• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    [email protected]
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

dudnienie - Nowy Vega

Wiersze, które nie pozwalają się zapomnieć
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Mchuszmer
Posty: 864
Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15

dudnienie - Nowy Vega

#11 Post autor: Mchuszmer » 13 wrz 2018, 22:52

Trzeba było pytać już dawno o te teksty Ewa:)
Tam całun, gdzie Kwant jego.
Tomiki - wątpliwe, żeby istniały, może prywatne, w każdym razie na jednym portalu były projekty trzech
No, to dzisiaj te wrzeszczowe. Wybaczyłby, wybaczyłby, a jeśli nawet grzeszyć, to na bogato.
Hehe, sam pomyślałem, żeby dać na początek ten:


Nowy Vega




pierwocina

pra-słowo - któreś się zrosło w krtani


więc jesteś o jedeną epokę bólu starsza
od sanktuarium ciała mojego
- rzekłem do kropli krwi -
sczerniała
i zakrzepła jak tury z lascaux
pamiątką mrocznego neolitu - na palcu wskazującym

więc nazwałem -
ty jesteś świt urodzony przed jaskinią
- krwawo - z żył wczorajszego zachodu
myśliwy samego siebie chociaż łup ze mnie
- opłacam drogo -

ociemniała rodzicielko malowideł we mnie –
nagi jestem
jak osesek
bawiący się w zakamarkach pieczary kością
małpiej potylicy

i nie muszę nadawać niczemu imienia -
nawet własnej matce
tylko się przeglądam w krwinkach ciepłej rosy
zanim wyparują






nikifory - mleko i sól

durnego wołodźki nie wpuszczano do świątyni bo 
usmolonym pazurem rozdłubywał obrazy 
szukając żywego oka 

z racji niewyedukowania wynikającej z przygłupstwa 
zatrudniony jako parobek przy wypasie bydła 
zdziecinniał 
nikt poza nim nie wierzył w poranne objawienia 
słońc namoczonych w mleku 
unoszonych na czubkach krowich rogów 

bo czyż można dać wiarę w świadectwo 
kogoś kto spuszcza gacie do kolan gdy się chce 
wysikać i zna smak pozłoty z ikon







barbarian - czyli tryptyk oparty u(przy)padkiem o płot


I. Święta Maryjko przeżółknięta 
mieszkająca na starym landszafcie
co wisisz w skrzyżowaniu dwóch ścian i ciężkiej od chmur powały
uwolnię cię zza szkła i otworzę żyletką powieki
zamrugaj słońcu na ciemnej klawiaturze przydrożnego lasu
może jasność powstanie i uwierzę w przedświt 
wciśnięty za kratami tej zadupiańskiej szerokości geograficznej
gdzie ciepło o tej szarej porze roku gówno ma do powiedzenia


II. Maryjko ostrych bram akcyzy
co dyndasz się w szkaplerzyku na szyi tej pani z monopolowego
odpuść im winy gdy kupują tanie trunki
zapewne w niczym nie przypominające smaku z Kany
daj poczuć ułudę ogni (niekoniecznie piekielnych)
jak tym sztucznym różom na obskurnej ladzie
(zapewne podpieprzonym z pobliskiego cmentarza)
nabrzmiałym promiennie jak policzki sprzedawczyni
gdy podczas aktu wiary w pełzającą po ziemi miłość
miejscowy żul je podarował ze słowami -
Wybawicielko nasza co nigdy nie chorujesz i zawsze masz otwarte -
bądź uwielbiona Ty i Twoje pojemne kreską naszych win i długów
grubiejące zeszyty

III. Święty Antoni od rzeczy znalezionych
Ty zapewne uśmiechnąłeś się w iskrach śniegu
gdy ten sam woniejący uryną lump wracając do swojego barłogu – znalazł
zawinięty już w całun styczniowego śniegu piszczący pakiecik
co to niepotrzebny z niechcianego miotu...
(czego to się nie wyrzuca do przydrożnych rowów przy drogach tranzytowych)
...i schował do kieszeni 

oboje mają się nieźle – znaczy jakoś tam się wiążą
pakiecik wabi się Promień i może to dziwne ale kocha bycie wśród ludzi
*
memento mori pro nobis - Jezu Chryste powieszony
na lusterkach naszych zbyt szybkich życiowo samochodów -
mały promyk z Twojej korony merda do Ciebie







z listów do poetki - biała eterna


w tobie jest moja rzeka 
bądź pozdrowiona więc rzeko 
unerwieniem 

ty - która rodzisz 
ważki ze wszystkich odcieni granatu 
gotowe i zdolne do lotu 
i kamień 
wyoblasz łagodnie 
bądź pozdrowiona krwi mostem

ty rozcapierzeniem żeliwnych przęseł -
mgieł spinem
łączysz 

bezbrzegi 

kiedyś odłożę pióra 
ramieniem zakreślę kształt twoich bioder 
nazywając ostatnia







Tektonika

oto szczelina domknięta - oto ja który byłem wszędzie
unoszony w oku otoczony zamysłem niebycia rzeczą
przedmiotem ust potknąłem się o wiatr – prowadził

zewsząd i wszędzie pierś grzmiała uskokiem i zboczem
nokturnem – zbroczem gór była moja pieśń wypadłego
ze studni podniebienia

-
płakałem - potknąłem się o wodę - piłem przez palce
jak spragnione dziecko uciskałem matczyne piersi
karmiłem się ziemią – osuwaniem w nią

dotknięty słońcem – płowiałem i żółkłem
w koronie pradrzewa – usychałem i zieleniałem
naprzemiennie
jestem krzyżem – drewnem krzyża i rozpiętym
drzewem na krzyżu

-
czas - rozdarty jak otwarta księga wyjścia
nieważki wrósł kręgosłupem i palem do naciągania
i obudziłem się w łachmanie ciężkiego ciała na plecach

jeszcze tylko trącenie skalpelem światła po oczach –
oślepł mrok
jestem krawędź – oto ja – ptak o skrzydłach nielota
powoli powoli bije mi serce tektoniczne
w terytorium kamienia przez ludzi nazwanego terra






'a r i a'

krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
twoje to miejsce twój czas – istnienie
zębatek bełkot i trybów terkot
industrial aria

martenów słońce w hut hekatomby
płuca gorące
kontroler nastawnik dostraja moc młotów i... wali
podźwig łańcuchami
transport taśmami
rozwierty pod wręgi sztangi w zakręty
pod czujnym liniałem traserów

krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
skleszczenia klamer i złącza na amen
w ażur dźwigarów
ciąg równoległych i naprzemiennie
diagonalnych odstrzałów
ściskane w imakach omłotkowane
poprześwietlane
kuliste łby nitów i spawy jak kleje
w odęty konar ze stali
aż wszystko się zleje aż wszystko się scali
pod czujnym okiem laserów

trzymają

rozchyły klinów
stężenia w linach
hart gwintów na spinach
tembr pełnych szalowań – monolit w filar
... i
obłość jak z tęczy w filigran pajęczyn
zarytych w rzekę – stoisz
most – odkrycie półkoła na szprychach

pływ wód
wnosi namuły pod prężne muskuły
rwie pęta – w galwanizernie pcha
mgły
czas – wierna ta rzeka
w dół z góry prze-
cieka po piętach po wstęgach
niezmiennie człapie i chlupie w gumiakach
rozpuszcza onuce praskrzydła
praptaka
pośród wysmołowanych pni -
industrial aria – ironia rdzy
róże kutego żelaza

krzemienie w węgły a w żyły cięgła
samo istnienie – zabija jak topór






trzy siostrzyce - adjustacja

pierwsza tak czysta
że można nią ochrzcić błękit

jak nagła różana mgła
nie wiadomo czy przecieknie
czy choć wysuszona róża po niej zostanie
ach spróbować wziąć w dłonie i zatrzymać
została paczuszka listów
przewiązana kawałkiem szarego sznurka
a i tę paczuszkę poniosło życie
struga w której się topi ślepe kociaki

druga była praktyczna i twarda
w traperskich butach wchodziła na salony
potrafiła dobrać meble do koloru ścian
i wywabiać plamy z trawy i krwi
w głośnikach wolała głośne disco niż okudżawę
ta spaliła się jak czarownica
próbując pocerować ogień

trzecia
przyszła jak wybawienie i rozgrzeszenie
spokojna jak popiół i czysta jak popiół
tę anioł stróż prowadził za rękę



*inspirowany jednym z wierszy W. Kazaneckiego







też mi cud alkaliczny

schadzka
aura dopisała siwy grudzień jak andersenowska bajka
okazyjnie
za pół ceny wynajęta weekendowa chatynka
poza zasięgiem komórek
na końcu znanego świata

pech elektrownia nawaliła podobno główny transformator w podstacji ciach
i padł
i nie ma grzać
i nie ma chłodzić i nie ma świecić – nie ma gigawacić
i neta też nie ma
bez trudu przygniata nas gwiazdami cała potęga uniwersum
mak

niemożebnie pąsowe słoneczko kominka w resztce ukropu
dygocze
tylko patrzeć
jak
pręgowany kociak księżyca pod kołderkę
za nami by wskoczył

i mogłoby nas nie obchodzić gdzie stoi nafta do naftówki
i mogłoby nas nie obchodzić gdzie się wtryniła sama naftówka

to cud
że w takiej ciemnicy znalazłaś dobrą baterię do latarki
a tak bardzo pragnąłem abyś skłamała
że nie znalazłaś







perseidy 2011 - ze szkła

a gdy się w ogrodzie zgubimy
wciąż nam będzie mało 
tych jasnych modlitw do nieba 
co w postać deszczu uwięzły 

i wciąż nam będzie mało 
siebie – tulonych w jednej kiści 
szalonych zapachem jaśminu 

my - w spadającej gwieździe 
nie zdołamy przetrwać 
- - - - - - - - - - - - - - - - 
w tej smudze po kamieniu 







diuny

czekamy deszczu na pustynnej planecie 
by ujrzeć świat nowy opłukany 
i niebo rozkwitłe w ziarnie kalcytu 

pod zrąb kształtu kładziemy drogę 
tam gdzie wiatr roznosi gołe wycie 
zaciska pięści - fioletowieją osty 

w kolczastej roślinie kładziemy drogę 
w ostrość żywiołów i nagłość tworzenia 
aby piach zdążył w podwaliny 

krwawieniem w słońcu kładziemy drogę 
właśnie tak jak się do snu układa dzieci 
w kołyskę naszych powiek kładziemy drogę 







opowiedz mi czereśnie

te szmery w sadzie to szpaki 
tak - one wyciągają źdźbła 
z ognisk 
niespiesznie odgaszanych przez wieczór 

opo­wiedz ptaki 
ptaki niosą pestki oczu i tlejące źdźbła 
do wysokiego sadu 
a źdźbła się zapalają na końcu

opo­wiedz sad
sad pełen jest gniazd
a w każdym drze­mią owoc
z ot­wartą na­sienną powieką

opo­wiedz sen 
skrzyd­la­ty jest sen ciem­nych czereśni 
gdzie każdy cze­repek 
w parkę ogon­kiem złączony 

