fr.1
Dziś opowiem ci o Oleńce, która uwielbiała kwiaty. Mieszkała z matulą w chałupie za górką, a przy chałupie był cudny ogródek okolony płotkiem plecionym z witek wierzbowych. Żyły skromnie, by nie rzec, że w nędzy, lecz mając siebie wzajem, dziękowały za wszystko, czym Bóg je obdarzył. Na płachetce ziemi, którą jeszcze nieboszczyk ojciec wyrwał puszczy spod pieczy i którą rok w rok, zaprzęgnąwszy się do sochy, uprawiały, obok rzędów pasternaku, kartofli, grochu, soczewicy i kapusty nigdy nie zabrakło rabatki kwiatów i ziół wszelakich zasianych wprawną ręką ogrodniczki. Ach, czegoż tam nie było! Tu maki, rumianki i bukiety pierwiosnków, tam chabry modre, barwne goździki i floksy, dalej znowuż wonna bazylia, cząber i rozmaryn. Po brzegu w rzędach słoneczniki, obok malwy, serduszka okazała i tojad mocny zwany w owym czasie pantofelkami Matki Boskiej, zaś w rogu, tuż przy płotku, lilaki rozmaite i jaśmin. Oleńka doglądała je wszystkie niby matula swe dziatki, one zaś wywdzięczały się cudnym kształtem płatków i liści, różnorodnością barw i zapachów, jakich nie znalazłbyś nawet w królewskim ogrodzie. A ile tam było brzęczenia owadów wszelakich, ile ptasiego świergotu, ile pajęczych nici rozpostartych między wachlarzem liści, zdobnych w perliste krople rosy, błyszczących w słońcu niby kosztowne klejnoty, opisać nie sposób! Prawdziwy raj!
Bywało, iż nasze ogrodniczki, miast pójść po skończonej robocie do izby, siadały na ławeczce pod lilakiem i wodząc oczyma po rabatkach, nuciły jakowąś piosenkę albo niby dwie sikorki modre szczebiotały o codziennych troskach, tych zaś w obejściu nigdy nie zabrakło - a to o księdzu dobrodzieju, który nakazał przysłać dziesiątą część plonu, a to o jarmarku w Ostrowie, na który Oleńka wybierała się o świtaniu z koszem pełnym świeżych kwiatów na handel, a to znowuż o suszy niszczącej uprawy. I tak im czas płynął na tym i owym, aż słońce skryło się za górkę, ptaki umilkły w gniazdach, zaś z puszczy ozwało się żałosne nawoływanie puszczyka. Wtenczas szły do chałupy na skromny posiłek i sen krótki, by jeszcze przed świtem, nim pierwszy kur zapieje, wziąć się za obrządek.
Z ranną zorzą, oporządziwszy chudobę, biegła Oleńka do ogródka i tam, skacząc z rabatki na rabatkę niby żabka z liścia na liść, ścinała kwiaty na bukiety. Szło jej to zaś tak wprawnie, iż nim słońce wychyliło złotą koronę zza górki i poczęło leniwie wspinać się na nieboskłon, ona była już w drodze na jarmark z koszem pełnym wonności, by tam, stanąwszy pośród innych handlarek, nawoływać: „Kwiaty, świeże kwiaty! Zioła, wonne zioła!”. Wracała około południa z kilkoma groszami w fartuszku. Niewiele tego było, ledwie, by głód odgonić, lecz i za to wdzięczne były z matulą Najświętszej Panience. W koszu pełnym kwiatów, ułożonych w bukieciki tak, jak nikt w okolicy układać ich nie potrafił, zawsze znalazł się jeden dla Matki Boskiej.
— To dla ciebie, Najświętsza Mateńko — szeptała z wdzięcznością kwiaciarka, składając bukiet przy figurce stojącej obok drogi, którą wracała z jarmarku.
Matka Boska uśmiechała się doń z cokołu, uśmiechał się również i czarcik Olbina, który zwykł około południa siedzieć w przydrożnych krzakach i przyglądać się ludziom powracającym z jarmarku w Ostrowie. Już od dawna był sobie upodobał dziewczę o sercu cudnym niby barwny bukiet kwiatów klęczące przed figurą Przenajświętszej i nie raz nie dwa dopomógł skrycie w pielęgnowaniu ogródka, o czym nie wiedziały ani piękna ogrodniczka, ani jej matka starowinka.
Powiadają, że czarty nie znoszą kwiatów. Nasz Olbina jednakoż różnił się od kamratów z piekła rodem i chociaż bywało we wcześniejszych wiekach, iż i on pragnął wyplenić wszystko, co Bóg uczynił na Ziemi pięknym, z czasem, za przyczyną działań pewnego aniołka białoskrzydłego, pokochał owe Boże cudeńka i sam gotów był wskoczyć w ogień, byleby uchronić je przed zgubą. Do ogródka Oleńki pędził co wieczór i siedział na skraju puszczy w gąszczu młodych brzózek póty, póki ogrodniczki nie udały się na spoczynek. Wtenczas wpełzał między rabatki niczym jakowaś wielka ropucha i sycąc się wonią ziół wszelakich tudzież maciejki, która po zmroku pachniała nadzwyczaj mocno, pielił grządki, spulchniał i nawilżał ziemię. Czasem przystanął, zadarł kostropaty łeb i patrząc na gwiazdy skrzące się na niebie, wzdychał tęsknie, by po chwili na powrót wziąć się do roboty.
Tak mijał dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, aż jednego roku po długiej suszy przyszedł wielki głód i ludzie poczęli mrzeć jeden po drugim. Oleńka dzień w dzień wracała z jarmarku, nie sprzedawszy ani jednego kwietnego bukietu, a co za tym idzie - bez grosza przy duszy. Czart Olbina długo myślał, jak zaradzić tej niedoli, aż w końcu wpadł na pomysł, by przebrać się za szlachciurę, wypchać kieszenie złotem, którego w bagnie taplało się mnóstwo jeszcze z czasów, kiedy karawany kupców objuczone wszelkim dobrem szły z południa na północ po bursztyn, i pognać na jarmark do Ostrowa. Tam, udając bogatego pana, za garść złotych dukatów wykupić od Oleńki wszystkie kwiaty i tym sposobem wspomóc ją w czas głodu. Jak wymyślił, tak zrobił! Przywdział lnianą koszulę, na nią długi żupan, ściągany ozdobnym, wzorzystym pasem z jedwabiu, do tego spodnie z atłasu wpuszczane w buty z delikatnej skóry jeleniej. Na żupan wcisnął kontusz z rozciętymi rękawami, na łeb, by ukryć rogi, czapkę z futrzaną opuszką, za pas karabelę, na paluch zaś złoty pierścień zdobiony brylantami. Szlachcic jak malowanie! Możesz sobie wyobrazić, drogi czytelniku, jakże Oleńka się zdziwiła, gdy niespodzianie stanął przed nią strojny panek, nadzwyczaj szkaradny, lecz miły w obejściu, i za kwiaty, warte zaledwie kilka miedziaków, zapłacił sakiewką pełną złotych dukatów, a potem zniknął równie szybko jak się pojawił! Szczęśliwa, wróciła do matki. Odtąd dobrze im się wiodło, a że szczęście najbardziej cieszy wówczas, gdy można się nim podzielić z innymi, wspomogły w nędzy sąsiadów. Wieść o ich hojności szybko rozeszła się po okolicy, docierając do włodarza Ostrowa. Zachłanny to był panek, znany z chciwości i okrucieństwa. Wnet rozkazał, by pojmać Oleńkę, do lochu wrzucić i póty męczyć, póki nie wyjawi, skąd wzięła złote dukaty.
-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
Baśń o dziewczynie, która uwielbiała kwiaty
- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
Baśń o dziewczynie, która uwielbiała kwiaty
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
-
- Posty: 658
- Rejestracja: 18 gru 2020, 19:45
- Płeć:
Baśń o dziewczynie, która uwielbiała kwiaty
Co prawda to nie moja bajka, ale ładny klimat stworzyłaś, zapewne będzie ciąg dalszy?
- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
Baśń o dziewczynie, która uwielbiała kwiaty
Też nie mój klimat, ale obiecałam przyjaciółce, że napiszę cykl baśni o ziemi, na której ona mieszka. Próbuję więc spełnić obietnicę. 

Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
Baśń o dziewczynie, która uwielbiała kwiaty
fr.2
Ach, cóż za nieszczęście! Matka Oleńki wpadła w rozpacz, ludzie, których dziewczyna wspomogła, zapłakali nad jej losem, zaś czart Olbina począł rozmyślać, jak biedzie zaradzić.
