzież leśnemu lichu, które ponoć właśnie w przedświąteczny czas lubi dokuczyć człowiekowi. Krystek nie bał się ani leśnego licha, ani też innych niebezpieczeństw czyhających nań w kniei. Śmiało wkroczył w cień pradawnych drzew i namacawszy ręką siekierę, którą był wraził jeszcze w chałupie za powrózek, począł bacznie się rozglądać. Wokół panowała cisza. Słychać było jeno trzask łamanych pod jego ciężarem suchych gałęzi tudzież chrzęszczenie śniegu pod stopami. Gdyby nie dobiegające z oddali uporczywe stukanie dzięcioła w pień sosny, można byłoby odnieść mylne wrażenie, że ze wszystkich istot, które Bóg przed wiekami powołał do istnienia, żywy ostał się jeno on – Krystek z Pieczysk. Naszemu bohaterowi cisza panująca w puszczy nie przeszkadzała ani odrobiny. Szedł dziarsko, omijając co większe zaspy, pokryte śniegiem pnie zwalonych drzew tudzież jamy wykopane zapewne prze lisy, i co rusz uśmiechał się a to do mijanych drzew, a to do skrawka błękitu widniejącego między ich koronami, a to znowuż do własnych myśli, które były jasne i szczere, wolne od wszelakiego lęku.
Krystka lubili chyba we wsi wszyscy. Dobry był z niego chłopaczyna, choć nie powiem, zdarzyło się, nie raz nie dwa, że zalazł temu i owemu za skórę. A to pod nioskę siedzącą na grzędzie podrzucił okrąglaczki wydobyte z dna rzeki, sobie biorąc świeżutkie jajka. A to pokrzyw i kolczastych ostów nakładł pod pierzynę sąsiadowi pijanicy, który całe dnie spędzał jeno w karczmie przy szklanicy, w chałupie zaś bieda tak się rozzuchwaliła, że ani ją odpędzić. A to znowuż, posłany przez matulę do pilnowania na łęgu krowy, tak się zapatrzył w obłoki płynące po niebie, iż krasula, żywicielka rodziny, o mało co nie przepadła w puszczy rozciągającej się nieopodal. Nie myśl sobie, drogi czytelniku, że wszystkie owe psoty brały się ze złośliwości czy lenistwa. Uchowaj Boże przed takim osądem! Serce owego pacholęcia było czyste niby anielska łza, przepełnione współczuciem i pragnieniem niesienia wszędy dobra. A i do roboty Krystek rwał się jak mało który pędrak! Bywało, że kiedy inne dziatki biegły do lasu, by tam wśród wesołego szczebiotu uganiać się za grzybem tudzież jagodą brusznicy, której całe dywany ścieliły się u stóp sosnowego boru, nasz bohater nurzał się do późna w rozmiękłej roli, aby nim słońce skryje się w objęciach puszczy, a pierwsze jesienne przymrozki owioną ziemię lodowatym tchnieniem, zebrać i zakopcować pyry. Bywało, iż ten i ów sztubak, porzuciwszy rodzicielskie nakazy, wspinał się na drzewa niby wiewiórka spryciara tudzież beztrosko buszował w kukurydzy, jeno nie nasz Krystek, który lazł między rówienników dopiero wtenczas, gdy wypełnił to, co ojciec był mu zlecił. Chłopak znał się na gospodarskiej robocie jak żaden, a i wesprzeć potrzebujących potrafił w biedzie, albowiem od maleńkości tak go rodzice hodowali, aby mógł kiedyś objąć po nich schedę i nie zaprzepaścić jej, jak to nieraz już bywało we wsi z tym i owym, jeno pomnożyć dla dobra wspólnego.
— Będzie z niego kiedyś sołtys jak się patrzy albo i nawet wójt! — radowała się Krystkowa matula, widząc, jak chłopak mężnieje i zyskuje coraz większy posłuch wśród równienników. — Daj Boże… Daj Boże — powtarzała i co dzień zmawiała w tej intencji dziesiątkę różańca.
Wydarzenia, o których chcę ci opowiedzieć, drogi czytelniku, rozegrały się w przededniu Świąt Bożego Narodzenia. Ludziom żyło się w ten czas jakoś lżej, chociaż jeszcze na św. Marcina mróz chwycił tęgi i nie popuszczał ani ociupiny, a śnieg uwalił taki, iż miejscami zalegały zaspy ze dwa łokcie głębokie. Ten i ów chłop, odwracając oczy od swej nędzy, której wszędy całe kopy i z którą zżył się jak ze ślubną, co rusz spoglądał w niebo. Wszak za niedługo miała rozbłysnąć na nim gwiazda zwiastująca narodziny Nadziei. Nadziei, która, podobnie jak przed wiekami w Betlejem, przyjdzie na świat nie w królewskiej komnacie, lecz w ubogiej stajence, a tych w Pieczyskach było pod dostatkiem. Każdy jeden gospodarz na ten czas mościł oborę czystą słomą, chałupę przyozdabiał gałązkami świerczyny tudzież jemioły, w izbie zaś stawiał bożonarodzeniowe drzewko strojne w najrozmaitsze cacka. Ach, czegoż na tym iglaku pachnącym żywicą nie było! Ile cudeniek wszelakich, ile rarytasów z Bożej spiżarni, nie wypowiem! Co kto tam miał w komorze, co ukrył w spichlerzu przed gryzoniem i co w długie zimowe wieczory, kiedy za oknem zawierucha, udało się przyszykować ze słomy, piórek tudzież innych bibelotów, tym ozdabiał choinkę. A wszystko po to, aby płodność, dobrobyt, zdrowie i uroda trzymały się gospodarzy, a złe moce nie miały doń przystępu. O takim też drzewku, strojnym we wszystko, co zapewni rodzinie szczęście i dostatek, marzył Krystek. Co roku do puszczy szedł ojciec i póty łaził po kniei, póki zgrabnej choineczki nie wypatrzył, jednakże tej zimy zaniemógł biedaczyna i całymi dniami leżał bez mocy pod pierzyną, zaś matula krzątała się wokół niego i w obejściu.
— Jakże to tak witać Najświętsze Dziecię bez choinki? — biedził się chłopaczyna. — Polezę do puszczy i nim zmierzchać zacznie, będę nazad ze świerczyną albo i też zgrabną jodełką.
Jak postanowił, tak zrobił. I chociaż matula, słysząc, co zamiaruje, cała zalała się łzami, a ojciec po stokroć wzbraniał, wciągnął na grzbiet kożuch, w którym zmieścić by się mogło dwóch takich jak on chuderlaków, przepasał się krasulowym powrózkiem i ruszył przez zaspy w stronę puszczy. Znał tam każdy zakątek i doskonale wiedział, gdzie najpiękniejszych drzewek szukać. Nigdy jednakże nie był sam w kniei w czas zimowej zawieruchy, kiedy śnieg otula świat i wszystko dookoła wydaje się być do siebie podobne. Nietrudno wtenczas pobłądzić w plątaninie ścieżek dobrze znanych jeno zwierzętom tudzież leśnemu lichu, które ponoć właśnie w przedświąteczny czas lubi dokuczyć człowiekowi. Krystek nie bał się ani leśnego licha, ani też innych niebezpieczeństw czyhających nań w kniei. Śmiało wkroczył w cień pradawnych drzew i namacawszy ręką siekierę, którą był wraził jeszcze w chałupie za powrózek, począł bacznie się rozglądać. Wokół panowała cisza. Słychać było jeno trzask łamanych pod jego ciężarem suchych gałęzi tudzież chrzęszczenie śniegu pod stopami. Gdyby nie dobiegające z oddali uporczywe stukanie dzięcioła w pień sosny, można byłoby odnieść mylne wrażenie, że ze wszystkich istot, które Bóg przed wiekami powołał do istnienia, żywy ostał się jeno on – Krystek z Pieczysk. Naszemu bohaterowi cisza panująca w puszczy nie przeszkadzała ani odrobiny. Szedł dziarsko, omijając co większe zaspy, pokryte śniegiem pnie zwalonych drzew tudzież jamy wykopane zapewne prze lisy, i co rusz uśmiechał się a to do mijanych drzew, a to do skrawka błękitu widniejącego między ich koronami, a to znowuż do własnych myśli, które były jasne i szczere, wolne od wszelakiego lęku.
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18257
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
O Krystku z Pieczysk
Już nie mogę się doczekać kolejnego fragmentu. Uwielbiam Twoje pisanie, od fachowej stylizacji po fabułę, w której nigdy nie brak mądrego i empatycznego przesłania.


- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O Krystku z Pieczysk
Dziękuję, eka
trochę wypadłam z rytmu...

Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18257
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
O Krystku z Pieczysk
Szkoda, ale opublikujesz kolejny fragment?


-
- Posty: 2153
- Rejestracja: 21 gru 2011, 16:10
O Krystku z Pieczysk
Alicja 
Masz swój styl i to mnie się podobać!
Pozdrawiam


Masz swój styl i to mnie się podobać!

Pozdrawiam

- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O Krystku z Pieczysk
oczywiście!




Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O Krystku z Pieczysk
dobrze przy tym się bawię


Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18257
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
O Krystku z Pieczysk
Mam nadzieję, że Olbina ciśnie!
Super, Alicjo. Cieszę się!


Super, Alicjo. Cieszę się!

- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
O Krystku z Pieczysk
fr.2
Nasłuchał się o strachach grasujących w puszczy niemało. W owych opowieściach, snutych zimową porą przy kominie, nie zabrakło krwiożerczych strzyg objawiających się zbłąkanym w lesie ludziom pod postacią puchacza wydającego przeraźliwe odgłosy, różniastej maści biesów gotowych podstępem wywlec z nieszczęśnika duszę tudzież szpetnych wiedźm zwanych babami jagami, które za pomocą sobie tylko wiadomych zaklęć potrafią w jednej chwili przedzierzgnąć się w dziewczę tak cudnej urody, iż nie sposób się oprzeć jej wdziękom. Straszyli wszyscy, a najbardziej to chyba Krystkowa matka chrzestna, Halka. Kiedy już zasiadła do darcia pierza, mogła bajać do białego rana. Nikt nie śmiał jej wtenczas przerywać ani też nie próbował dorównać w biegłości słowa czy w pierzokach.
Krystek, wędrując przez las, co rusz uśmiechał się na wspomnienie owych bajd, a nawet chwilami śmiał się w głos, albowiem jego serce, wypełnione dobrocią, podobnie jak leśny fiołek zakwitający o brzasku wiosny, odstraszało wszelkie zło. Przy ścieżce rosło mnóstwo pięknych iglaków, lecz co się przy którym zatrzymał i wyciągnął zza powrózka siekierę, aby się zamachnąć, taki żal ściskał jego duszę, iż sił nie stawało. Szedł więc dalej, powtarzając:
— Rośnij se Bogu na chwałę, a ludziom na pożytek…
Zmierzchać już zaczęło, a nasz chuderlak nie upatrzył jeszcze choinki i pewnie noc zastałaby go w borze, gdyby nie leśne licho, które już od dłuższego czasu bacznie mu się przyglądało zza kępy sośniny. Był to nadzwyczaj szkaradny stwór. Ci, którzy spotkali go na swej drodze - czy to przez kostropaty łeb upstrzony brązowo-rdzawymi brodawkami, czy też nieporadny sposób poruszania się – określali go mianem wyrośniętej ropuchy, co nieraz doprowadzało go do wściekłości. Może i przypominał nieco płaza, lecz na pewno nim nie był. Przeczyły temu liczne przymioty ciała i ducha, które nie tylko różniły go od ropuchy, ale również od innych stworzeń zamieszkujących puszczę. Wystarczy, że zwrócę twoją uwagę, drogi czytelniku, na pokrywającą całe cielsko bujną szczecinę, jeden z koślawych kulasów zakończony kopytem, okazałe rogi sterczące z baranicy nasuniętej prawie na ślepia, ogromny ogon wlokący się po ziemi za właścicielem tudzież szczególny rodzaj zmyślności, abyś odgadł, z jakim typem istoty mamy do czynienia. Tak, dobrze miarkujesz! Był to nie kto inny jak sam czart Olbina, wisus nad wisusami, któremu niegdyś kaliscy kupcy podarowali tę ziemię. Odtąd opiekował się puszczą niezgorzej, hojnie nagradzając tych, którzy mieli w poszanowaniu wszelkie jej dobra, karząc zaś bezmyślnych i krnąbrnych. Poczciwe to było diablisko, skore do psoty, lecz nade wszystko pełne mądrości i dobra, którymi to przymioty nie grzeszyły inne biesy. Toteż rzadko który z kamratów odwiedzał naszego wisusa, on zaś zarzucił zupełnie biesiady w piekle i żył na bagnach niby mnich w klasztorze, o wodzie i o tym, czym podzieliła się z nim puszcza.
Nie dziw się więc, drogi czytelniku, iż przyjrzawszy się Krystkowym postępkom, zapałał doń nagłą sympatią i postanowił wynagrodzić chłopaczynę. Nie taki wszakże miał plan na początku. Najsampierw, jak to nieraz miał już w zwyczaju, chciał porządnie wystraszyć przybysza, aby w przyszłości nie przyszło mu do głowy okradać puszczy z tego, co najcenniejsze – młodych iglaków. Potem jednakże, wzruszony dobrocią młodziana, zmienił postanowienie i tak począł wikłać jego ścieżki, aby, zatoczywszy wśród drzew okrąg, wyszedł na skraj puszczy w miejscu, gdzie był wszedł. Tam już czekał nań wierzchołek jodły, którą o poranku wicher, harcując wśród koron drzew jak opętany, ułamał i rzucił w bagno. Piękna to była choineczka, w sam raz, aby przystroić Krystkową chałupę w święta.
— Jakżem tu zaszedł, nie wiem… — rzekł zadziwiony chłopaczyna, znalazłszy się ni z tego ni z owego u wnijścia do boru, gdzie na ścieżce w śniegu widniały jego ślady. — Przecia lazłem przed siebie, zbaczając jeno z drożyny krzynkę, coby ominąć zaspy tudzież drzewa powalone przez wicher… Dziwy jakoweś!
I począł rozglądać się na boki, nie mogąc pojąć, jakim cudem wylazł z puszczy, kiedy winien błądzić jeszcze w jej gęstwinie. Wtenczas właśnie zobaczył podarek, a obok odbite w śniegu czarcie kopyto. Zdumiał się jeszcze bardziej, lecz już nic nie gadał, jeno porwał drzewko i co sił w kulasach pognał do wsi. Matula i ojciec aż się popłakali ze wzruszenia, gdy wrócił cały i zdrów, dzierżąc pod pachą jodełkę pachnącą żywicą. Wkrótce stanęła pośrodku izby strojna niczym królowa, ciesząc serca nie tylko domowników, ale również tych, którzy w ten świąteczny czas przestąpili próg chałupy. Podobno w Wigilię Bożego Narodzenia sam czart Olbina widziany był, jak spoziera na nią przez okno. Prawda li to, czy zmyślenie? Tego nie wiem…
Jedno jest pewne, z Krystka wyrósł chłop na schwał, mądry i poczciwy, gotowy nieść pomoc potrzebującym, a że owe przymioty zawżdy wśród ludzi w cenie, wybrali go sołtysem, by gospodarzył w Pieczyskach Bogu na chwałę, a mieszkańcom wsi na pożytek.
Nasłuchał się o strachach grasujących w puszczy niemało. W owych opowieściach, snutych zimową porą przy kominie, nie zabrakło krwiożerczych strzyg objawiających się zbłąkanym w lesie ludziom pod postacią puchacza wydającego przeraźliwe odgłosy, różniastej maści biesów gotowych podstępem wywlec z nieszczęśnika duszę tudzież szpetnych wiedźm zwanych babami jagami, które za pomocą sobie tylko wiadomych zaklęć potrafią w jednej chwili przedzierzgnąć się w dziewczę tak cudnej urody, iż nie sposób się oprzeć jej wdziękom. Straszyli wszyscy, a najbardziej to chyba Krystkowa matka chrzestna, Halka. Kiedy już zasiadła do darcia pierza, mogła bajać do białego rana. Nikt nie śmiał jej wtenczas przerywać ani też nie próbował dorównać w biegłości słowa czy w pierzokach.
Krystek, wędrując przez las, co rusz uśmiechał się na wspomnienie owych bajd, a nawet chwilami śmiał się w głos, albowiem jego serce, wypełnione dobrocią, podobnie jak leśny fiołek zakwitający o brzasku wiosny, odstraszało wszelkie zło. Przy ścieżce rosło mnóstwo pięknych iglaków, lecz co się przy którym zatrzymał i wyciągnął zza powrózka siekierę, aby się zamachnąć, taki żal ściskał jego duszę, iż sił nie stawało. Szedł więc dalej, powtarzając:
— Rośnij se Bogu na chwałę, a ludziom na pożytek…
Zmierzchać już zaczęło, a nasz chuderlak nie upatrzył jeszcze choinki i pewnie noc zastałaby go w borze, gdyby nie leśne licho, które już od dłuższego czasu bacznie mu się przyglądało zza kępy sośniny. Był to nadzwyczaj szkaradny stwór. Ci, którzy spotkali go na swej drodze - czy to przez kostropaty łeb upstrzony brązowo-rdzawymi brodawkami, czy też nieporadny sposób poruszania się – określali go mianem wyrośniętej ropuchy, co nieraz doprowadzało go do wściekłości. Może i przypominał nieco płaza, lecz na pewno nim nie był. Przeczyły temu liczne przymioty ciała i ducha, które nie tylko różniły go od ropuchy, ale również od innych stworzeń zamieszkujących puszczę. Wystarczy, że zwrócę twoją uwagę, drogi czytelniku, na pokrywającą całe cielsko bujną szczecinę, jeden z koślawych kulasów zakończony kopytem, okazałe rogi sterczące z baranicy nasuniętej prawie na ślepia, ogromny ogon wlokący się po ziemi za właścicielem tudzież szczególny rodzaj zmyślności, abyś odgadł, z jakim typem istoty mamy do czynienia. Tak, dobrze miarkujesz! Był to nie kto inny jak sam czart Olbina, wisus nad wisusami, któremu niegdyś kaliscy kupcy podarowali tę ziemię. Odtąd opiekował się puszczą niezgorzej, hojnie nagradzając tych, którzy mieli w poszanowaniu wszelkie jej dobra, karząc zaś bezmyślnych i krnąbrnych. Poczciwe to było diablisko, skore do psoty, lecz nade wszystko pełne mądrości i dobra, którymi to przymioty nie grzeszyły inne biesy. Toteż rzadko który z kamratów odwiedzał naszego wisusa, on zaś zarzucił zupełnie biesiady w piekle i żył na bagnach niby mnich w klasztorze, o wodzie i o tym, czym podzieliła się z nim puszcza.
Nie dziw się więc, drogi czytelniku, iż przyjrzawszy się Krystkowym postępkom, zapałał doń nagłą sympatią i postanowił wynagrodzić chłopaczynę. Nie taki wszakże miał plan na początku. Najsampierw, jak to nieraz miał już w zwyczaju, chciał porządnie wystraszyć przybysza, aby w przyszłości nie przyszło mu do głowy okradać puszczy z tego, co najcenniejsze – młodych iglaków. Potem jednakże, wzruszony dobrocią młodziana, zmienił postanowienie i tak począł wikłać jego ścieżki, aby, zatoczywszy wśród drzew okrąg, wyszedł na skraj puszczy w miejscu, gdzie był wszedł. Tam już czekał nań wierzchołek jodły, którą o poranku wicher, harcując wśród koron drzew jak opętany, ułamał i rzucił w bagno. Piękna to była choineczka, w sam raz, aby przystroić Krystkową chałupę w święta.
— Jakżem tu zaszedł, nie wiem… — rzekł zadziwiony chłopaczyna, znalazłszy się ni z tego ni z owego u wnijścia do boru, gdzie na ścieżce w śniegu widniały jego ślady. — Przecia lazłem przed siebie, zbaczając jeno z drożyny krzynkę, coby ominąć zaspy tudzież drzewa powalone przez wicher… Dziwy jakoweś!
I począł rozglądać się na boki, nie mogąc pojąć, jakim cudem wylazł z puszczy, kiedy winien błądzić jeszcze w jej gęstwinie. Wtenczas właśnie zobaczył podarek, a obok odbite w śniegu czarcie kopyto. Zdumiał się jeszcze bardziej, lecz już nic nie gadał, jeno porwał drzewko i co sił w kulasach pognał do wsi. Matula i ojciec aż się popłakali ze wzruszenia, gdy wrócił cały i zdrów, dzierżąc pod pachą jodełkę pachnącą żywicą. Wkrótce stanęła pośrodku izby strojna niczym królowa, ciesząc serca nie tylko domowników, ale również tych, którzy w ten świąteczny czas przestąpili próg chałupy. Podobno w Wigilię Bożego Narodzenia sam czart Olbina widziany był, jak spoziera na nią przez okno. Prawda li to, czy zmyślenie? Tego nie wiem…
Jedno jest pewne, z Krystka wyrósł chłop na schwał, mądry i poczciwy, gotowy nieść pomoc potrzebującym, a że owe przymioty zawżdy wśród ludzi w cenie, wybrali go sołtysem, by gospodarzył w Pieczyskach Bogu na chwałę, a mieszkańcom wsi na pożytek.
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18257
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
O Krystku z Pieczysk
Lepiej być nie mogło
Chwała Ci, Olbinie!


Chwała Ci, Olbinie!