źdźbła się za­palają na końcu 







sztuka wchodzenia

wszystko co dźwigasz uzbroiłaś w ból 
S. Grochowiak

lilith poznałem w hospicjum
nieletnia prostytutka z rakiem terminalnym
całymi dniami rozmawialiśmy o życiu po życiu
wieczorami zazwyczaj milczeliśmy była wykończona 
dnia szóstego potajemnie wypluła leki 
aby dać mi najlepszy seks jaki mogłem sobie wyobrazić
nie było to proste ponieważ jabłka jej piersi 
oplatały gałązki przeróżnych rurek
więc zrobiliśmy to od tyłu
po czym podarowała swój długopis i notes
w którym zwykła spisywać gaże i adresy klientów
i powiedziała opisz to

tak oto bóg stworzył poetę
na swoją obrazę i okrucieństwo







stylistysensiódmy


........................... po zodiakalnych przepowiedniach z kolorowych pism 
........................... po napiętych sprężynach zegarowych mechanizmów
........................... po sennych zapachach lawendy z proszku do prania
........................... po uchylonych lufcikach osiedlowych sypialni
........................... śmierć błądzi 
........................... z kieszonkową latarką


ten kawał pogiętej blaszki na stylisku i szmata
udająca prześcieradło prezentują się śmiesznie
to z jakichś archaicznych żurnali mód pokutnych
żuczku takie dodatki są niedzisiejsze
proponuję pełen spandex lub laikrę
i już nic nie będzie pustawo grzechotać

twoje usta kochana stanowczo zbyt suche i wąskie
a gdyby tak szminką lilaróż dorysować 
całuśny grymas typu buzia w ciup monroe
na ziające oczodoły wystarczą ciemnione lenonki
no i te sznyty po nieefektywnych próbach samobójczych
wyglądają niepoprawnie medialnie
małpeczko nadgarstki 
pokryjemy jakimś gustownym samoprzylepnym tatuażem
na przykład motywem motyla trupia główka
a i jeszcze włoski tak włoski koniecznie
pocieniować robaczku
niech grzywka zalotnie w skos leci 
może jakieś hardkorowe albo zabójczo fluorescencyjne 
pasemka rodem z japońskich kreskówek

zobaczysz znów odżyjesz
w nowym dizajnie na wizji zobaczysz
znów będzie obłędnie

.
.
.

i nutka
https://www.youtube.com/watch?v=958lER3P0gg






bez znaczenia

przyglądam się latimeriom swoich palców 
kiedyś zasiejemy ciszę kiedyś nas cisza przerośnie 
kiedyś wszyscy popłyniemy pod światło 


a z cywilizacją to będzie tak; 
w przyszłości nauczymy się obywać bez ognia 
następnie zrezygnujemy z wynalazku koła 
idąc o krok dalej 
wyzbędziemy się własnych delikatnych ciał 
dla lokum umysłu w syntetycznych nośnikach 
być może nawet zapanujemy 
nad nieuchronnością śmierci 
i równo tykającym mechanizmem czasu 

chyba że w międzyczasie pierdolnie 
jakiś kosmiczny paproch albo 
co jest o wiele bardziej prawdopodobne 
ja zabiję ciebie 
ty zabijesz mnie 

przyglądam się latimeriom swoich palców 






pigmalionika

to zwykłe gnoje bez perspektyw paćkają
monstrualne ku@asy po przystankach i blokach
nie my
moje pokolenie patrz - dzieci kryształu
w szklanej bańce śnić chcemy
i nie potrzeba nam innych wieszczy

patrz bracie - co moduł na moduł - to blokhauz
patrz siostro - co cegła na cegłę - to blokhauz
patrz samotność w sieci jak pies po nocy się włóczy
wielka encyklopedia patrz – sztuka

ilu nas ilu pytam 
legiony o twarzy cheruba
kreatur spod ręki stylistów -
w sam raz by dać w pysk awatarom
patrz - jestem 
syntetyczny

patrz bracie jako bonus do czasów - ekran i babel
patrz siostro wielka encyklopedia - sztuka klik
słuchaj
stary lombard wyzłowieszczył pogodę ze szkła 
patrz - szyby niebieszczeją od telewizorów 

patrz
jakiś kretyn wystylizował wyspę szczęśliwą
pełen garnitur równiutkich ząbków i już masz
taki talent
że możesz być nawet tęczową rybką
z południowych mórz

patrz bracie patrz siostro
ona tańczy dla mnie 
wielka uwodzicielka
encyklopedia patrz – wielkie oszustwo – patrz sztuka 






transsyberyjska


rozruch setek koni i setek kół
i wizg i uślizg metal o metal jak
tarcie styropianu po
szybach stu
i
przyspiesza przyspiesza
wadera wilcza białoodwieczna
karmi łoskotem
spojenia szyn
aż lśni się im wydłuża wydłuża
żelazna sierść

a ziemia wąska w talii biała
biegnie cała rozkolebana
biegnie po obu stronach nasypu
unosi na tarczy zorki i dym
na mroźnych podkładach dym

w kuszetce dusznej od futer i satyn
jakby ze starego romansu – anna
zalotnie odwija szal

dym
jak trofeum zatknięty
nad torowiskiem
na cedrach na igłach






próba opieki nad półdzikim wierszem


(będę rosę sczesywał z twoich włosów
będę cię karmił wiewiórkami)

gwiezdne klaksony pohukują daleko
wiersz przybłąkać się nie chce
a ja mu tu miskę i smyczkę wymyśliłem

(będę rosę sczesywał z twoich włosów
będę cię karmił wiewiórkami)

...a może stanął na środku tranzytowej i zbyt długo patrzył
w światła
w sekundę już zajętą swoim własnym umieraniem

a może zdążył uskoczyć gibkim żbiczym sposobem
w noc przy tranzytowej







z listów do poetki – dwa białe wiersze


poszrony

                  my – urodzeni w styczniu pod znakiem sfory
                  przyszliśmy tu jedynie po to aby odczuwać chłód
                  ten wielki wszystko przewiewający chłód



sierścią
chmurą ogarniającą i białą błogosławiłaś
nagie wiatrowe struny
nokturnem zawołań
spadzią z łukowań wysokich

zawróć
wilczyco srebrnopióra

urodzić księżyce zimy



                                              ursa minor – groźba

                                              dla ciebie rytualna
                                              hekatomby brzozowe
                                    ze wszystkich bierwion syberii
                                                          podpalę

                                          popioły tak głęboko
                                    wsadzę styczniowi do gardła
                                                  aż rozjuszeniem
                                      z żył magnetycznych splunie
                                                dla ciebie obłędna

                                          zedrę z haka sklepienia
                              (tak jak się zdziera w szlachtuzie)
                                                          futro
                                              białego niedźwiedzia

                                dla ciebie siostro we krwi zapomnę
                                                      imię boga

                                      dla ciebie nazwałem się
vega








z listów do poetki – krzem


to z powodu rozrastania się dzielnicy
wzwyż
tej przerażającej przynależności do kosmicznego dna
rozmawiamy satelitami
.
.
telefonujesz
oznajmiasz miękko i łagodnie
że nie możesz spać
prosisz abym opowiedział cokolwiek
lub chociaż oddychał do słuchawki
bo pustka
taka ogromna
że aż nie możesz spać

ććć li lu laj opowiem
o baśniowej katedrze
tam w górze
nocna zmiana kładzie światłowody
pod gwiezdny bruk
strzelają kafary supernowych
migocze pył i ochra
na elektrycznym promieniu

w kulkę zwiń się planeto
stalowoniebieska i mała
jak źrenica
ććć li lu laj
ściśle przylegam do twojej grawitacji


--------
nuta - https://www.youtube.com/watch?v=9qGXqaIhqJc







refleksje przy rąbaniu drewna

ktoś barana pędzi na chmurze wypukłej
cztery strony świata jedno grzeje słońce
leniwieją palce
napiłbym się piwa
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł

ciężkie żółte bąki wracają zza stodół
całe utytłane miodową spermą kwiatów
globu twardy orzech
kręci patetycznie
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł

a w dali płoni dachy stutysięczne miasto
sztorc ustawia w ostrzu dziadkowa siekiera
głosem rdzawym cienkim
pojękuje z pieńkiem
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł






sylvia plath rozwiesza pościel

chodź ze mną 
zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie 
gdzie się je rzędem wiąże na postronku 
i przebija czaszkę tępym przekrojem 
trójkątnym 

mówisz nie chcę wczoraj zdechł mi kot 
długo w noc płakałam a płacz się we mnie prężył 
jak przeciągnięta struna 

chodź zabiorę cię do miejsc 
gdzie błękitne mięso i kości i sadło się rąbie 
gotuje i skręca w długie mocne kiszki 
a krew jeszcze w biegu w gonie na kamień spada 
wibruje niczym tęcza na skrzydłach kolibra 

mówisz nie mogę 
na jutrzejszy obiad będzie wątróbka 
trzeba z niej odciągnąć gorycz w mleku 
posiekać cebulkę osolić doostrzyć pieprzem 

chodź zabiorę cię nad brzeg 
gdzie piana dotyka wysokich wież kominów 
skupiona w listki w blaszki lśni jak jasna grzywa 
zaciśnięta w piąstce dziecka 

mówisz boję się tych miejsc bezcielesnych we mnie 
gdzie się chyboczą na linie ludzkie lęki 
gdzie się ćmy rozwiesza na hakach wędzarniczych 
nawleka na igły odjęte wcześniej skrzydła 
by z nich szyć całuny jak dym rozwiewne 
mówisz jeszcze nie 
jeszcze muszę karmin rozgryźć w ciepłych ustach 
założyć czerwone szpilki sukienki obcisłe 
sprzątnąć naczynia ze stołu 

chodź zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie 
za nami zostanie popłoch miejskich dolin 
i ślepe oczy lamp stroboskopowych 
tam ciemny deszcz zmyje resztę pustki w tobie 
ukołysana na moich dłoniach zły sen
zapomnisz






romans gotycki

gdy nam krew zatęchnie jak tanie podłe wino 
pójdziemy w cień w strzelistość katedr zapomnianych 
nie żałuj joanno nie żałuj 

prześnij płomień joanno płomień prześnij 
nieba żeliwne nad nami pręgą szarosiną 
stal stal przeżyna ciało 

rosaryum strąca różom smutek cynobrowy 
bo jeśli im cokół to też całopalny 
kiedy odejdziemy niech spalą nasze wiersze 
joanno 

tylko ćmy ćmy mi zapisz w nocy testamencie 
bym mógł z nich pleść obłędu pętle i owale 
powtarzając dobrze że byłaś mi skrzydła 
podbite płynną stalą 

ja ci podaruję róże z dna z popiołu 
tych drwali szalonych co sieką w odlew w oślep 
odrąbując dłonie wiotkim dżdżownicom 
rozkosz torfów namokłych 







,,ćma''


spójrz
niebo już krwawi
darte szponami biurowców
cięte pionowoostrymi kantami
podaż-popyt

widzisz
bruk jak rozgrzany kot
łasi się do kroków
ostatni promień uciekł
w kosmyki nienagannej fryzury
ciągnąc za sobą pożądliwy wzrok
panów w średnim wieku

czujesz
soczystość dojrzałego owocu
w opiętej sukience
falistość piersi
śpiewność karminu ust -
idą przed tobą

uważaj aniele
kratki ściekowe są podstępne
można w nich stracić i obcas
i skrzydła

znikasz
w wąskich zaułkach
prowadzą cię światła czerwonych latarni

czekasz cierpliwie
oparta o zimny pręgierz
by ulotnym zapachem perfum
roztrącić dziś komuś noc

łzy zostały w szklance
wypijesz je rano
przed snem
zmieszane z wódką







fioletowy miód


..............podobno jestem tym czym się karmię
..............więc kim jestem
..............łowcą czy padlinożercą
..............a może wylinką czegoś zupełnie innego


zdarza się raz na kilkadziesiąt lat sierpień
tak potworny od skwaru
że łąka przestaje już być łagodną karmiącą matką
i chrupie trupkami suchej trawy a kwiatom zamyka barwę
wtedy królowe pszczół dają początek specyficznemu pokoleniu 
które potrafi nacinać owoce czarnego bzu 

*

mój dziadek rozumiał ten fenomen
mawiał że dla zachowania namiastki człowieczeństwa 
w magadańskim łagrze 
umiejętnie wypatroszonego i upieczonego szczura
porównywano smakowo z wykwintną pulardą







żigolo i villa podstarzałej lecz nadal frywolnej madam nelli

zszedł (to już chyba siódmy) któż tych bogaczy zliczy
stan swój wolny natychmiast oznajmiasz esemesem 
w twoich krużgankach umiera winobluszcz i hortensja
a pośladki twoje znów niczyje - para putt rzeźbionych w diorycie
i nowe piersi – jak wołanie syren jak silikonowe sny chłopców

na ścianach z żurnali wiszą ładni lecz wycięci celebryci
których starannie wybrałaś ze stosu sprośnych periodyków
twoje piersi nowe - silikonowe sny niegrzecznych chłopców
w rżniętych szklaneczkach podajesz wyborny dżin z tonikiem
w każdym ruchu czuć niespokojną i drapieżną naturę rysicy

i piersi nowe - silikonowe sny niewierzących chłopców
zwierciadła twojej sypialni bez cienia pajęczyny 
podróż do raju i piekła – na pohybel iluzjom i głupcom
twoje uszy niedościgły wzór chirurgom estetycznym
na twojej szyi gładź spiżu bez śladu gruzełek cellulitu

soczewki twoje nowe optyka dwóch nefrytowych jezior 
a twoje piersi - silikonowe sny niedoświadczonych chłopców
piersi twoje - silikonowe sny zaślinionych chłopców
choć w twoich ustach wkręcony garnitur z porcelitu
(pani - spod twojej tiary to coś to peruka?)

na twoich udach (nie budź – one śpią) lwice płowogrzywe 
w biodrach twoich (ty drżysz) naciąg myśliwskiego łuku
oddech twój pospieszny mocno czuć żutym orbitem
tipsy twoje cyrkonia i skok elektrycznego przebicia
bielizna twoja skąpa niecierpliwa z markowych butików

(spod twojej tiary - mam pewność - to peruka)
domina ja tylko dla ciebie obnażam kaloryfer brzucha
oraz innych gadżetów grzesznych napięte instrumenty
niczym oręż prezentuję szepcząc zaklęcia mantryczne
(cóż za ,,fo pa”) spod twojej tiary wyłazi peruka

choć metronom twego serca zgłuszony rykiem rozrusznika
ja ciebie dotykam nie dla gaży – wiedz: z zachwytu
bo twoje piersi - mekka heliocentrycznych chłopięcych snów - 
im nic nie zaszkodzi nawet (źle) dopasowana peruka







BIELENIE (MISTERIUM)

wiosną
otwierały się modre okiennice niezapominajek
budziły dzwony przejrzyste

bielono domy
aby choć trochę wyrosły z milczącej ziemi
co w ciszy potrafi regularnie rodzić i umierać

rozetrzeć
białe po bieli
to jakby roztrzaskać kości dawno umarłych
o powietrze

o biel niespisaną







kowadło albo referendum w sprawie ciemnoty utajonej

to było panie redahtor szmat wiośni temu czarcie bahno pierdutło
bez co wyskoczył towarowy z szyn a szyny powiązało w gusła
cały skład zarył w ciemne torfy i tak tkwił jak zdechły żelazny wij
maszynista popadł w szaleństwo i znikł gdzieś na tym bahnie
ciężkie dźwigi oświaty nie dotarły za grząski teren aby wyrwać
poskłębiane ścierwo naturalnie zardzewiało i obrosło chaszczem

od czasu wielkiego łubudu każdego hospodarstwo w okolicy ma swoje
kowadło zmajstrowane z wagonowych odbojników a nad bahnem
krąży błędne światełko panie my już wiemy że ziemia jest kulą
letko spłaszczoną na biegunach i nieco rozciągnięta po równiku
i że da się rozdupcyć jeszcze drobniej niż atom ale po co nam panie
aż taki pierdolec pytam panie po co aż taka siła







razowiec

pamiętam
barwę rdzawego żelaza między gruzłowatą skibą 
pamiętam
między dojrzewaniem kłosów a zapachem chleba
młyny wiatru 
pamiętam nagrzane kamienie pieca
modlitewną zanutkę babci gdy mościła liśćmi kapusty dno
prostokątnej formy
i gruboziarnisty śmiech dziadka pamiętam
ludzi i rzeczy bez wypełniaczy

jedni o takich miejscach mówią że zadupie
inni że zanadrze Boga







eterna - cienie z werony

loczek niesforny odgarniasz z twarzy julio
werona taka senna w amarantach wieczór
teleskopem studni szukam twoich oczu
lecz pusto czuć zimne chybotanie lustra
jakby w granit brutalnie wbić agrafkę tępą
łuk rzymskiego mostu pręży się donikąd 
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce

pod stopami deszcz mięknie układa staccato
moje myśli skowyczą jak wygłodniały pies 
wywył gnat nowiu i chłepce niebo z kałuż
mój czas stukonny dwudziesty pierwszy wiek
zła epoka romantykom mistykom omamom
śmieszni mokną jak słup milowy nikną w oddali
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce

pamięć jest jak na rogu przytulna kawiarenka 
w drzwiach senne cheruby w egzotyce hebanu
kilka drobin cukru między stolik a daremne czekanie 
reszta sypnięta w podwójne smoliste espresso
kilka łez róż kilka blednie wiruje galaktyka
kobalt się rozwidnia drwi was nigdy nie było 
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce







z listów do poetki - chwila zapatrzenia

jestem Naj 
niczym łabędź przysiadły 
nad klawiaturą fal 

za dużo we mnie z motyla 
a za mało ze słów 
aby napisać wiersz 
o szmaragdowej woalce 
i szeptaniu przysięgi 
deszczu 

za dużo we mnie złotych oczu 
wpatrzonych 
w słońce 
a za mało stałości 
w durzących pocałunkach 

pławię się 
w niekoszonej łące 
jak narcyz posiany dziko 
szczęśliwy 
że na chwilę 
potrzebny wyłącznie sobie 

tylko i aż 
Naj szczęśliwy 







ulysses

................ jeżeli zapragniesz pójść dalej niż potrafisz
................ wyobraź - po mnie stąpasz
................ albowiem jestem twoją świątynią
................ której okna wychodzą prosto w słońce
................ aż do oślepnięcia


są w nas porty wiary 
szalone i niebezpieczne o krawędziach skalpeli 
ze światła są 
ogromne hale przejrzystego powietrza - antidotum
którego nie potrafimy posiąść ani w nim zamieszkać

oceany spokojne w centrach endorfinowych zamieci -
jasne wolne przestrzenne pustostany piękna 
to właśnie tęsknota 
zrywa bryzę i każe szukać
stygmatów po żaglach na których tak lekko 

odkrywasz w sobie więcej i więcej 
miejsc z których odyseusze nie chcą wracać do itaki








:kofe:
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2018, 13:15 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 5 razy.
mchusz, mchusz.

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

dudnienie - Nowy Vega

#12 Post autor: eka » 14 wrz 2018, 17:04

A niby skąd miałam wiedzieć, że Ty też Nimi zauroczon?:)
Poszedł mi, tak niecałe dwa lata temu, komp prawie po całości, i niewiele odzyskałam, jeden plik z różnościami, w tym wyżej publikowane Veganki.
Fakt, trudno odcedzić najlepsze od lepszych. No nie da się, bo taka utalentowana osobowość, nie wytworzy przeciętności, nie potrafi po prostu.

Myślałam o tomiku internetowym, tworzonym przez czytelnika, nie autora. Właśnie taki tworzymy (sorry, Ty tworzysz, ja proszę:).
A gdyby w ulubionych wierszach, ten kto miały ochotę, tworzyłby taki tomik z wybranych wierszy jednego autora? Teksty opatrzone komentarzami - jak najbardziej pożądane.
Szymon - wielkie podziękowania za Wrzeszczańskie wiersze Vegi.
I nieustający apetyt na więcej. Od kwantu przez elektron po liryczne jądro.

Awatar użytkownika
Mchuszmer
Posty: 864
Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15

dudnienie - Nowy Vega

#13 Post autor: Mchuszmer » 15 wrz 2018, 10:59

Ale teraz przynajmniej widziasz, że wtedy na temat NW nie ironizowałem wcale:-P
No, nie ma sprawy, to frajda, świat zdaje się mieć więcej sensu, gdy to czyta więcej osób;-)
A gdyby w ulubionych wierszach, ten kto miały ochotę, tworzyłby taki tomik z wybranych wierszy jednego autora?
Oczywiście, myślałem o tym, ja też zachęcam do tworzenia takich wątków.
Aczkolwiek jeśli o mnie chodzi, to mam tylko kilku ulubionych autorów publikujących na portalach, u których liczba moich ulubionych tekstów przekracza 3 i daje od 10 do 18, a wszyscy ci autorzy publikowali to wszystko na Ósmym:) Najwięcej jest tych, których jeden tekst hołubię i którzy np. byli tylko na W., może sobie stworzę z nimi wątek.
Dzisiaj będą pozostałe Vegi, w tych wrzeszczańskich nie udało mi się odtworzyć chyba tylko linka pod "a r i ą" z muzyką J. M. Jarre;P Dodaję tam na końcu jeszcze cztery wiersze, o których zapomniałem.
Ostatnio zmieniony 15 wrz 2018, 13:19 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 1 raz.
mchusz, mchusz.

Awatar użytkownika
Mchuszmer
Posty: 864
Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15

dudnienie - Nowy Vega

#14 Post autor: Mchuszmer » 15 wrz 2018, 11:26

półościstość

kładłem ją na piersi i szeptałem kocham
łagodną jak jedwab jak lecznicze torfy
i znaczyłem tyle co szmer wodospadu
i znaczyłem tyle co biały szum kosmosu

i biegłem i wierzyłem w tę szaloną magię
z twarzą rozłupaną o perłę jednej nocy
rodziłem krew i wino
i w odbiciach fali mogłem żarzyć gwiazdy
samym światłem oczu

w brzuchu lewiatana szlachetniał nam kawior
rybie gwiazdozbiory jadły z naszych rąk
a wokół i w nas samych ogromniało żywe
koralowe miasto







z mitologii letnich


powiedziałaś podsadź
chcę tę najpiękniejszą
tę która błyszczy jak gwiazda na dnie poranka

dotyk na twojej skórze
dotyk na mojej skórze

przez chwilę byłem herkulesem
dźwignąłem niebo w niebieskiej sukience

jest czas rwania czereśni








z książki meldunkowej

nic nowego sąsiedzie pełnia trza wezwać wytrzeźwiałkę
poeta dziś był smutny i czapkował na czynsz
bełkotał coś że w zasadzie niepotrzebny już nikomu
i że nikt już nie dzwoni chyba że komornik
z teczką pełną paragonów za wyświecony prąd

to bezrób i wieszcz jest od chmurnych fantazmatów
wszak wspiera piwowarnie i pisze wciąż po zmroku
absynt pije duszkiem a chla gdy tylko kto postawi
przechodzącej szarytki skinieniem nie pozdrowi
a przecież też szary pośród zakonu trotuarów
lecz w czerepie ma zamrok jak w pacierzu amen

jakiż on żałosny pośród splendoru neonów
i reklam upiększających perłozębnych firm
nie dają mu spać przytułki ni obszczane bramy
zbiegane przez wyliniałe i bezpańskie kundle
z wysokich krawężników mu zwisa łeb łysy
taki bez klamek idiota z monoklem mać jego psi

po pustym bruku stelepie się serce
tu sypnie arszenikiem śladom mysich łapek
tu umaluje wargi dziwce idącej do roboty
tu w zawiesiach spiż zważy katedralnym dzwonom
po nocy włazi na komin by rzygać gwiazdami
w wielki obrus zażaleń i skarg








z książki skarg i zażaleń


tyle wielkiej odległości
zapycha się tekturą i watoliną

i tyle kopii boga
staje się w pieniądzu plastikowym

tylko strzałka z napisem wyjście ewakuacyjne i toalety
wycelowana poza pastwisko
w zieloność obłędną







-dzieci indygo-

najszybsze w umieraniu
słowo
odstrzelone na wietrze
jak talk odpięty z traserskiego sznura
powietrzne puff
odbite w echu garbami
niczym qasimodo rozpędzający spiź
by zerwać
gołębie z notre damme


słowo – ten płód ułomny
spoiwo
ta niepokorna garść kleistej gliny
węgieł świątyni
i kamień pod głową poety
i węzeł w knut chłost zaciśnięty
i brzytwa kolista
uczepiona na umyślnym postronku
by puch niebios zeskrobywać
wraz z gołębiami

dzwon buntu odwieczny
słowo
– krwi mojej trwogo
ja – który się wciąż o ciebie potykam
pod twoją się uciekam obronę








-my to-

śnie wapienny
który zbłądziłeś w nasze kości
rozbełkotany kroplami krwi żywej
miesisz cegły
wypalasz dopasowane do siebie kanty
składasz w mur przechodni

śnie poety
który rozkloszowanym tańcem derwisza we mnie
nomadem
kto ciebie wpuścił
przecież jesteśmy mur
jesteśmy legion paznokciowych tarcz
jesteśmy opór

spontanicznie
i mało karnie – bez normami nadzoru
wytapetowano moją celę w błękicie
dlatego we śnie najciszej
oddycham

tam i z powrotem tam - powrotem
unosi się niedoklejony spłacheć papieru
jak wywichnięta furtka
coraz cięższa o słowa








sezon na cętki

taką ciebie bym chciał
siostrzana krwi
przylgniętą do sierści lamparciej
wieczór bym tobie rozchylił
pośród trawiastej sawanny

w skoku sprężystym
wyciągnięte żyrafie szyje
rozstawione uszy springboków -

niech zacznie się polowanie

zmęczeni
zaśniemy na długowiecznym baobabie
pod słoniowym ciosem księżyca
łup
noc zaświerszczoną rozszarpując
na pół









zegar - i czas wlazł


latam 
jak mucha przy oknie 
chcąc zwinąć w kłębek 
złotą nić słoneczną 
i bzzzyczę 
wypisując (o)błędne koła 
nawijam nawijam nawijam 
powietrze 

a zegar 
na ścianie się rozpajęczył 
i łazi w kółko 
po twarzy 
po rękach 
pajęczynę snuje 

coś knuje 

tyk 
tyk 
tyk 
tyczę 
dotyczę 
tyktyczę się ciebie 
już jesteś w mojej sieci 

lat cyferblacie 

w końcu wziął młotek 
i bije 
i bije 
i bije po skrzydłach 
i bije w kolano 
aż usiąść musiałem 

a czas we mnie nicią srebrną - myk 

wlazł








powrót do wiosny

w wyliniałej sierści marcowego krajobrazu
tkwi jakaś zaśniedziała ekspresja - rozkolebanie
sinego wahadła zapadłego poza widnokrąg
tok - napięcie sprężyny w wiklinie

niepastowane schody wieczoru pachną
werniksem i wierszem - rozbudzeniem
ziarnem kurzu na deskach werandy

kwilenie zastałych zawiasów jest jak powitanie
głodnych kociąt z opuszczonego domu
w szparze uchylonych okiennic

łagodny nacisk światła na skronie - topi
strużyny w ślepe zawilce
przygarnia rozfukane kocięta
na kolana
na wiotki wierzbowy wers







szkic wiersza jesiennego

krużganek z kordonek plecie długie szale 
wronienia nizane w elektryczne druty 

tleni mróz chryzantem różańce wotywne 
ostatni grosz wdowi opuszczone głowy 

łyska brokat liści twardnieje kamień w nogach 
ślimak niebo pełza podkuty w śluz stalowy 

szyby wąskich okien szadź odpust zupełny 
woda iszcze z siebie fałszywe diamenty 

bez poręczeń złotem pod naporem głodu 
odwieczerz bełkocze szczęka trzeszczy w zgryzie

koncerz muchy w locie jak jadeit świeci
malowane jabłka stygną w kaflach pieca

kolaska wichrowa wprzężona w tandem koni








między niebieskim a niebieskim


kiedy byłem bogiem 
niebo było utoczone wszędzie 
w kształt bezgranicznej sfery 

była droga jedna 
i jeden każdy kierunek 

mogłem wszystko 
uroniłem więc pióro 
aby rozpisał mnie wiatr po niebie 

dziś rzeżbię od wewnątrz 
świątki 
w drzewie lipowym 


ten kamień na plecy rzucony - człowiek 







nurt

jest w tobie rozlewisko
rzeki lśniące i śliskie od węgorzy
tam błoto na dnie zamyka
fosforyczny trupi odór

jest w tobie piasek
ze szczytów gór obsydianowych
łupie się kamień by trwać wciąż nagim
ostrzem na sztorc

jest w tobie zwietrzelina
lot wichrzycy w powietrze niskie
spisany akord na dzwon rurowy
tkwiący w tornada oku

jest w tobie poblask
ogień jak nacisk złotej brzytwy
na żywiczne konary i tętnice
coś z eterycznej kalafonii i krwi

jest w tobie suknia szalonej
ofelii wijącej wianki fantastyczne
bo wtedy jest poezja gdy w siebie
jak w żywioł idziesz







podział marsyliański


błękit paryski 
pochylił się w sukno 

tłumny szum 
chwilę po dekapitacji 

w wiklinowy kosz 
pieje kur 







Z listów do poetki - łabędź

ten list jest milczący
jak nienapisane strofy

deneb pochyla głowę
iska skrzydło
pył leci w skos

wyszeptaj mi światło
najlżejsze
jak włos
złoty

uszczerb
nocy monolit
i wiersz cyrkonią pisany
podłóż
w kolebkę dłoni
wychowam
utulę

spójrz w gwiazdozbiory
gwiazdy kukają
a księżyc
urasta
jak ogromne srebrne faberge
kołujące 
w orbitę zbłądzone

gniazdo
wysyłam w kopercie








osły mojego stołu


NIE stukaj we mnie 
dam odpór 
zaparte w grunt mam nogi 

NIE stukaj we mnie 
drewniane mam uszy 
zawarte w każdy róg 

NIE stukaj we mnie 
zbyt wiele mam ust 
zamkniętych klejem 

NIE stukaj we mnie 
roztrwonisz tylko kurz 
z mojej odmowy 







mała kolapsa

śniłem 
że spadam 
a wszechrzecz spada wraz ze mną 
w sedno 

pod rozstawionym cieniem baldachimu 
nadpalone kamienie wieków 
jakieś skorupki kikuty granicznych pali 
badałem 
z sakralnym namaszczeniem i uwagą 
należną kruchym urnom 

i wróciłem 
cały pachnący lawendą 
lecz bardziej nomadą niż osadnikiem 
gdy ona zaklasnęła w dłonie 
wstrzymując galaktyki o włos przed zderzeniem 
w mojej głowie 








ekspresja osobista


wyrastają ze mnie włosy paznokcie

nadmiar śliny wypluwam

nie potrafię zbyt długo patrzeć w jaskrawy punkt


i wierzę że ten pył prześwietlony
to coś więcej
niż zwykły odpad po budowie słońc

*

od kiedy się urodziłem
tak bardzo nie mieszczę się w sobie

niekiedy piszę wiersze









guliwerka


mamuś
dlaczego wciąż rozrastają mi stopy i dłonie
bo rośniesz córciu rośniesz

mamuś
tobie się przyznam
wczoraj gdy biegałam po ogrodzie
mały skarabeusz akurat toczył słońce
i całkiem niechcący pod but mi się wchrupnął

mamuś
tobie powiem moją tajemnicę
gdybym z całej siły dmuchnęła w tort
urodzinowy
wtedy by zgasły całe konstelacje








skrzepy

przepraszam że ostatnio zapominam ci się przyśnić
choć często się zdarza że przenikasz w moje
wtedy rozpachnia dzikim winem i skrzepliną
liści

kruk jesienny deszcz gęsty atrament na szybie
przepraszam cię za moje podejrzenia
lecz chcę ci tylko donieść że nie umarłem
chyba








Basi - półprozą

bo widzisz Basiu
na wszelki wypadek
uczę się wierszy na pamięć
bo gdyby na przykład
wszystko postanowiło odepchnąć się
ode mnie

i teraz już wiesz Basiu
że uczę się wierszy na pamięć
na wszelki wypadek
bo gdyby na przykład
przyszło mi w tej pustce oszaleć
to najpiękniej









plac pod białą filharmonią


niedługo po tym jak w niebie powybijano szyby
wyniosły się stamtąd anioły ciepłe i jasne


szaruga – pionowa wyburzelina
pyli i pyli niebotyczna budowa 
listopady jak buldożery 
parkowy starodrzew jak pęknięte kopuły dzwonnic 

miejscowy żul zwany -chopin- 
w samym szlafroku 
i tragicznie dziurawych skarpetkach 
przywierzbiony do ławki 
gołębimi pazurkami bębni po zardzewiałym 
parapecie monopolowej witryny 

-panie 
gdybyś choć na szklankę cienkiej herbaty 
lub żarem być może ostatniego papierosa pozwolił 
ogrzać dłonie- 

po czym obraca w palcach monetę dnia 
...a dusza słowiańska mu moknie 








LIPIEC

lipiec na ful odkręcony 
wycieka ukropem 

lekkoduchem 
powinien zostać obezwany ten war
gdyż megawaty na fatamorgany trwoni 

złuszcza się nieco wieczorem
jak emalia z babcinych saganów

a ja oddycham maciejką








megalotermia – sztuka utrzymania menisku

święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia




jeżeli pan jeszcze chcesz tu popracować to ...
...
rewolucja francuska 
tak to jest to 
wyobrażam podest
stanowczy i obłożony purpurowym suknem a ja jakby od 
niechcenia upuszczam powieki ciach kość pacierz-
owa nie robią żadnego wrażenia na kilkudziesięciu kilo-
gramach
..........
wyobrażam że kopuluję ze ścierwem wkładając członek
w tchawicę i nie jest to najbardziej odrażająca rzecz
którą potrafię sobie wy-
obrazić 

... wtedy dzwoni ona 
kup coś 
znów zalęgły się szczury 
tylko takie wysuszające żeby po wszystkim nie śmierdziało
i rozsyp wysoko poza zasięgiem 
żeby nikt przypadkowy nie dotknął
przykazuje ona
.
.
.
zajebię tego grzesia-sresia zajebię
obsikał mój zamek z piasku 
nie przebierając w słowach oznajmia siedmiolatek
szarpano-łkanym przy kolacji relacjonując zatarg z piaskownicy aż 
szczęki sinieją tłumaczę że tak mówić i nawet myśleć tak 
nie wolno

uspokajam opowiastką o pozytywnym bohaterze który grą 
na flecie wyprowadził gryzonie z miasta życzę dobrej 
nocy i snów przytulaśnych dyskretnie ciemnię światło

jest cicho idyllicznie kładę się obok jej spokojnego oddechu 
w gablotkach 
stygną szklane czaszki



święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia









marcowy spis cudzołożnic

przez dzielnicę przeleciał śnieg z deszczem jak gołębi bóg 
i pokrył wszystko chrupką ślizgawicą na której można
bardzo łatwo się wyorlić niegdyś w budynku naprzeciw 
(z obrazkiem magdalenki wetkniętym za szybką na poddaszu
na oby nam się na w razie czego na ode złego) rezydowała 
pralnia ekskluzywnej bielizny lecz padła później mieściła się
tam hurtownia dodatków krawieckich jednak załamanie rynku
przyniosło bessę również branży odzieżowej po niej długo
zwisała na gołym sznurku tabliczka sprzedam. interesu doglądała
już tylko pożółkła magdalenka z obrazka wetkniętego za szybkę 
na poddaszu w końcu posesję kupiono nowi właściciele 
przemalowali elewację na landrynkowo a wyłachany trawnik 
zastąpiono ładnym podjazdem z kostki brukowej w nieregularnych 
odstępach czasowych na podjeździe posesji o landrynkowych 
ścianach parkują wypucowane auta się dzwoni potupuje o wycieraczkę
drogimi butami i wchodzi do środka a zapajęczona magdalenka 
zza szybki na poddaszu sporządza listę tych którzy nie pójdą do
nieba dzielnicę przeleciał śnieg z deszczem jak gołębi puch








która we śnie


-stąd tylko o krok
by stwierdzić że bóg jest złośliwym kurduplem
który kucnął i grzebie w pyle-

popatrz księżniczko zakwitła galaktyka
a świat skarlał do wielkości słoiczka
z wiśniową konfiturą
zakręconego zbyt mocno

czujesz księżniczko siwy pies księżyca
u stóp 
on z rozwartym pyskiem
nie śpi lecz stróżuje
przy misce pełnej człowieczego lęku

tragiczny to zamysł jubilera światła 
by w jedno
skuwać z pierścionkami orbit 
żywe kamienie ziemi

księżniczko skuta w jedno z inwalidzkim wózkiem
która tylko we śnie i w słońcu jak koliber
tańczysz tańczysz
przepraszam że tak mało
i przepraszam że cię karmię zwykłą łyżką


*dedykowany córce znajomego poety







spleen w katedrze


____Tomkowi Bagińskiemu

obrócone na sztorc i naprzeciw siebie
dwie smukłe wieżyce - obosieczne miecze
kamień spojony z następnym kamieniem 
i obietnica wyryta na milionach czaszek
wejdź - nie cały spoczniesz w grobie

fundament przyciężki od cieni i schodów
ledwie ogni ząbek na paszczęce nieba
a już wygryza filary z obłoków
przedświt – ostrołuk dzwonnicy 
i oto nagłe rozhuśtanie dzwonu - ruch

puszczony kur o metalowym sercu 
tylko on może wielokrotnić powagę witraży
gdy święci z chmur ołowiu senni obojętni
podobni relikwiom za szkłem planetarnym -
powstawali z martwych i ziewają w błękit








nikifory – ypsylon i klepsydra


poeta zamyka za sobą drzwi
poeta zarzuca skrzydła na plecy
przechodzi przez prześwietloną aulę
między rzędami foteli i taboretów
pustym środkiem

w dusznym oczekującym powietrzu
zaskakuje drzemiących 
rwą się wiry papierosowego dymu
na nitki żyłki pętelki fraktale

poeta wpada na chwilę
na te nitki żyłki pętelki fraktale
majstruje przy pyle jak śrubokręt
przy klamce
i znów natrętna cisza 
jak w prosektorium

czuć zapach sztucznych kwiatów
i świeżo pastowanej podłogi
matową obojętną geometrię ścian
zawsze odwróconych plecami
Ostatnio zmieniony 24 wrz 2018, 08:02 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 1 raz.
mchusz, mchusz.

Awatar użytkownika
Mchuszmer
Posty: 864
Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15

dudnienie - Nowy Vega

#15 Post autor: Mchuszmer » 15 wrz 2018, 12:04

mięso z wiersza

na bezdechu 
będziesz pył gwiezdny jak aspirynę łykał 
popijał limfą świtu 


bo tyle twojego 
ile ta garści powietrza w ramion zatoczeniu 

bo tyle twojego 
ile kręgosłup światła ugięty w dal wzroku 

bo tyle twojego 
ile światów pierzastych podniesiesz w trajektorię lotu 
to niepojęte eteryczne pęknięcie przestrzeni 

przecież to niemało 
tam dalej już tylko twarda kość języka 








proto-plastyka

w dyskoncie spożywczym nabyłem 
paczkę zdrowych płatków śniadaniowych
ze szczęśliwą rodzinką komercyjnie wyszczerzoną na opakowaniu
zjadłem – smakowały lecz nie uwierzyłem opakowaniu

na warsztatach literackich znajoma poetka przeczytała wiersz 
o swoich wyrazistych wizjach i cudzie nawrócenia
wiersz napisała językiem 
na tyle nieprzekonującym aż przeprosiłem 
za moją niewiarę

leonardo namalował proroka z palcem wskazującym niebo
i drwiącym uśmiechem na niepewnej płciowo twarzy
gdy leonardo umarł proroka wyceniono i powieszono 
w luwrze 
za pancerną szybą

najmocniej wierzę 
w wielki pancerny klosz nad naszym światem
pomimo bycia ślepym ignorantem przez co niebycia
naocznym świadkiem tego wielkiego ktosia
który pała przemożną chęcią strzelania do swoich 
obrazów 







erotyk I

wchodziliśmy
w siebie
jak we wzajemny kościół

aby to co najprostsze i jasne pomilczeć







– sosna powitalna (mini ekfraza)

grynszpanowa klamka wciśnięta w ogromny kamień
pośród chłodnej hemofilii powietrza

a mi w piersi tak jakbym matce niósł bukłak wina
mocnego jak krew


*do obrazu (foto)
http://www.globtroter.pl/zdjecia/138139 ... loncu.html







zacieki

,,Wszystko, co dźwigasz, uzbroiłaś w ból,,
S. Grochowiak

Mam ciało - którego możesz się tylko domyślać
Takie że nie wbić latarni ani zadrapać
Śliskość dachu Mżawka na lazurze weneckim

Każdego wieczora walczę z zasłonami 
Wspinam się na palcach do styku ścian z sufitem
A ty na szybach krew sprzymierzasz z klingą noża

Nie buntuję się Nie wzdragam gdy mnie otulasz 
w swoją skórę – wtedy cała płynę Ulegla
po rynnach po parapetach aż się otworzę 
na przesiąkliwość piasku 

Niosę mój łup i dar Garść odłupanego tynku
Trochę niebieskiego fresku i ten podsłuchany SEN
zza ściany






marazmatycznie

wybacz
że mi się nie chce
porządnie trzepać pościeli z okruchów
snu

że mi się nie chce
porządnie zaciągać powiek
aby przepędzić z okien księżycowego proroka

już mi się nawet nie chce
stawiać na parapecie dyżurną szklankę wódki
na poranne samospalenia






Zaśnięcie

nic z dobra ani nic ze zła 
po prostu jest zimno w pracowni 
gdy czas i przestrzeń odzyskują wolność 

gdy śpisz - otwierasz 
przejście z elementu pnia zrozumiałego obliczalnego 
w element poszukiwania 

cienkość i precyzja snycerskiego ostrza 
trójwymiar bryły oddzielanie wiórów 
jakby płoszenie motyli - 
(można poczuć ich powiew w kominku) 

...i uśmiech zobaczysz jak u wita stwosza 
gdy znalazł anioła co się w drzewie zgubił 

nic z dobra ani nic ze zła 







paździerze

ciemna
coraz ciemniejsza
tęsknica topielic w stawie za wsią
jakby nigdy nie było tegorocznego lata
ani nagich dziewcząt w kąpieli z nenufarami 

coraz szersza 
mgła jakby dłoń szara lubieżna
płoszy i czarnogawroni strzechy modrzewi
ledwie co powiązane w snop jasny
ponad ścierniskiem

sarny chłepcząc wodę zrudziałą
wyżej płochliwiej unoszą pyszczki przeskakują kopytka
gdy chłód jak niewylizany postrzał powraca 
by urywać po listku wszechobecne żółcienie

tylko plejad czuwanie coraz cięższe
nad pustą kołyską 








tara – dyptyk skrzydeł

I.
w hospicjum - 
gdzie jedynymi żywymi istotami zdawały się być aparatura
do oddychania i cewnikowania oraz uśmiechy sióstr -
leżały dwie nagie wierzbowe witki na pościeli – bez nadziei na bazie
już pogodzone ze szklanym obłędnym spojrzeniem
(lekarz powiedział że tyle morfiny to i chłopaki z afganistanu nie wytrzymywali)
wyglądała jak połowa piórpióra z amputowaną piersią i glacjałem czaszki –
włosy na oddziale chemioterapii odeszły w zdjęcia jak lądolody

trzeba było czterech krzepkich chłopów 
w skrojonych czernią na miarę tej chwili garniturach 
aby zasunąć nagrobną płytę
kartografia żył jak postronki jak cięgła - podeszła im do szyi
a muskuły na karkach spęczniały niczym kłęby koni pociągowych – potężne
trącone wiosennym wiatrem - pasy nawet w niskie nokturny nie zadrgały
więc
ile piór ważył cień kobiety

II.
oddział wcześniaków – inkubator
(gdzie jedynymi żywymi istotami zdawały się być aparatura
do oddychania oraz uśmiechy sióstr)
- takie brzydkie i pomarszczone – bezbronnie różowe

młociarz co miota asteroidy w eliptyczne tory zapewne bez żadnego wysiłku 
mógłby cię zamknąć jak pyły pasa Kuipera - pod paznokciem
okruchu dziewczynki
- jakże ty chcesz utrzymać na tym paluszku o grubości i kruchości stosin - białego
grafitu z kredek 
- zielony kamień ziemi

*
na obrazie Michała Anioła z kopuły Sykstyńskiej - dwa palce wskazują ku sobie
prawie w dotyku - jakaż rozpiętość skrzydeł pomiędzy nimi





lawendowa modlitwa

bezdomna pani serca 
jeżeli zbłądzisz do rąk tamtej dziewczyny - powiedz 
że zasiałem wonne kobierce u progu mojego domu 

niech czuje każdym przedsnem że ją odnajdę 
wysnutym porankiem ust - więdnąc 
na bezsenne wieczory 

niewidoma pani snu - jeżeli zbłądzisz 
do oczu tamtej dziewczyny gubiąc niebieskooki szlak 
powiedz - aby patrzyła na łąki deszczem 

hojnie rozkwiecony - błękitną chmurą się odrodzę 
dla niej - u progu lawendy 







nauka pingwiniego lotu

4

różo wędrowna wśród pustki ogrodów
perseidzie o sercu kamiennym
co zapuszczasz złocone korzenie
pod powiekę śpiącej ziemi
w jakiej galaktyce 
rosną róże małego księcia 

zbudziłem się
nocy szukając skrzydeł
a ta cisza w głowie wciąż nadaje ci imię
gdy błądzisz gubiąc półprzejrzystość
po granicach 
snu

napowietrzne domy
są układane z samych parapetów 
wyłożonych z desek najcieńszego światła
stropy
imperium pionowo uciosane

na jakiejż innej planecie
bez otwierania żył czy grawitacji
można się napić z księżyca
jak z graala

nazajutrz
poranne gazety doniosą
...znów jakiś lunatyk oszalał
zdemolował auto gdy cierń skoczył pod stopy
podobno meteoryt czy pijany-poeta
na jedno wychodzi...

rozbitek w dziennej bieli








w siebie

,,I oto pyłem w ten bezmiar rzuceni"
K.P. Tetmajer 

to jest jak zaproszenie do udziału w mroku 
poza granicę za którą tylko zmienność 
goreję pod czaszką a krew jest pędem dymu 
którego nie zdołam pojąć – namiastka nieba 

czarna chwiejna stągiew w stągwi krzyczy mewa 
to są moje ślepia i mój zasięg wzroku 
tu nikt nie jest zwolniony od gonu w głąb siebie 
na karku pod stopami i na wznak – rozdygotana ziemia 






- niemoc-

niemoc
tworzenia jest jak siedzenie 
w ciasnej celi dla obłąkanych 

czyściec 
kartki to drzwi 
do których trzeba znaleźć klamkę 

nieraz 
jak szaleniec 
zamknięty w sześcianie 
poję nagie kwadraty 
graffiti 
nieskładnymi myślami 
wrysowuję 
nigdzie pasujące drzwi 

,,fusa mori"

znów wypadło zero 






pustostan wenecki

w szybę uderzasz - nie rozumiesz 
potrzeby istnienia przeźroczystych barier 

kiedy już mnie obejdziesz – zgaś światło 
pod wycieraczką zostaw wieczór 
i legion sztukateryjnych aniołów 
ciśniętych w stromiznę 

o które się potykałaś 







straszny sen błazna

weszła królowa pik 
w szum zbyt mocnego wina 
i tłum się roztasował 
a dworzanom i dwórkom jakby przepalono 
języki 

w takiej chwili 
znacznie bezpieczniej jest niedorosnąć 
do wysokości jej głowy 

życie moje 
to chichot kurdupla 
który dyskretnie doniesie królowej gdy ta 
nie daj boże poplami rąbek sukni 
uryną 


a po balu 
ot tak dla rozrywki ścinam 
głupie twarze 
ze zwierciadeł jej wysokości








gwiazda której we mnie już nie ma


pozostał ze mnie jedynie rdzeń który wierzył a który winien 
umrzeć – a choćby położyć łeb durny na tory i czekać
idiotycznej euforii

lecz dziś we mnie mróz – żądła lodowatych pszczół
pod grubym pancerzem przydługiej zimy - martwoty
królowa z nią dwór 

a była miłość jakby na usta położyć plasterek słońca 
wraz z obietnicą że w ostatecznym bilansie to ona 
będzie nam policzona 

i bóg był kobietą piękną jak łza jak apogeum wiosny 
zawieszonemu w próżni - biegnij dogoń czas - szeptała
nie spóżnij się nie spóżnij 

tak oto moja modlitwa się pnie drabiną po wschody 
po to by runąć z osuwisk zachodów ślepa i mroczna 
głodna i zdradzona 

prawem głodu jest żądanie krwi zapisane w gwiazdach 
w uniwersum wieczne w nuklearne serce regulusa -
roziskrzająca przestrzeń








- ślepe okno –

bramy coraz ciasniejsze 
drobniejsze
jak zgarbione starowinki modlą
świerszcze w przerdzewiałych zawiasach
w nich wypalony krajobraz 
ostateczny
bez powiek oczodoły na murach
z kolorowym graffiti –samotność w sieci-
wszędobylska sygnatura krzyku

jaka szkoda
że jesteś po niewidzialnej stronie
jakby ktoś wymiótł senny pył
poza niebieskie futryny








Śmierć poezji wg NV


ona śpi
bo dzisiaj nikt nie przyjdzie
ona chrapie
nad szklanką wystygłej herbaty

pająk nietrwożony sidła zaplata
a kornik studiuje podłogę
ona prześni
ostatni odcinek kuponu do szczęścia

ona znów nie zobaczy
jak ken powiesił tę sukę barbi
na różowym sznurku od stringów
za brak waginy
ona się nigdy nie dowie
że ich córka odkryła 
u ojca brak przyrodzenia
(miała egzamin ustny z transplantologii)
vive le silicone
(przerwa na reklamę)
nasze meble to czysta poezja
do każdego zestawu - tomik
nieznanego za życia poety
(jakbyś miał nierówną klepkę podłogi)

ona śpi
bo dzisiaj nikt nie przyjdzie
pająk skłusował muchę
a kornik rżnie krzesło w nogę
ona
dorabia w bibliotece do renty






palimpsest letni - gemini

ponad lasami nad wierzby się lśni 

stoję 
stoję – graniczny świat mi 
ponad chmurami ponad chmur 

a mi się śni 
miękkie wejście w wir nieba 
ponad wiatrami ponad wiatr 
a mi wśród drzewnych obłoków sfalowań – 
małżowe opadły liście 
skrzelowe ptaki lecą kluczami 

z ros starte dłonie – rosną piórami 
drgają piórami szarpią piórami 
lotu pływami 
wami 
mi 

pani jeziora – pod światło – dlaczego mi kłamiesz 
ponad lustrami ponad lustrami 
spod luster ramy - dwoma słońcami 
oma słońcami 
słońcami 
mi 









amarantowy munk

oczekiwanie
precyzyjne dotknięcie skalpela
i świt

rozmazane
mosty mgły
i ja – zaschnięty krzyk

na brzegu krwi








szkic industrialny


widok z rynny

nocny oblatywacz 
nietoperz 
porażony nagłym dniem
szuka okrawka cienia
gdy oddzieram z pochyłu krokwi
spłach zaśniedziałej miedzi

trzeszczy i szczerzy ząbki
świateł migotanie

arabeska w oddali
w oddali której nie sięgam
jakby dewocjonalia zrobione ze złota
ktoś odwinął
z papieru marche

od zarania
tylko niebo takie spokojne nienaruszone
sterylne i czyste jak szpitalna izolatka
buja gołębie







celebra


kobiety na obrazach rubensa 
dźwigają antałki wdzięku
i maleńkie piersi
z szypułką niedojrzałej żurawiny

falbaniaste uda 
połcie mrącego boczku
przelanego przez wyszorowany rzeźnicki stół
osypany mąką
mysinorki ust
spocone lustra
estetyczne w czasach mistrza 
zalakowane werniksem

w męskim oku parabola
wklęsło-wypukla
uniwersalna geometria łabędzicy







wariacja do obrazu Edwarda Muncha - krzyk

krzycz
przecież jesteś głodna przestrzeń
w tym ludzkim bolesnym dorastaniu
zadziwieniem człowieczym 
krzycz

ośmielona dotykasz stwarzania raz jeszcze
a jesteś gmach ruchomy
ruchome masz palce i kroków piętra

wykrzycz się w deszcz 

urośnij we wszystkich kierunkach
każda chmura spoczywa na wyciągniętej rynnie
a każda barwa osadzona w witrażu

krzycz dopóki jesteś
choćby w powietrze wbudowany twój krzyk







Pluralizm prawd

Prowadzący spotkanie nakazał ciszę 
I stanęło powietrze w auli granitowym blokiem 
Tak 
że tylko przypadkowa bormaszynka komara upierdliwca 
zbyt głośno rozwiercała 
tę skrysztaloną przestrzeń 

Poeta wszedł Usiadł Odchrząknął Poprawił kawę na spodku Poluźnił kołnierzyk 
Nogę na nogę szarmancko założył a zapiski rozłożył - 
a my w czekaniu aż zacznie 

Czy to już? 
Coś wiekopomnego poeta bąknął pod nosem? - 
czy to tylko 'fo pa' bździna zrezonowała z siedziskiem krzesła 

Zapobiegliwie zaprzyjmy dech







- ad astra -

droga do gwiazd zbyt daleka
za źrenic złoconą kryzą
i krańców nie ma horyzont
pod nocy otwartą powieką

selene – tancerka zwodnicza
rozplata włosy donikąd
i ćmy omotane paniką
gniazda szukają w świecy

droga do gwiazd zbyt daleka
poetów bezsennych to sioła
i stamtąd nikt nie zawoła 
to światło drży – każe czekać 







całun współczesny

grudzień ikea

wietrzenie magazynów
przedświąteczny tłok
a anna wymyśliła w ten czas
wymienić na terapeutyczny
materac

miejsc parkingowych brak
zapchany
samochodami asfaltowy plac
a nie
jest jedno puste -
prostokąt obwiedziony taśmą
z plamą oleju silnikowego
przypominającą zatroskaną twarz

anna stwierdziła ze współczuciem że moje
porównania to profanacja
komuś najzwyczajniej rozszczelnił się silnik
a mnie przecieka wyobraźnia

ekipa sprzątająca opruszyła piaskiem

a tak
mea culpa mea maxima culpa
przecież jesteśmy tu po materac
bo kto by chciał podłożyć taki obrazoburczy
wiersz pod obolały krzyż
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2018, 13:38 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 1 raz.
mchusz, mchusz.

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

dudnienie - Nowy Vega

#16 Post autor: eka » 15 wrz 2018, 18:54

Mchuszmer pisze:
15 wrz 2018, 10:59
o frajda, świat zdaje się mieć więcej sensu, gdy to czyta więcej osób
Racja, co my tacy zgodni ostatnio?:)
Zabieram się do czytania, starczy na kilka wieczorów i wiele, wiele powrotów. Jak skończę, może powstanie recenzja VEG.
Bardzo dziękuję, Simon.

:kofe:

Awatar użytkownika
Mchuszmer
Posty: 864
Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15

dudnienie - Nowy Vega

#17 Post autor: Mchuszmer » 16 wrz 2018, 13:11

Noo, gdyby zaczęło wiać nudą, to wiemy, co robić:P
A ja też planuję coś napisać na temat przynajmniej kilku z wierszy. Nie wiem, czy w tym wątku, czy osobnym.
Uzupełniam te wrzeszczackie jeszcze o "ulyssesa", no i patrz, gadałem o "całunie współczesnym" i go w końcu nie wkleiłem, naprawiam.
Aha, dzięki za "erzac", bo okazuje się, że ja posiadałem starszą niż wrzeszczacka, sporo się różniącą wersję.
mchusz, mchusz.

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

dudnienie - Nowy Vega

#18 Post autor: eka » 17 wrz 2018, 16:30

Całun wspólczesny to wiersz, o który pytałam, pamiętając parkingowe tło, plamę, dzięki.
O, ulyssesa pamiętam doskonale.

Dzięki Potiszowi (pozdrawiam Piotrek) też posiadam starszą wersję erzaca;

miejsce szczególne gdzie nie ma 'za i przed'
w którym też nie ma 'gdzie indziej'
doraźnie musi starczyć butelka taniej wódki
chwiejny raj tworzony w epicentrum piekła

poeta zapisał że nawet pieśni przeminą
przepłyną jak deszczowe strąki przez zagon łubinu
z pękniętych strąków wyjdą jasne ziarna
położą na język jasny przedmiot światła

jeśli się nie wie jak spożywać światło
nic więcej się nie zdarzy prócz popiołu w ustach
prócz zasiniałego nieba prócz żółci rozlanej
na polu łubinu


___________
Obie wersje godne analizy i interpretacji.

Awatar użytkownika
Mchuszmer
Posty: 864
Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15

dudnienie - Nowy Vega

#19 Post autor: Mchuszmer » 23 wrz 2018, 22:53

Fakt, oba. No, coś tam po swojemu przygotowałem, zmobilizowałaś do materializacji:) (choć akurat miałem fazę na inne).
Pamiętam, że miałaś rozbudowane recenzje do Tektoniki i pierwociny, z którymi ja zawsze miałem problem.


----------------------
święci od czyszczenia rynien

śpij
przecież nikogo tam nie ma
bo kto by chciał się tłuc w taki ziąb
po międzypiętrach

to tylko październik
sięga aż do najwyższych drzew

śpij nikogo tam nie ma
to nie aureole ani błędne ogniki
tak szeleszczą
to tylko październik obmywa
kosteczki
martwych pocztowych gołębi
przemieszane z resztkami gwiazd

nikogo innego tam nie ma

śpij
tu jest za nisko dla samobójców


tu jest za nisko dla samobójców, nie istnieje powód tak ważny, by dla niego ulegać tej zwykłej październikowej melancholii, no powiedz, kto by tak robił? To wielkie i ogarniające, to zwykła pora roku, a dudnienie w rynnach to nie walący się na głowę świat, lecz opiekunowie aury w rutynie swej pracy – kołysze wiersz. Pogódź się, bo co było, jest o wiele mniejsze od świata, w którym nawet gwiazdy mieszają się ze szcząteczkami ptaków.

-----------------------------------



(*** przez srebrne rzeźnie)

pokochać ciebie
to tak jakby nóż najczulszy
wsunąć między własne żebra
nic tam nie znajdując prócz tętentu
płoszonych nocą koni

właśnie taki dajesz mi niepokój
igłę błyskawicy płatek śniegu jaśmin
lekki opar ciała wprost z ogrodów wiosny
nagiej niczym szrama
strasznej niczym w głowie przewiercony
otwór

właśnie tak przez ciebie będę szedł
jak przez misy pełne księżycowych roślin
jak przez srebrne rzeźnie
na pajęczych nóżkach


Rzeźnie srebrne, a więc i piękne. Podmiot stąpa ostrożnie, bo w miłości w pewnym sensie upokarzające jest to, jak bardzo zależymy od drugiej osoby; jak lękamy się przestać dla niej znaczyć. W tętencie płoszonych nocą koni jest coś niewymownie niepokojącego, a druga strofa – stopniująca napięcie od ledwie wyczuwalnych bodźców, podmiot doprowadzających do szaleństwa - świetnie wyraża ambiwalencję, zestawiając ulotne piękno ze śmiertelnym strachem, pokazując, jak w mgnieniu oka wszystko się może zmienić. Podmiot więc kluczy pomiędzy wiecznie egzotycznymi roślinami, kryjącymi katastrofę w razie fałszywego kroku. Wielkie wyczucie: gdyby nie przenieść wyrazu "otwór" do kolejnego wersu, przypuszczam, że obraz straciłby większość mocy, z jaką wywołuje u mnie ciarki.

------------------------------------------



palimpsest letni - gemini

ponad lasami nad wierzby się lśni

stoję
stoję – graniczny świat mi
ponad chmurami ponad chmur

a mi się śni
miękkie wejście w wir nieba
ponad wiatrami ponad wiatr
a mi wśród drzewnych obłoków sfalowań –
małżowe opadły liście
skrzelowe ptaki lecą kluczami

z ros starte dłonie – rosną piórami
drgają piórami szarpią piórami
lotu pływami
wami
mi

pani jeziora – pod światło – dlaczego mi kłamiesz
ponad lustrami ponad lustrami
spod luster ramy - dwoma słońcami
oma słońcami
słońcami
mi


Bardzo ciekawy liryk, w którym, wydaje mi się, podmiot jakby zestrajał się i wręcz chciał zlać z otaczającą go przyrodą - nie czuje się tylko obserwatorem, a zaczyna stanowić ze swoim odbiciem w świecie jedność jak Bliźnięta. Szuka spokoju, a jego uwolniona wyobraźnia przekształca, zagarnia pejzaż; wodne rekwizyty mogą też obrazować wrażenie zatapiania się. W tytule palimpsest, jako wytarty i zapisany od nowa materiał, może oznaczać stworzenie od nowa (a może wrażenie deja vu, nastrój powracający latem). A tu woda mu "kłamie", przypomina odbiciem, że jest odrębny, że tylko odbija świat w swojej wersji.
Wrażenia zlewania się wzmacniają we mnie ciekawie zastosowane powtórzenia, rymy i urywanie, zanikanie słów.

----------------------------------------------




pustostan wenecki

w szybę uderzasz - nie rozumiesz
potrzeby istnienia przeźroczystych barier

kiedy już mnie obejdziesz – zgaś światło
pod wycieraczką zostaw wieczór
i legion sztukateryjnych aniołów
ciśniętych w stromiznę

o które się potykałaś


Czytam, że adresatka jest osobą, która nie zadała sobie trudu, by prawdziwie poznać peela, nie dała tej powierzchownej znajomości czasu, starając się pośpiesznie naruszyć bariery wynikające z wrażliwości. Czuć w tych słowach wyrzut z powodu nieuznania, że czekanie było warte zachodu; ona niech zostawi jednak wspomnienie nocy.

--------------------------------------



lawendowa modlitwa

bezdomna pani serca
jeżeli zbłądzisz do rąk tamtej dziewczyny - powiedz
że zasiałem wonne kobierce u progu mojego domu

niech czuje każdym przedsnem że ją odnajdę
wysnutym porankiem ust - więdnąc
na bezsenne wieczory

niewidoma pani snu - jeżeli zbłądzisz
do oczu tamtej dziewczyny gubiąc niebieskooki szlak
powiedz - aby patrzyła na łąki deszczem

hojnie rozkwiecony - błękitną chmurą się odrodzę
dla niej - u progu lawendy

Pomysłowy, oniryczny i bardzo miękki w brzmieniu wiersz. Ujmujące pragnienie podtrzymania odczucia, że osoba będąca poza zasięgiem podmiotu – może ktoś, kto odszedł, ale raczej niedostępna z niewiadomych przyczyn ukochana, może nawet taka, na którą dopiera się czeka? - spogląda na niego, współodczuwa z nim i stąd może on czerpać siłę, by jej nie zmartwić czy zawieść. A może jednak to zmarły w tym wierszu składa obietnice.

-----------------------------------------




mięso z wiersza

na bezdechu
będziesz pył gwiezdny jak aspirynę łykał
popijał limfą świtu


bo tyle twojego
ile ta garści powietrza w ramion zatoczeniu

bo tyle twojego
ile kręgosłup światła ugięty w dal wzroku

bo tyle twojego
ile światów pierzastych podniesiesz w trajektorię lotu
to niepojęte eteryczne pęknięcie przestrzeni

przecież to niemało
tam dalej już tylko twarda kość języka


Czy mięso z wiersza to właśnie język, ograniczenie już na granicy umysłu z materią? Albo przeciwnie, rdzeń, poezja, która dzieje się w głowie, nawet nim spróbujemy ją wyrazić ułomnymi środkami, zbyt ograniczonymi dla jej głębi. To nasze moce i choć nie przeskoczymy ograniczeń losu i fizyki, to umiemy na chwilę uciec, dzieje się w nas cud odczuwania i inspiracji. Otwieramy własne światy na bazie widzialnego i spojrzeniem zestalamy światło, nadając mu kształty i sensy.

----------------------------------------




megalotermia – sztuka utrzymania menisku

święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia




jeżeli pan jeszcze chcesz tu popracować to ...
...
rewolucja francuska
tak to jest to
wyobrażam podest
stanowczy i obłożony purpurowym suknem a ja jakby od
niechcenia upuszczam powieki ciach kość pacierz-
owa nie robią żadnego wrażenia na kilkudziesięciu kilo-
gramach
..........
wyobrażam że kopuluję ze ścierwem wkładając członek
w tchawicę i nie jest to najbardziej odrażająca rzecz
którą potrafię sobie wy-
obrazić

... wtedy dzwoni ona
kup coś
znów zalęgły się szczury
tylko takie wysuszające żeby po wszystkim nie śmierdziało
i rozsyp wysoko poza zasięgiem
żeby nikt przypadkowy nie dotknął
przykazuje ona
.
.
.
zajebię tego grzesia-sresia zajebię
obsikał mój zamek z piasku
nie przebierając w słowach oznajmia siedmiolatek
szarpano-łkanym przy kolacji relacjonując zatarg z piaskownicy aż
szczęki sinieją tłumaczę że tak mówić i nawet myśleć tak
nie wolno

uspokajam opowiastką o pozytywnym bohaterze który grą
na flecie wyprowadził gryzonie z miasta życzę dobrej
nocy i snów przytulaśnych dyskretnie ciemnię światło

jest cicho idyllicznie kładę się obok jej spokojnego oddechu
w gablotkach
stygną szklane czaszki



święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia


Trzymając się wyjściowych opisów wojny, podmiot mógł mieć z nią styczność jako żołnierz lub choćby dziennikarz; zwraca uwagę jej gloryfikacja jako wszechpotężnej matki – bogini, która stwarza nowe społeczeństwo. Kontrasty, sprzeczności, które zapewne nim miotają. Jak utrzymać się na powierzchni, pogodzić codzienność ze strasznymi obrazami? Może wypierając i zabijając wrażliwość, jak bliżej początku wiersza, a może hamując przejawy ludzkiej natury w mikroskali, jak w środku (wkurzony dzieciak) czy negując zło, próbując przed nim chronić (bajka pod koniec), by wewnątrz ostygły czaszki; nie ma dobrego rozwiązania, bo stygnie i pamięć.
Duża skala emocji w rytmie paralelnych równych wersów czy tych dynamicznie pozrywanych oraz środkowych, bardziej przypominających żywy język.

--------------------------------------------




zegar - i czas wlazł


latam
jak mucha przy oknie
chcąc zwinąć w kłębek
złotą nić słoneczną
i bzzzyczę
wypisując (o)błędne koła
nawijam nawijam nawijam
powietrze

a zegar
na ścianie się rozpajęczył
i łazi w kółko
po twarzy
po rękach
pajęczynę snuje

coś knuje

tyk
tyk
tyk
tyczę
dotyczę
tyktyczę się ciebie
już jesteś w mojej sieci

lat cyferblacie

w końcu wziął młotek
i bije
i bije
i bije po skrzydłach
i bije w kolano
aż usiąść musiałem

a czas we mnie nicią srebrną - myk

wlazł


Dynamiczny wiersz z humorem i pokorą. Podmiot wpierw wolny od poczucia upływu czasu, rozkojarzony, ale beztroski pląsa jak mucha niewiele znacząca dla świata, jednak zegar uporczywie zwraca na siebie uwagę - powtarza, że go dotyczy - przebijając się do świadomości, aż wbija w skrzydełka biedaka oścień – obowiązku czy świadomości nieodwracalnej straty czasu etc. Cała ta scenka może być zarówno impresją chwili, jak i refleksjją o całym życiu podmiotu, zwłaszcza, że czas wszedł nicią srebrną.

-----------------------------------------




diuny

czekamy deszczu na pustynnej planecie
by ujrzeć świat nowy opłukany
i niebo rozkwitłe w ziarnie kalcytu

pod zrąb kształtu kładziemy drogę
tam gdzie wiatr roznosi gołe wycie
zaciska pięści - fioletowieją osty

w kolczastej roślinie kładziemy drogę
w ostrość żywiołów i nagłość tworzenia
aby piach zdążył w podwaliny

krwawieniem w słońcu kładziemy drogę
właśnie tak jak się do snu układa dzieci
w kołyskę naszych powiek kładziemy drogę


Diuny, coś nietrwałego, wędrującego, zarazem powtarzalnego. Budujemy zamki na piasku, porywając się z motyką na ugór, a po porażce znów czekamy na moment, by zobaczyć nowe przestrzenie, powoli rozrastające się z ziarenek nadziei. Tak jak nucą się powtórzenia w tym wierszu, ludzie wciąż zaklinają rzeczywistość, żeby móc trwać w nieprzyjaznym świecie i czasie, choć są nietrwali jak wiatr, który próbuje zacisnąć dłoń na kruchej łodydze.

----------------------------------------------






'a r i a'

krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
twoje to miejsce twój czas – istnienie
zębatek bełkot i trybów terkot
industrial aria

martenów słońce w hut hekatomby
płuca gorące
kontroler nastawnik dostraja moc młotów i... wali
podźwig łańcuchami
transport taśmami
rozwierty pod wręgi sztangi w zakręty
pod czujnym liniałem traserów

krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
skleszczenia klamer i złącza na amen
w ażur dźwigarów
ciąg równoległych i naprzemiennie
diagonalnych odstrzałów
ściskane w imakach omłotkowane
poprześwietlane
kuliste łby nitów i spawy jak kleje
w odęty konar ze stali
aż wszystko się zleje aż wszystko się scali
pod czujnym okiem laserów

trzymają

rozchyły klinów
stężenia w linach
hart gwintów na spinach
tembr pełnych szalowań – monolit w filar
... i
obłość jak z tęczy w filigran pajęczyn
zarytych w rzekę – stoisz
most – odkrycie półkoła na szprychach

pływ wód
wnosi namuły pod prężne muskuły
rwie pęta – w galwanizernie pcha
mgły
czas – wierna ta rzeka
w dół z góry prze-
cieka po piętach po wstęgach
niezmiennie człapie i chlupie w gumiakach
rozpuszcza onuce praskrzydła
praptaka
pośród wysmołowanych pni -
industrial aria – ironia rdzy
róże kutego żelaza

krzemienie w węgły a w żyły cięgła
samo istnienie – zabija jak topór


Majstersztyk rytmiczny, monumentalna konstrukcja z gęstej sieci współbrzmień, różnego rodzaju rymów i neologizmów, bogaty językowo i wbijający w fotel ciężkimi akordami, bo też i w treści dominuje obezwładnienie schwytanej w system istoty. Industrial aria: pieśń nowoczesnych miast, ciężar wieków postępu, kultury i całej ludzkiej cywilizacji, która nas tworzy na nowo, poddaje nasze pierwotne instynkty - praptaka - obróbce, schematowi, edukacji, normom, nie mówiąc o organizacji każdego dnia w coraz szybszej egzystencji.
Ale - w gruncie rzeczy wszystko to budujemy przecież na gatunkowej bazie, ludzkie korzenie z niej czerpią, pędy wyrastają i są jedynie przycinane w określony sposób - jednak natura zawsze wychodzi na wierzch i to jest właśnie ironia rdzy, zaś róże kutego żelaza to wspólne dzieci natury i fabryki. A może cywilizacja zmienia człowieka głębiej i rozbija w pył instynkty? Samo istnienie zabija, a może: samo życie zmienia nas w coś innego.
Ostatnio zmieniony 30 wrz 2018, 13:32 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 2 razy.
mchusz, mchusz.

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

dudnienie - Nowy Vega

#20 Post autor: eka » 23 wrz 2018, 23:11

Jak tylko złapię czas mocno za szyję, pointerpretuję, może nawet polemicznie:) Natenczas - jeszcze nie wiem, czy Twój odczyt mojego nie zdominuje.
Wielkie dzięki.

:kofe:

ODPOWIEDZ

Wróć do „WIERSZE”