— Hm, że trzeba ją ratować, to rzecz pewna… Ale jak? — mamrotał pod nosem, siedząc przed figurką przydrożną i mozoląc się nad ułożeniem kwiatów w bukiet, który umyślił sobie podarować Najświętszej Panience w intencji szybkiego uwolnienia Oleńki z ostrowskiego lochu.
Układanie bukietów to trudna sztuka, wymagająca zręczności, ale i też talentu. Nie dla diabła to robota! Nasz wisus nie poddawał się jednak. Układał chabry i rumianki najlepiej jak potrafił, aż powstał całkiem zgrabny bukiecik, barwny i pachnący, niby wiecheć słomy. Matka Boska przyglądała się owym staraniom czarta z niemałym wzruszeniem, potem zaś uśmiechnęła się doń z miłością, jak zwykła czynić, gdy była zadowolona z czyichś postępków, i zesłała z nieba promyk łaski.
— Wiem, już wiem, jak uwolnić Oleńkę! — zawołał diablik olśniony nagłą myślą. — Dziękuję ci, Boża Mateńko! Jestem twoim dłużnikiem — dodał z wdzięcznością i złożywszy bukiet kwiatów u stóp figurki, pognał co sił w kulasach do Ostrowa, by tam, przebrany na powrót w szlacheckie szaty, wcielić w życie swój zmyślny plan.
— Zapłacę ci tyle złota, ile dziewczyna zaważy! — zaproponował, stawiając przed włodarzem Ostrowa wór pełen złota. — Ty zaś, panie, wypuść ją z niewoli i przysięgnij na swą duszę, że już nigdy nawet palcem jej nie tkniesz. Oto umowa! Jeśli jej nie dotrzymasz, biada ci! — rzekł i starym czarcim zwyczajem podsunął bogaczowi cyrograf.
— Zgoda! — zakrzyknął panek zaślepiony widokiem dukatów.
Pękaty worek szybko trafił na jedną z szal wagi, na drugiej zaś stanęła, mizerna niby źdźbło trawy, Oleńka. Waga nawet nie drgnęła pod jej ciężarem. Olbina począł ujmować z wora dukaty. Czerpał zeń póty, póki szala ze złotem nie uniosła się i nie zrównała z szalą, na której stało dziewczę. Wtenczas dopiero zachłanny bogacz spostrzegł, że w worku zostało niewiele złota, połowa zaledwie albo i mniej! Dziewczyna okazała się być lekka jak piórko. Natychmiast rozkazał pachołkom, by na powrót wtrącili Oleńkę do lochu, szlachciurę, odarłszy najpierw z wszelkiego bogactwa, powiesili dla przykładu na ostrowskim rynku, zaś złoto zgarnęli do skarbca. Tak to już jest z chciwymi ludźmi, którzy władzę wykorzystują, by obedrzeć innych, a sami dane słowo mają za nic.
— Nie dotrzymałeś przysięgi! Znaj gniew czarta! — zakrzyknął Olbina, zrzucając z łba czapkę szlachciury.
Na jego widok pachołkowie ze strachu uciekli, a włodarz Ostrowa dopieroż po sterczących na kostropatym łbie rogach poznał, z kim poszedł na układ. Było jednak za późno na skruchę. Czart porwał jego duszę w zaświaty, gdzie ponoć po dziś dzień cierpi udrękę.
Oleńka wróciła do matki i za złote dukaty, które podarował jej czarcik, otworzyła kwiaciarnię, do której ludzie zaglądali tłumnie, bowiem dziewczyna, jak żadna kwiaciarka w okolicy, umiała układać kwiaty w niezwykłe bukiety niosące szczęście obdarowanym. Czart Olbina często zachodził do jej ogrodu, by po trudach opieki nad puszczą odpocząć pośród barwnych kwiatów, szczebiotania ptaków i brzęczenia owadów wszelakich.
Dziś nie znajdziesz już za górką chatki z ogródkiem, w której mieszkała Oleńka z matulą. Dojrzysz za to piękną wieś zwaną Zagórną, jako że za górką położona. Jej mieszkańcy kochają kwiaty i hodują je w przydomowych ogródkach. Kto wie, może czart Olbina, starym zwyczajem, zagląda do nich czasem, by pielić grządki, spulchniać i nawilżać ziemię. Kto wie...
Ach, cóż za nieszczęście! Matka Oleńki wpadła w rozpacz, ludzie, których dziewczyna wspomogła, zapłakali nad jej losem, zaś czart Olbina począł rozmyślać, jak biedzie zaradzić.
— Hm, że trzeba ją ratować, to rzecz pewna… Ale jak? — mamrotał pod nosem, siedząc przed figurką przydrożną i mozoląc się nad ułożeniem kwiatów w bukiet, który umyślił sobie podarować Najświętszej Panience w intencji szybkiego uwolnienia Oleńki z ostrowskiego lochu.
Układanie bukietów to trudna sztuka, wymagająca zręczności, ale i też talentu. Nie dla diabła to robota! Nasz wisus nie poddawał się jednak. Układał chabry i rumianki najlepiej jak potrafił, aż powstał całkiem zgrabny bukiecik, barwny i pachnący, niby wiecheć słomy. Matka Boska przyglądała się owym staraniom czarta z niemałym wzruszeniem, potem zaś uśmiechnęła się doń z miłością, jak zwykła czynić, gdy była zadowolona z czyichś postępków, i zesłała z nieba promyk łaski.
— Wiem, już wiem, jak uwolnić Oleńkę! — zawołał diablik olśniony nagłą myślą. — Dziękuję ci, Boża Mateńko! Jestem twoim dłużnikiem — dodał z wdzięcznością i złożywszy bukiet kwiatów u stóp figurki, pognał co sił w kulasach do Ostrowa, by tam, przebrany na powrót w szlacheckie szaty, wcielić w życie swój zmyślny plan.
— Zapłacę ci tyle złota, ile dziewczyna zaważy! — zaproponował, stawiając przed włodarzem Ostrowa wór pełen złota. — Ty zaś, panie, wypuść ją z niewoli i przysięgnij na swą duszę, że już nigdy nawet palcem jej nie tkniesz. Oto umowa! Jeśli jej nie dotrzymasz, biada ci! — rzekł i starym czarcim zwyczajem podsunął bogaczowi cyrograf.
— Zgoda! — zakrzyknął panek zaślepiony widokiem dukatów.
Pękaty worek szybko trafił na jedną z szal wagi, na drugiej zaś stanęła, mizerna niby źdźbło trawy, Oleńka. Waga nawet nie drgnęła pod jej ciężarem. Olbina począł ujmować z wora dukaty. Czerpał zeń póty, póki szala ze złotem nie uniosła się i nie zrównała z szalą, na której stało dziewczę. Wtenczas dopiero zachłanny bogacz spostrzegł, że w worku zostało niewiele złota, połowa zaledwie albo i mniej! Dziewczyna okazała się być lekka jak piórko. Natychmiast rozkazał pachołkom, by na powrót wtrącili Oleńkę do lochu, szlachciurę, odarłszy najpierw z wszelkiego bogactwa, powiesili dla przykładu na ostrowskim rynku, zaś złoto zgarnęli do skarbca. Tak to już jest z chciwymi ludźmi, którzy władzę wykorzystują, by obedrzeć innych, a sami dane słowo mają za nic.
— Nie dotrzymałeś przysięgi! Znaj gniew czarta! — zakrzyknął Olbina, zrzucając z łba czapkę szlachciury.
Na jego widok pachołkowie ze strachu uciekli, a włodarz Ostrowa dopieroż po sterczących na kostropatym łbie rogach poznał, z kim poszedł na układ. Było jednak za późno na skruchę. Czart porwał jego duszę w zaświaty, gdzie ponoć po dziś dzień cierpi udrękę.
Oleńka wróciła do matki i za złote dukaty, które podarował jej czarcik, otworzyła kwiaciarnię, do której ludzie zaglądali tłumnie, bowiem dziewczyna, jak żadna kwiaciarka w okolicy, umiała układać kwiaty w niezwykłe bukiety niosące szczęście obdarowanym. Czart Olbina często zachodził do jej ogrodu, by po trudach opieki nad puszczą odpocząć pośród barwnych kwiatów, szczebiotania ptaków i brzęczenia owadów wszelakich.
Dziś nie znajdziesz już za górką chatki z ogródkiem, w której mieszkała Oleńka z matulą. Dojrzysz za to piękną wieś zwaną Zagórną, jako że za górką położona. Jej mieszkańcy kochają kwiaty i hodują je w przydomowych ogródkach. Kto wie, może czart Olbina, starym zwyczajem, zagląda do nich czasem, by pielić grządki, spulchniać i nawilżać ziemię. Kto wie...
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18257
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Baśń o dziewczynie, która uwielbiała kwiaty
Olbinę w poczet aniołów niemal można wpisać



- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
Baśń o dziewczynie, która uwielbiała kwiaty
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak