Przed wiekami żył w Sobiesękach pewien gospodarz, który nikczemny był jak wszyscy diabli razem wzięci. Równego mu w szalbierstwie nie znalazłbyś, choćbyś przewędrował całą brzezińską krainę wzdłuż i wszerz, i zajrzał pod każdziutką strzechę, do chlewa, do spichlerza tudzież kurnika czy lochu, w którym przecież niejeden szubrawiec już sczezł. Jak go zwali? Tego nie wiem na pewno.
Czas - ów mędrzec nad mędrcami, ów rozważny gawędziarz, który potrafi do woli szafować ludzką pamięcią - już dawno wymazał imię tego człeka z kroniki dziejów. Tak bowiem kończą wszyscy, którzy, miast wspólnego dobra, mają w głowie jeno własną korzyść. Wszakoż niektórzy po dziś dzień bają, iż owa wredota nosiła miano jednego ze świętych. Azaliż prawda to? Bóg jeden raczy wiedzieć. Pewne jest jedno, nie godzi się hołubić nieudacznika choćby poprzez wspominanie jego imienia. Dlatego, drogi czytelniku, powstrzymam się przed tym. Chłopisko może i nosiło miano jednego z tych świętych, którzy zasłynęli pokorą, oddaniem, dobrocią czy wierną służbą, lecz prócz owego imienia nadanego mu przy chrzcielnicy ani krzyny świętości w nim nie było! Jak to się mówi, pierwszy w ławie kościelnej, pierwszy do misy i szklanicy, ostatni do dzielenia się czymkolwiek, nawet dobrym słowem.
Ponoć, gdy szedł leśnym duktem, drzewa traciły liście, zwierzyna potomstwo, a woda w Prośnie stawała się mętna i równie lodowata jak jego serce.
Czasy były trudne i niespokojne. W spichlerzach jeno myszy, a w chałupach bieda. Ona jedna dobrze się wtenczas miała.
Czart Olbina całymi dniami siedział na bagnach i zgrzytał zębami, po trosze z głodu, który skręcał mu kiszki, po trosze z gniewu. Doszły go bowiem słuchy, iż gospodarz przechera ma go za nic.
— Hulaj dusza, piekła ni ma! — wydzierało się chłopisko pośród karczemnej ciżby. — Hulaj dusza, czarta ni ma!
— Miej baczenie na słowa, kumie! — napominali kompani, z trwogą zerkając na odrzwia karczmy, w których ten i ów, podchmieliwszy sobie nieco, nie raz nie dwa widział, jak się doń czart szczerzy, jak ślepiami błyska, wielgachnym ogonem majda tudzież kopytem w próg donośnie stuka.
Bali się ludziska gniewu czarta, oj, bali okrutnie! Nad bojaźnią górował jednak szacunek, albowiem Olbina bronił puszczy i panujących w niej prawideł z uporem równym gorliwości tych, którzy gotowi, nie tylko czerpać z bogactw ojczystej ziemi, ale i też ciężko pracować dla pomnożenia dobra wspólnego. Jeden gospodarz przechera za nic miał wszelkie świętości!
Otóż umyślił sobie, że w czas głodu rychło się wzbogaci na ludzkiej krzywdzie, handlując jajami, które niby liszka wykradnie z gniazd kuraków gniazdujących w kniei, aby o świtaniu powieźć ów rarytas na kaliski jarmark i tam sprzedać mieszczanom za garść dukatów. Jak umyślił, tak zrobił.
W leśnej gęstwinie powstał zgiełk nie do opisania. Cietrzew srodze się zacietrzewił i byłby pewnie obronił swe gniazdo, gdyby nie wiklinowy kosz, którym chłopisko schwyciło go w potrzask. Głuszec, nie mniej waleczny od swego kuzyna, utraciwszy cały przychówek i nadzieję na założenie licznej rodziny, przepadł gdzieś w głuszy i po dziś dzień nie łacno go spotkać w nadprośniańskiej puszczy. Kuropatwy, równie dzielne, równie zapalczywe starym, rzymskim sposobem, zapewne zasłyszanym jeszcze za czasów, kiedy bursztynowym traktem wędrowały nad morze karawany kupców z południa, zbiły się w ciasną gromadę i nakrywszy swe siedliska tarczą skrzydeł, narobiły jazgotu co niemiara. Niestety, już i ich jajka dopadł złodziejaszek przeklęty! Jeden jarząbek uniknął nieszczęścia. Począł gwizdać raz za razem, groźnie i przeciągle, aż wypłoszył lisa z leśnego kurnika.
— Oho, widać kaliski łowczy ze swą psiarnią nadjeżdża… — jęknęło chłopisko i pomknęło co sił w kulasach do swej zagrody, unosząc kosz pełen jaj ptasich.
W puszczy nastała cisza, jakiej najstarsi jej mieszkańcy nie pamiętają. Cisza, która, gdy się w nią bacznie wsłuchać, niesie bezgraniczną rozpacz, cierpienie nie do ukojenia. Cisza, której sam czart znieść nie zdoła, choćby i nie miał w sobie ani krzyny serca.
To właśnie wtedy Olbina poprzysiągł zemstę. Nie myśl, drogi czytelniku, iż nasz bohater w zemście upatrywał przyjemności. Uchowaj Boże przed takim osądem! Owszem, czasem spsocił coś dla zabawki - zwiódł jakiegoś pijanicę na manowce, by nie zrzędził babie i dziatkom w chałupie, albo dokuczył grzybiarzom, którzy, miast cieszyć się obfitym zbiorem, sarkali a to na żmije wijące się w malinie, a to na robactwo pchające się do ślepiów. Nigdy jednak nie pragnął mścić się tak otwarcie jak tym razem. Aż za dobrze znał ludzką naturę, aby wierzyć, iż gospodarz przechera poprzestanie na jednym koszu ptasich jajek.
— To że kutwa wróci, rzecz pewna… — stwierdził diablik, ocierając ukradkiem łzy, które były mu pociekły na widok spustoszenia poczynionego w kniei przez rzezimieszka. — Jednak tym razem będziemy gotowi! — dodał z błyskiem w ślepiach, gdyż miał już pomysł, jak dać chłopu do wiwatu.
Zaszył się w legowisku na cały dzień. Coś tam warzył, coś tam odmierzał, stukał, w bagnie łychą grzebał, a swąd smoły i siarki niósł się po puszczy taki, aż drzewa co rusz wstrząsały bujną koroną i ciężko wzdychały. Już słońce chyliło się ku zachodowi, gdy kucharz wylazł ze swej kryjówki z kopą jaj pstrokatych i począł je rozkładać do gniazd kuraków. Cóż to jednak były za jaja, nie uwierzysz! Kule ze smoły, gęstej niby kamień, a na nich plamki siarki odbite jakby od niechcenia. Istne cudeńka czarciej roboty! Zadziwiły się kuraki i byłyby wpadły po raz wtóry w popłoch, gdyby nie diablik, który wnet je uciszył i uśmiechnąwszy się chytrze, tak im rzekł:
— Gdy zbójcerz przyjdzie do waszych gniazd, nie wzbraniajcie mu wykradać owych jaj cudacznych. Niech się nachapie szalbierz do woli, a o świtaniu na jarmark pogoni!
Zbójcerz przyszedł, a jakże! Nie zdążyło jeszcze słońce dobrze skryć się w objęciach puszczy, a już chłopisko poczęło myszkować za jajami po krzakach. Zajrzało wszędzie, w każde gniazdo, nie oszczędzając nawet tych, które jarząbek uwił pod nawisem gałęzi starej wierzby, w plątaninie korzeni i ziół wszelakich. A to ci kutwa nienasycony!
Już kosz pełen jaj pstrokatych, już szalbierz bieży ku zagrodzie, by tam ukryć zdobycz pod lnianą chustą i nim słońce wychyli koronę zza widnokręgu, pognać co sił w kulasach na jarmark! Już zaciera łapska na myśl o dukatach, które zagarnie, nie dzieląc się z nikim, choć we wsi bieda jeno piszczy! Czart tymczasem siedzi w chaszczach i się śmieje. On jeden wie, jak to się skończy, ale nikomu nie zdradza, tylko czeka cierpliwie. Wiadomo: co nagle, to po diable…
Na jarmarku gwarno i duszno, choć jeszcze rano i słońce nie zdążyło obnażyć nędzy, której między straganami pełno. Tu dziecię ukryte w cieniu wyciąga wychudłą rączynę, tam w załomku muru staruszka niby wiedźma jaka, jeno oczyska jej zostały, reszta skóra i kości. Gospodarz przechera wzrok odwraca. Jego to nie spotka! On pan! Dziś kolejna garść dukatów zasili skrzynię ukrytą w komorze za snopem słomy. Niepotrzebna mu już słoma na wiechcie do drewniaków. Teraz sobie sprawi buty, jakich i sam kaliski łowczy nie widział na oczy, z jeleniej skóry!
Tak się akurat nadarzyło, iż kasztelańska córka z wieczora zażyczyła sobie na śniadanie jajka przepiórcze. Ponoć dobre na brodawki, których obfitość widniała na panieńskim licu. Skąd wziąć przepiórcze jaja? Kucharz na jarmark poczłapał, kopę jaj od gospodarza z Sobiesęków kupił i poniósł je na kasztelański stół. Ale cóż to za cudaczne jajka? Twarde niby skała, cuchnące smołą i siarką? Zbuki? Któż takie jaja sprzedaje?
— Dawać oszusta! — zawołał rozwścieczony kasztelan.
Sprowadzili szubrawca. Od kary się nie wywinie! Kasztelan kazał zedrzeć z niego koszulinę i porcięta, a potem caluśkiego, od stóp po sam czubek głowy, wysmarować smołą. Tak, smołą! Nie inaczej! Tą samą, którą czart Olbina do gniazd podrzucił. Ach, cóż to za maszkara z chłopiska powstała! A to jeszcze nie koniec! Kasztelanka wciąż cała we łzach tonie, kasztelan gniewem pała coraz mocnej. Rozkazał obsypać szalbierza ziarnem wszelakim i rzucić między ptactwo, które wygłodzone, poczęło kąsać nieszczęśnika dziobami w kulasy. Auć! Auć! Oszust zerwał się z wrzaskiem i nie oglądając za siebie, pognał miedzy krzaki, by ujść przed ptactwem tudzież ludzkim śmiechem. Lecz i tam nie zaznał spokoju. Kuraki, a było ich wiele, zemściły się za swe krzywdy w dwójnasób.
— Wstydź się, gospodarzu, wstydź! Może ludzie zapomną, żeś szalbierz, może nawet niektórzy ci przytakną, bo sami nie lepsi, lecz kuraki, choć małe łebki mają, nie zapomną, choćby i minęły wieki… — rzekł Olbina i poszedł się wyspać.
Tej nocy spał jak nigdy, a sny miał piękne.
KONIEC
-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
Zemsta czarta Olbiny
- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
Zemsta czarta Olbiny
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- eka
- Posty: 18257
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Zemsta czarta Olbiny

Szkoda, że tylko w jednym miejscu się zakochał, u mnie też pięknie, zapraszam.

Świetna narracja, pomysł, archaizacja... zazdroszczę

- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
Zemsta czarta Olbiny
każde miejsce ma swojego czarta, a to Twoje ma jeszcze CIEBIE i... jeśli są jakieś lokalne opowiastki, pewnie kiedyś je spiszesz

dziękuję, eko, że czytasz

Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
- Alicja Jonasz
- Posty: 1765
- Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
- Płeć:
Zemsta czarta Olbiny
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak