-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
dudnienie - Nowy Vega
- Mchuszmer
- Posty: 866
- Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15
dudnienie - Nowy Vega
Trzeba było pytać już dawno o te teksty Ewa:)
Tam całun, gdzie Kwant jego.
Tomiki - wątpliwe, żeby istniały, może prywatne, w każdym razie na jednym portalu były projekty trzech
No, to dzisiaj te wrzeszczowe. Wybaczyłby, wybaczyłby, a jeśli nawet grzeszyć, to na bogato.
Hehe, sam pomyślałem, żeby dać na początek ten:
Nowy Vega
pierwocina
pra-słowo - któreś się zrosło w krtani
więc jesteś o jedeną epokę bólu starsza
od sanktuarium ciała mojego
- rzekłem do kropli krwi -
sczerniała
i zakrzepła jak tury z lascaux
pamiątką mrocznego neolitu - na palcu wskazującym
więc nazwałem -
ty jesteś świt urodzony przed jaskinią
- krwawo - z żył wczorajszego zachodu
myśliwy samego siebie chociaż łup ze mnie
- opłacam drogo -
ociemniała rodzicielko malowideł we mnie –
nagi jestem
jak osesek
bawiący się w zakamarkach pieczary kością
małpiej potylicy
i nie muszę nadawać niczemu imienia -
nawet własnej matce
tylko się przeglądam w krwinkach ciepłej rosy
zanim wyparują
nikifory - mleko i sól
durnego wołodźki nie wpuszczano do świątyni bo
usmolonym pazurem rozdłubywał obrazy
szukając żywego oka
z racji niewyedukowania wynikającej z przygłupstwa
zatrudniony jako parobek przy wypasie bydła
zdziecinniał
nikt poza nim nie wierzył w poranne objawienia
słońc namoczonych w mleku
unoszonych na czubkach krowich rogów
bo czyż można dać wiarę w świadectwo
kogoś kto spuszcza gacie do kolan gdy się chce
wysikać i zna smak pozłoty z ikon
barbarian - czyli tryptyk oparty u(przy)padkiem o płot
I. Święta Maryjko przeżółknięta
mieszkająca na starym landszafcie
co wisisz w skrzyżowaniu dwóch ścian i ciężkiej od chmur powały
uwolnię cię zza szkła i otworzę żyletką powieki
zamrugaj słońcu na ciemnej klawiaturze przydrożnego lasu
może jasność powstanie i uwierzę w przedświt
wciśnięty za kratami tej zadupiańskiej szerokości geograficznej
gdzie ciepło o tej szarej porze roku gówno ma do powiedzenia
II. Maryjko ostrych bram akcyzy
co dyndasz się w szkaplerzyku na szyi tej pani z monopolowego
odpuść im winy gdy kupują tanie trunki
zapewne w niczym nie przypominające smaku z Kany
daj poczuć ułudę ogni (niekoniecznie piekielnych)
jak tym sztucznym różom na obskurnej ladzie
(zapewne podpieprzonym z pobliskiego cmentarza)
nabrzmiałym promiennie jak policzki sprzedawczyni
gdy podczas aktu wiary w pełzającą po ziemi miłość
miejscowy żul je podarował ze słowami -
Wybawicielko nasza co nigdy nie chorujesz i zawsze masz otwarte -
bądź uwielbiona Ty i Twoje pojemne kreską naszych win i długów
grubiejące zeszyty
III. Święty Antoni od rzeczy znalezionych
Ty zapewne uśmiechnąłeś się w iskrach śniegu
gdy ten sam woniejący uryną lump wracając do swojego barłogu – znalazł
zawinięty już w całun styczniowego śniegu piszczący pakiecik
co to niepotrzebny z niechcianego miotu...
(czego to się nie wyrzuca do przydrożnych rowów przy drogach tranzytowych)
...i schował do kieszeni
oboje mają się nieźle – znaczy jakoś tam się wiążą
pakiecik wabi się Promień i może to dziwne ale kocha bycie wśród ludzi
*
memento mori pro nobis - Jezu Chryste powieszony
na lusterkach naszych zbyt szybkich życiowo samochodów -
mały promyk z Twojej korony merda do Ciebie
z listów do poetki - biała eterna
w tobie jest moja rzeka
bądź pozdrowiona więc rzeko
unerwieniem
ty - która rodzisz
ważki ze wszystkich odcieni granatu
gotowe i zdolne do lotu
i kamień
wyoblasz łagodnie
bądź pozdrowiona krwi mostem
ty rozcapierzeniem żeliwnych przęseł -
mgieł spinem
łączysz
bezbrzegi
kiedyś odłożę pióra
ramieniem zakreślę kształt twoich bioder
nazywając ostatnia
Tektonika
oto szczelina domknięta - oto ja który byłem wszędzie
unoszony w oku otoczony zamysłem niebycia rzeczą
przedmiotem ust potknąłem się o wiatr – prowadził
zewsząd i wszędzie pierś grzmiała uskokiem i zboczem
nokturnem – zbroczem gór była moja pieśń wypadłego
ze studni podniebienia
-
płakałem - potknąłem się o wodę - piłem przez palce
jak spragnione dziecko uciskałem matczyne piersi
karmiłem się ziemią – osuwaniem w nią
dotknięty słońcem – płowiałem i żółkłem
w koronie pradrzewa – usychałem i zieleniałem
naprzemiennie
jestem krzyżem – drewnem krzyża i rozpiętym
drzewem na krzyżu
-
czas - rozdarty jak otwarta księga wyjścia
nieważki wrósł kręgosłupem i palem do naciągania
i obudziłem się w łachmanie ciężkiego ciała na plecach
jeszcze tylko trącenie skalpelem światła po oczach –
oślepł mrok
jestem krawędź – oto ja – ptak o skrzydłach nielota
powoli powoli bije mi serce tektoniczne
w terytorium kamienia przez ludzi nazwanego terra
'a r i a'
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
twoje to miejsce twój czas – istnienie
zębatek bełkot i trybów terkot
industrial aria
martenów słońce w hut hekatomby
płuca gorące
kontroler nastawnik dostraja moc młotów i... wali
podźwig łańcuchami
transport taśmami
rozwierty pod wręgi sztangi w zakręty
pod czujnym liniałem traserów
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
skleszczenia klamer i złącza na amen
w ażur dźwigarów
ciąg równoległych i naprzemiennie
diagonalnych odstrzałów
ściskane w imakach omłotkowane
poprześwietlane
kuliste łby nitów i spawy jak kleje
w odęty konar ze stali
aż wszystko się zleje aż wszystko się scali
pod czujnym okiem laserów
trzymają
rozchyły klinów
stężenia w linach
hart gwintów na spinach
tembr pełnych szalowań – monolit w filar
... i
obłość jak z tęczy w filigran pajęczyn
zarytych w rzekę – stoisz
most – odkrycie półkoła na szprychach
pływ wód
wnosi namuły pod prężne muskuły
rwie pęta – w galwanizernie pcha
mgły
czas – wierna ta rzeka
w dół z góry prze-
cieka po piętach po wstęgach
niezmiennie człapie i chlupie w gumiakach
rozpuszcza onuce praskrzydła
praptaka
pośród wysmołowanych pni -
industrial aria – ironia rdzy
róże kutego żelaza
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
samo istnienie – zabija jak topór
trzy siostrzyce - adjustacja
pierwsza tak czysta
że można nią ochrzcić błękit
jak nagła różana mgła
nie wiadomo czy przecieknie
czy choć wysuszona róża po niej zostanie
ach spróbować wziąć w dłonie i zatrzymać
została paczuszka listów
przewiązana kawałkiem szarego sznurka
a i tę paczuszkę poniosło życie
struga w której się topi ślepe kociaki
druga była praktyczna i twarda
w traperskich butach wchodziła na salony
potrafiła dobrać meble do koloru ścian
i wywabiać plamy z trawy i krwi
w głośnikach wolała głośne disco niż okudżawę
ta spaliła się jak czarownica
próbując pocerować ogień
trzecia
przyszła jak wybawienie i rozgrzeszenie
spokojna jak popiół i czysta jak popiół
tę anioł stróż prowadził za rękę
*inspirowany jednym z wierszy W. Kazaneckiego
też mi cud alkaliczny
schadzka
aura dopisała siwy grudzień jak andersenowska bajka
okazyjnie
za pół ceny wynajęta weekendowa chatynka
poza zasięgiem komórek
na końcu znanego świata
pech elektrownia nawaliła podobno główny transformator w podstacji ciach
i padł
i nie ma grzać
i nie ma chłodzić i nie ma świecić – nie ma gigawacić
i neta też nie ma
bez trudu przygniata nas gwiazdami cała potęga uniwersum
mak
niemożebnie pąsowe słoneczko kominka w resztce ukropu
dygocze
tylko patrzeć
jak
pręgowany kociak księżyca pod kołderkę
za nami by wskoczył
i mogłoby nas nie obchodzić gdzie stoi nafta do naftówki
i mogłoby nas nie obchodzić gdzie się wtryniła sama naftówka
to cud
że w takiej ciemnicy znalazłaś dobrą baterię do latarki
a tak bardzo pragnąłem abyś skłamała
że nie znalazłaś
perseidy 2011 - ze szkła
a gdy się w ogrodzie zgubimy
wciąż nam będzie mało
tych jasnych modlitw do nieba
co w postać deszczu uwięzły
i wciąż nam będzie mało
siebie – tulonych w jednej kiści
szalonych zapachem jaśminu
my - w spadającej gwieździe
nie zdołamy przetrwać
- - - - - - - - - - - - - - - -
w tej smudze po kamieniu
diuny
czekamy deszczu na pustynnej planecie
by ujrzeć świat nowy opłukany
i niebo rozkwitłe w ziarnie kalcytu
pod zrąb kształtu kładziemy drogę
tam gdzie wiatr roznosi gołe wycie
zaciska pięści - fioletowieją osty
w kolczastej roślinie kładziemy drogę
w ostrość żywiołów i nagłość tworzenia
aby piach zdążył w podwaliny
krwawieniem w słońcu kładziemy drogę
właśnie tak jak się do snu układa dzieci
w kołyskę naszych powiek kładziemy drogę
opowiedz mi czereśnie
te szmery w sadzie to szpaki
tak - one wyciągają źdźbła
z ognisk
niespiesznie odgaszanych przez wieczór
opowiedz ptaki
ptaki niosą pestki oczu i tlejące źdźbła
do wysokiego sadu
a źdźbła się zapalają na końcu
opowiedz sad
sad pełen jest gniazd
a w każdym drzemią owoc
z otwartą nasienną powieką
opowiedz sen
skrzydlaty jest sen ciemnych czereśni
gdzie każdy czerepek
w parkę ogonkiem złączony
źdźbła się zapalają na końcu
sztuka wchodzenia
wszystko co dźwigasz uzbroiłaś w ból
S. Grochowiak
lilith poznałem w hospicjum
nieletnia prostytutka z rakiem terminalnym
całymi dniami rozmawialiśmy o życiu po życiu
wieczorami zazwyczaj milczeliśmy była wykończona
dnia szóstego potajemnie wypluła leki
aby dać mi najlepszy seks jaki mogłem sobie wyobrazić
nie było to proste ponieważ jabłka jej piersi
oplatały gałązki przeróżnych rurek
więc zrobiliśmy to od tyłu
po czym podarowała swój długopis i notes
w którym zwykła spisywać gaże i adresy klientów
i powiedziała opisz to
tak oto bóg stworzył poetę
na swoją obrazę i okrucieństwo
stylistysensiódmy
........................... po zodiakalnych przepowiedniach z kolorowych pism
........................... po napiętych sprężynach zegarowych mechanizmów
........................... po sennych zapachach lawendy z proszku do prania
........................... po uchylonych lufcikach osiedlowych sypialni
........................... śmierć błądzi
........................... z kieszonkową latarką
ten kawał pogiętej blaszki na stylisku i szmata
udająca prześcieradło prezentują się śmiesznie
to z jakichś archaicznych żurnali mód pokutnych
żuczku takie dodatki są niedzisiejsze
proponuję pełen spandex lub laikrę
i już nic nie będzie pustawo grzechotać
twoje usta kochana stanowczo zbyt suche i wąskie
a gdyby tak szminką lilaróż dorysować
całuśny grymas typu buzia w ciup monroe
na ziające oczodoły wystarczą ciemnione lenonki
no i te sznyty po nieefektywnych próbach samobójczych
wyglądają niepoprawnie medialnie
małpeczko nadgarstki
pokryjemy jakimś gustownym samoprzylepnym tatuażem
na przykład motywem motyla trupia główka
a i jeszcze włoski tak włoski koniecznie
pocieniować robaczku
niech grzywka zalotnie w skos leci
może jakieś hardkorowe albo zabójczo fluorescencyjne
pasemka rodem z japońskich kreskówek
zobaczysz znów odżyjesz
w nowym dizajnie na wizji zobaczysz
znów będzie obłędnie
.
.
.
i nutka
https://www.youtube.com/watch?v=958lER3P0gg
bez znaczenia
przyglądam się latimeriom swoich palców
kiedyś zasiejemy ciszę kiedyś nas cisza przerośnie
kiedyś wszyscy popłyniemy pod światło
a z cywilizacją to będzie tak;
w przyszłości nauczymy się obywać bez ognia
następnie zrezygnujemy z wynalazku koła
idąc o krok dalej
wyzbędziemy się własnych delikatnych ciał
dla lokum umysłu w syntetycznych nośnikach
być może nawet zapanujemy
nad nieuchronnością śmierci
i równo tykającym mechanizmem czasu
chyba że w międzyczasie pierdolnie
jakiś kosmiczny paproch albo
co jest o wiele bardziej prawdopodobne
ja zabiję ciebie
ty zabijesz mnie
przyglądam się latimeriom swoich palców
pigmalionika
to zwykłe gnoje bez perspektyw paćkają
monstrualne ku@asy po przystankach i blokach
nie my
moje pokolenie patrz - dzieci kryształu
w szklanej bańce śnić chcemy
i nie potrzeba nam innych wieszczy
patrz bracie - co moduł na moduł - to blokhauz
patrz siostro - co cegła na cegłę - to blokhauz
patrz samotność w sieci jak pies po nocy się włóczy
wielka encyklopedia patrz – sztuka
ilu nas ilu pytam
legiony o twarzy cheruba
kreatur spod ręki stylistów -
w sam raz by dać w pysk awatarom
patrz - jestem
syntetyczny
patrz bracie jako bonus do czasów - ekran i babel
patrz siostro wielka encyklopedia - sztuka klik
słuchaj
stary lombard wyzłowieszczył pogodę ze szkła
patrz - szyby niebieszczeją od telewizorów
patrz
jakiś kretyn wystylizował wyspę szczęśliwą
pełen garnitur równiutkich ząbków i już masz
taki talent
że możesz być nawet tęczową rybką
z południowych mórz
patrz bracie patrz siostro
ona tańczy dla mnie
wielka uwodzicielka
encyklopedia patrz – wielkie oszustwo – patrz sztuka
transsyberyjska
rozruch setek koni i setek kół
i wizg i uślizg metal o metal jak
tarcie styropianu po
szybach stu
i
przyspiesza przyspiesza
wadera wilcza białoodwieczna
karmi łoskotem
spojenia szyn
aż lśni się im wydłuża wydłuża
żelazna sierść
a ziemia wąska w talii biała
biegnie cała rozkolebana
biegnie po obu stronach nasypu
unosi na tarczy zorki i dym
na mroźnych podkładach dym
w kuszetce dusznej od futer i satyn
jakby ze starego romansu – anna
zalotnie odwija szal
dym
jak trofeum zatknięty
nad torowiskiem
na cedrach na igłach
próba opieki nad półdzikim wierszem
(będę rosę sczesywał z twoich włosów
będę cię karmił wiewiórkami)
gwiezdne klaksony pohukują daleko
wiersz przybłąkać się nie chce
a ja mu tu miskę i smyczkę wymyśliłem
(będę rosę sczesywał z twoich włosów
będę cię karmił wiewiórkami)
...a może stanął na środku tranzytowej i zbyt długo patrzył
w światła
w sekundę już zajętą swoim własnym umieraniem
a może zdążył uskoczyć gibkim żbiczym sposobem
w noc przy tranzytowej
z listów do poetki – dwa białe wiersze
poszrony
my – urodzeni w styczniu pod znakiem sfory
przyszliśmy tu jedynie po to aby odczuwać chłód
ten wielki wszystko przewiewający chłód
sierścią
chmurą ogarniającą i białą błogosławiłaś
nagie wiatrowe struny
nokturnem zawołań
spadzią z łukowań wysokich
zawróć
wilczyco srebrnopióra
urodzić księżyce zimy
ursa minor – groźba
dla ciebie rytualna
hekatomby brzozowe
ze wszystkich bierwion syberii
podpalę
popioły tak głęboko
wsadzę styczniowi do gardła
aż rozjuszeniem
z żył magnetycznych splunie
dla ciebie obłędna
zedrę z haka sklepienia
(tak jak się zdziera w szlachtuzie)
futro
białego niedźwiedzia
dla ciebie siostro we krwi zapomnę
imię boga
dla ciebie nazwałem się
vega
z listów do poetki – krzem
to z powodu rozrastania się dzielnicy
wzwyż
tej przerażającej przynależności do kosmicznego dna
rozmawiamy satelitami
.
.
telefonujesz
oznajmiasz miękko i łagodnie
że nie możesz spać
prosisz abym opowiedział cokolwiek
lub chociaż oddychał do słuchawki
bo pustka
taka ogromna
że aż nie możesz spać
ććć li lu laj opowiem
o baśniowej katedrze
tam w górze
nocna zmiana kładzie światłowody
pod gwiezdny bruk
strzelają kafary supernowych
migocze pył i ochra
na elektrycznym promieniu
w kulkę zwiń się planeto
stalowoniebieska i mała
jak źrenica
ććć li lu laj
ściśle przylegam do twojej grawitacji
--------
nuta - https://www.youtube.com/watch?v=9qGXqaIhqJc
refleksje przy rąbaniu drewna
ktoś barana pędzi na chmurze wypukłej
cztery strony świata jedno grzeje słońce
leniwieją palce
napiłbym się piwa
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
ciężkie żółte bąki wracają zza stodół
całe utytłane miodową spermą kwiatów
globu twardy orzech
kręci patetycznie
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
a w dali płoni dachy stutysięczne miasto
sztorc ustawia w ostrzu dziadkowa siekiera
głosem rdzawym cienkim
pojękuje z pieńkiem
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
sylvia plath rozwiesza pościel
chodź ze mną
zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie
gdzie się je rzędem wiąże na postronku
i przebija czaszkę tępym przekrojem
trójkątnym
mówisz nie chcę wczoraj zdechł mi kot
długo w noc płakałam a płacz się we mnie prężył
jak przeciągnięta struna
chodź zabiorę cię do miejsc
gdzie błękitne mięso i kości i sadło się rąbie
gotuje i skręca w długie mocne kiszki
a krew jeszcze w biegu w gonie na kamień spada
wibruje niczym tęcza na skrzydłach kolibra
mówisz nie mogę
na jutrzejszy obiad będzie wątróbka
trzeba z niej odciągnąć gorycz w mleku
posiekać cebulkę osolić doostrzyć pieprzem
chodź zabiorę cię nad brzeg
gdzie piana dotyka wysokich wież kominów
skupiona w listki w blaszki lśni jak jasna grzywa
zaciśnięta w piąstce dziecka
mówisz boję się tych miejsc bezcielesnych we mnie
gdzie się chyboczą na linie ludzkie lęki
gdzie się ćmy rozwiesza na hakach wędzarniczych
nawleka na igły odjęte wcześniej skrzydła
by z nich szyć całuny jak dym rozwiewne
mówisz jeszcze nie
jeszcze muszę karmin rozgryźć w ciepłych ustach
założyć czerwone szpilki sukienki obcisłe
sprzątnąć naczynia ze stołu
chodź zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie
za nami zostanie popłoch miejskich dolin
i ślepe oczy lamp stroboskopowych
tam ciemny deszcz zmyje resztę pustki w tobie
ukołysana na moich dłoniach zły sen
zapomnisz
romans gotycki
gdy nam krew zatęchnie jak tanie podłe wino
pójdziemy w cień w strzelistość katedr zapomnianych
nie żałuj joanno nie żałuj
prześnij płomień joanno płomień prześnij
nieba żeliwne nad nami pręgą szarosiną
stal stal przeżyna ciało
rosaryum strąca różom smutek cynobrowy
bo jeśli im cokół to też całopalny
kiedy odejdziemy niech spalą nasze wiersze
joanno
tylko ćmy ćmy mi zapisz w nocy testamencie
bym mógł z nich pleść obłędu pętle i owale
powtarzając dobrze że byłaś mi skrzydła
podbite płynną stalą
ja ci podaruję róże z dna z popiołu
tych drwali szalonych co sieką w odlew w oślep
odrąbując dłonie wiotkim dżdżownicom
rozkosz torfów namokłych
,,ćma''
spójrz
niebo już krwawi
darte szponami biurowców
cięte pionowoostrymi kantami
podaż-popyt
widzisz
bruk jak rozgrzany kot
łasi się do kroków
ostatni promień uciekł
w kosmyki nienagannej fryzury
ciągnąc za sobą pożądliwy wzrok
panów w średnim wieku
czujesz
soczystość dojrzałego owocu
w opiętej sukience
falistość piersi
śpiewność karminu ust -
idą przed tobą
uważaj aniele
kratki ściekowe są podstępne
można w nich stracić i obcas
i skrzydła
znikasz
w wąskich zaułkach
prowadzą cię światła czerwonych latarni
czekasz cierpliwie
oparta o zimny pręgierz
by ulotnym zapachem perfum
roztrącić dziś komuś noc
łzy zostały w szklance
wypijesz je rano
przed snem
zmieszane z wódką
fioletowy miód
..............podobno jestem tym czym się karmię
..............więc kim jestem
..............łowcą czy padlinożercą
..............a może wylinką czegoś zupełnie innego
zdarza się raz na kilkadziesiąt lat sierpień
tak potworny od skwaru
że łąka przestaje już być łagodną karmiącą matką
i chrupie trupkami suchej trawy a kwiatom zamyka barwę
wtedy królowe pszczół dają początek specyficznemu pokoleniu
które potrafi nacinać owoce czarnego bzu
*
mój dziadek rozumiał ten fenomen
mawiał że dla zachowania namiastki człowieczeństwa
w magadańskim łagrze
umiejętnie wypatroszonego i upieczonego szczura
porównywano smakowo z wykwintną pulardą
żigolo i villa podstarzałej lecz nadal frywolnej madam nelli
zszedł (to już chyba siódmy) któż tych bogaczy zliczy
stan swój wolny natychmiast oznajmiasz esemesem
w twoich krużgankach umiera winobluszcz i hortensja
a pośladki twoje znów niczyje - para putt rzeźbionych w diorycie
i nowe piersi – jak wołanie syren jak silikonowe sny chłopców
na ścianach z żurnali wiszą ładni lecz wycięci celebryci
których starannie wybrałaś ze stosu sprośnych periodyków
twoje piersi nowe - silikonowe sny niegrzecznych chłopców
w rżniętych szklaneczkach podajesz wyborny dżin z tonikiem
w każdym ruchu czuć niespokojną i drapieżną naturę rysicy
i piersi nowe - silikonowe sny niewierzących chłopców
zwierciadła twojej sypialni bez cienia pajęczyny
podróż do raju i piekła – na pohybel iluzjom i głupcom
twoje uszy niedościgły wzór chirurgom estetycznym
na twojej szyi gładź spiżu bez śladu gruzełek cellulitu
soczewki twoje nowe optyka dwóch nefrytowych jezior
a twoje piersi - silikonowe sny niedoświadczonych chłopców
piersi twoje - silikonowe sny zaślinionych chłopców
choć w twoich ustach wkręcony garnitur z porcelitu
(pani - spod twojej tiary to coś to peruka?)
na twoich udach (nie budź – one śpią) lwice płowogrzywe
w biodrach twoich (ty drżysz) naciąg myśliwskiego łuku
oddech twój pospieszny mocno czuć żutym orbitem
tipsy twoje cyrkonia i skok elektrycznego przebicia
bielizna twoja skąpa niecierpliwa z markowych butików
(spod twojej tiary - mam pewność - to peruka)
domina ja tylko dla ciebie obnażam kaloryfer brzucha
oraz innych gadżetów grzesznych napięte instrumenty
niczym oręż prezentuję szepcząc zaklęcia mantryczne
(cóż za ,,fo pa”) spod twojej tiary wyłazi peruka
choć metronom twego serca zgłuszony rykiem rozrusznika
ja ciebie dotykam nie dla gaży – wiedz: z zachwytu
bo twoje piersi - mekka heliocentrycznych chłopięcych snów -
im nic nie zaszkodzi nawet (źle) dopasowana peruka
BIELENIE (MISTERIUM)
wiosną
otwierały się modre okiennice niezapominajek
budziły dzwony przejrzyste
bielono domy
aby choć trochę wyrosły z milczącej ziemi
co w ciszy potrafi regularnie rodzić i umierać
rozetrzeć
białe po bieli
to jakby roztrzaskać kości dawno umarłych
o powietrze
o biel niespisaną
kowadło albo referendum w sprawie ciemnoty utajonej
to było panie redahtor szmat wiośni temu czarcie bahno pierdutło
bez co wyskoczył towarowy z szyn a szyny powiązało w gusła
cały skład zarył w ciemne torfy i tak tkwił jak zdechły żelazny wij
maszynista popadł w szaleństwo i znikł gdzieś na tym bahnie
ciężkie dźwigi oświaty nie dotarły za grząski teren aby wyrwać
poskłębiane ścierwo naturalnie zardzewiało i obrosło chaszczem
od czasu wielkiego łubudu każdego hospodarstwo w okolicy ma swoje
kowadło zmajstrowane z wagonowych odbojników a nad bahnem
krąży błędne światełko panie my już wiemy że ziemia jest kulą
letko spłaszczoną na biegunach i nieco rozciągnięta po równiku
i że da się rozdupcyć jeszcze drobniej niż atom ale po co nam panie
aż taki pierdolec pytam panie po co aż taka siła
razowiec
pamiętam
barwę rdzawego żelaza między gruzłowatą skibą
pamiętam
między dojrzewaniem kłosów a zapachem chleba
młyny wiatru
pamiętam nagrzane kamienie pieca
modlitewną zanutkę babci gdy mościła liśćmi kapusty dno
prostokątnej formy
i gruboziarnisty śmiech dziadka pamiętam
ludzi i rzeczy bez wypełniaczy
jedni o takich miejscach mówią że zadupie
inni że zanadrze Boga
eterna - cienie z werony
loczek niesforny odgarniasz z twarzy julio
werona taka senna w amarantach wieczór
teleskopem studni szukam twoich oczu
lecz pusto czuć zimne chybotanie lustra
jakby w granit brutalnie wbić agrafkę tępą
łuk rzymskiego mostu pręży się donikąd
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
pod stopami deszcz mięknie układa staccato
moje myśli skowyczą jak wygłodniały pies
wywył gnat nowiu i chłepce niebo z kałuż
mój czas stukonny dwudziesty pierwszy wiek
zła epoka romantykom mistykom omamom
śmieszni mokną jak słup milowy nikną w oddali
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
pamięć jest jak na rogu przytulna kawiarenka
w drzwiach senne cheruby w egzotyce hebanu
kilka drobin cukru między stolik a daremne czekanie
reszta sypnięta w podwójne smoliste espresso
kilka łez róż kilka blednie wiruje galaktyka
kobalt się rozwidnia drwi was nigdy nie było
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
z listów do poetki - chwila zapatrzenia
jestem Naj
niczym łabędź przysiadły
nad klawiaturą fal
za dużo we mnie z motyla
a za mało ze słów
aby napisać wiersz
o szmaragdowej woalce
i szeptaniu przysięgi
deszczu
za dużo we mnie złotych oczu
wpatrzonych
w słońce
a za mało stałości
w durzących pocałunkach
pławię się
w niekoszonej łące
jak narcyz posiany dziko
szczęśliwy
że na chwilę
potrzebny wyłącznie sobie
tylko i aż
Naj szczęśliwy
ulysses
................ jeżeli zapragniesz pójść dalej niż potrafisz
................ wyobraź - po mnie stąpasz
................ albowiem jestem twoją świątynią
................ której okna wychodzą prosto w słońce
................ aż do oślepnięcia
są w nas porty wiary
szalone i niebezpieczne o krawędziach skalpeli
ze światła są
ogromne hale przejrzystego powietrza - antidotum
którego nie potrafimy posiąść ani w nim zamieszkać
oceany spokojne w centrach endorfinowych zamieci -
jasne wolne przestrzenne pustostany piękna
to właśnie tęsknota
zrywa bryzę i każe szukać
stygmatów po żaglach na których tak lekko
odkrywasz w sobie więcej i więcej
miejsc z których odyseusze nie chcą wracać do itaki
Tam całun, gdzie Kwant jego.
Tomiki - wątpliwe, żeby istniały, może prywatne, w każdym razie na jednym portalu były projekty trzech
No, to dzisiaj te wrzeszczowe. Wybaczyłby, wybaczyłby, a jeśli nawet grzeszyć, to na bogato.
Hehe, sam pomyślałem, żeby dać na początek ten:
Nowy Vega
pierwocina
pra-słowo - któreś się zrosło w krtani
więc jesteś o jedeną epokę bólu starsza
od sanktuarium ciała mojego
- rzekłem do kropli krwi -
sczerniała
i zakrzepła jak tury z lascaux
pamiątką mrocznego neolitu - na palcu wskazującym
więc nazwałem -
ty jesteś świt urodzony przed jaskinią
- krwawo - z żył wczorajszego zachodu
myśliwy samego siebie chociaż łup ze mnie
- opłacam drogo -
ociemniała rodzicielko malowideł we mnie –
nagi jestem
jak osesek
bawiący się w zakamarkach pieczary kością
małpiej potylicy
i nie muszę nadawać niczemu imienia -
nawet własnej matce
tylko się przeglądam w krwinkach ciepłej rosy
zanim wyparują
nikifory - mleko i sól
durnego wołodźki nie wpuszczano do świątyni bo
usmolonym pazurem rozdłubywał obrazy
szukając żywego oka
z racji niewyedukowania wynikającej z przygłupstwa
zatrudniony jako parobek przy wypasie bydła
zdziecinniał
nikt poza nim nie wierzył w poranne objawienia
słońc namoczonych w mleku
unoszonych na czubkach krowich rogów
bo czyż można dać wiarę w świadectwo
kogoś kto spuszcza gacie do kolan gdy się chce
wysikać i zna smak pozłoty z ikon
barbarian - czyli tryptyk oparty u(przy)padkiem o płot
I. Święta Maryjko przeżółknięta
mieszkająca na starym landszafcie
co wisisz w skrzyżowaniu dwóch ścian i ciężkiej od chmur powały
uwolnię cię zza szkła i otworzę żyletką powieki
zamrugaj słońcu na ciemnej klawiaturze przydrożnego lasu
może jasność powstanie i uwierzę w przedświt
wciśnięty za kratami tej zadupiańskiej szerokości geograficznej
gdzie ciepło o tej szarej porze roku gówno ma do powiedzenia
II. Maryjko ostrych bram akcyzy
co dyndasz się w szkaplerzyku na szyi tej pani z monopolowego
odpuść im winy gdy kupują tanie trunki
zapewne w niczym nie przypominające smaku z Kany
daj poczuć ułudę ogni (niekoniecznie piekielnych)
jak tym sztucznym różom na obskurnej ladzie
(zapewne podpieprzonym z pobliskiego cmentarza)
nabrzmiałym promiennie jak policzki sprzedawczyni
gdy podczas aktu wiary w pełzającą po ziemi miłość
miejscowy żul je podarował ze słowami -
Wybawicielko nasza co nigdy nie chorujesz i zawsze masz otwarte -
bądź uwielbiona Ty i Twoje pojemne kreską naszych win i długów
grubiejące zeszyty
III. Święty Antoni od rzeczy znalezionych
Ty zapewne uśmiechnąłeś się w iskrach śniegu
gdy ten sam woniejący uryną lump wracając do swojego barłogu – znalazł
zawinięty już w całun styczniowego śniegu piszczący pakiecik
co to niepotrzebny z niechcianego miotu...
(czego to się nie wyrzuca do przydrożnych rowów przy drogach tranzytowych)
...i schował do kieszeni
oboje mają się nieźle – znaczy jakoś tam się wiążą
pakiecik wabi się Promień i może to dziwne ale kocha bycie wśród ludzi
*
memento mori pro nobis - Jezu Chryste powieszony
na lusterkach naszych zbyt szybkich życiowo samochodów -
mały promyk z Twojej korony merda do Ciebie
z listów do poetki - biała eterna
w tobie jest moja rzeka
bądź pozdrowiona więc rzeko
unerwieniem
ty - która rodzisz
ważki ze wszystkich odcieni granatu
gotowe i zdolne do lotu
i kamień
wyoblasz łagodnie
bądź pozdrowiona krwi mostem
ty rozcapierzeniem żeliwnych przęseł -
mgieł spinem
łączysz
bezbrzegi
kiedyś odłożę pióra
ramieniem zakreślę kształt twoich bioder
nazywając ostatnia
Tektonika
oto szczelina domknięta - oto ja który byłem wszędzie
unoszony w oku otoczony zamysłem niebycia rzeczą
przedmiotem ust potknąłem się o wiatr – prowadził
zewsząd i wszędzie pierś grzmiała uskokiem i zboczem
nokturnem – zbroczem gór była moja pieśń wypadłego
ze studni podniebienia
-
płakałem - potknąłem się o wodę - piłem przez palce
jak spragnione dziecko uciskałem matczyne piersi
karmiłem się ziemią – osuwaniem w nią
dotknięty słońcem – płowiałem i żółkłem
w koronie pradrzewa – usychałem i zieleniałem
naprzemiennie
jestem krzyżem – drewnem krzyża i rozpiętym
drzewem na krzyżu
-
czas - rozdarty jak otwarta księga wyjścia
nieważki wrósł kręgosłupem i palem do naciągania
i obudziłem się w łachmanie ciężkiego ciała na plecach
jeszcze tylko trącenie skalpelem światła po oczach –
oślepł mrok
jestem krawędź – oto ja – ptak o skrzydłach nielota
powoli powoli bije mi serce tektoniczne
w terytorium kamienia przez ludzi nazwanego terra
'a r i a'
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
twoje to miejsce twój czas – istnienie
zębatek bełkot i trybów terkot
industrial aria
martenów słońce w hut hekatomby
płuca gorące
kontroler nastawnik dostraja moc młotów i... wali
podźwig łańcuchami
transport taśmami
rozwierty pod wręgi sztangi w zakręty
pod czujnym liniałem traserów
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
skleszczenia klamer i złącza na amen
w ażur dźwigarów
ciąg równoległych i naprzemiennie
diagonalnych odstrzałów
ściskane w imakach omłotkowane
poprześwietlane
kuliste łby nitów i spawy jak kleje
w odęty konar ze stali
aż wszystko się zleje aż wszystko się scali
pod czujnym okiem laserów
trzymają
rozchyły klinów
stężenia w linach
hart gwintów na spinach
tembr pełnych szalowań – monolit w filar
... i
obłość jak z tęczy w filigran pajęczyn
zarytych w rzekę – stoisz
most – odkrycie półkoła na szprychach
pływ wód
wnosi namuły pod prężne muskuły
rwie pęta – w galwanizernie pcha
mgły
czas – wierna ta rzeka
w dół z góry prze-
cieka po piętach po wstęgach
niezmiennie człapie i chlupie w gumiakach
rozpuszcza onuce praskrzydła
praptaka
pośród wysmołowanych pni -
industrial aria – ironia rdzy
róże kutego żelaza
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
samo istnienie – zabija jak topór
trzy siostrzyce - adjustacja
pierwsza tak czysta
że można nią ochrzcić błękit
jak nagła różana mgła
nie wiadomo czy przecieknie
czy choć wysuszona róża po niej zostanie
ach spróbować wziąć w dłonie i zatrzymać
została paczuszka listów
przewiązana kawałkiem szarego sznurka
a i tę paczuszkę poniosło życie
struga w której się topi ślepe kociaki
druga była praktyczna i twarda
w traperskich butach wchodziła na salony
potrafiła dobrać meble do koloru ścian
i wywabiać plamy z trawy i krwi
w głośnikach wolała głośne disco niż okudżawę
ta spaliła się jak czarownica
próbując pocerować ogień
trzecia
przyszła jak wybawienie i rozgrzeszenie
spokojna jak popiół i czysta jak popiół
tę anioł stróż prowadził za rękę
*inspirowany jednym z wierszy W. Kazaneckiego
też mi cud alkaliczny
schadzka
aura dopisała siwy grudzień jak andersenowska bajka
okazyjnie
za pół ceny wynajęta weekendowa chatynka
poza zasięgiem komórek
na końcu znanego świata
pech elektrownia nawaliła podobno główny transformator w podstacji ciach
i padł
i nie ma grzać
i nie ma chłodzić i nie ma świecić – nie ma gigawacić
i neta też nie ma
bez trudu przygniata nas gwiazdami cała potęga uniwersum
mak
niemożebnie pąsowe słoneczko kominka w resztce ukropu
dygocze
tylko patrzeć
jak
pręgowany kociak księżyca pod kołderkę
za nami by wskoczył
i mogłoby nas nie obchodzić gdzie stoi nafta do naftówki
i mogłoby nas nie obchodzić gdzie się wtryniła sama naftówka
to cud
że w takiej ciemnicy znalazłaś dobrą baterię do latarki
a tak bardzo pragnąłem abyś skłamała
że nie znalazłaś
perseidy 2011 - ze szkła
a gdy się w ogrodzie zgubimy
wciąż nam będzie mało
tych jasnych modlitw do nieba
co w postać deszczu uwięzły
i wciąż nam będzie mało
siebie – tulonych w jednej kiści
szalonych zapachem jaśminu
my - w spadającej gwieździe
nie zdołamy przetrwać
- - - - - - - - - - - - - - - -
w tej smudze po kamieniu
diuny
czekamy deszczu na pustynnej planecie
by ujrzeć świat nowy opłukany
i niebo rozkwitłe w ziarnie kalcytu
pod zrąb kształtu kładziemy drogę
tam gdzie wiatr roznosi gołe wycie
zaciska pięści - fioletowieją osty
w kolczastej roślinie kładziemy drogę
w ostrość żywiołów i nagłość tworzenia
aby piach zdążył w podwaliny
krwawieniem w słońcu kładziemy drogę
właśnie tak jak się do snu układa dzieci
w kołyskę naszych powiek kładziemy drogę
opowiedz mi czereśnie
te szmery w sadzie to szpaki
tak - one wyciągają źdźbła
z ognisk
niespiesznie odgaszanych przez wieczór
opowiedz ptaki
ptaki niosą pestki oczu i tlejące źdźbła
do wysokiego sadu
a źdźbła się zapalają na końcu
opowiedz sad
sad pełen jest gniazd
a w każdym drzemią owoc
z otwartą nasienną powieką
opowiedz sen
skrzydlaty jest sen ciemnych czereśni
gdzie każdy czerepek
w parkę ogonkiem złączony
źdźbła się zapalają na końcu
sztuka wchodzenia
wszystko co dźwigasz uzbroiłaś w ból
S. Grochowiak
lilith poznałem w hospicjum
nieletnia prostytutka z rakiem terminalnym
całymi dniami rozmawialiśmy o życiu po życiu
wieczorami zazwyczaj milczeliśmy była wykończona
dnia szóstego potajemnie wypluła leki
aby dać mi najlepszy seks jaki mogłem sobie wyobrazić
nie było to proste ponieważ jabłka jej piersi
oplatały gałązki przeróżnych rurek
więc zrobiliśmy to od tyłu
po czym podarowała swój długopis i notes
w którym zwykła spisywać gaże i adresy klientów
i powiedziała opisz to
tak oto bóg stworzył poetę
na swoją obrazę i okrucieństwo
stylistysensiódmy
........................... po zodiakalnych przepowiedniach z kolorowych pism
........................... po napiętych sprężynach zegarowych mechanizmów
........................... po sennych zapachach lawendy z proszku do prania
........................... po uchylonych lufcikach osiedlowych sypialni
........................... śmierć błądzi
........................... z kieszonkową latarką
ten kawał pogiętej blaszki na stylisku i szmata
udająca prześcieradło prezentują się śmiesznie
to z jakichś archaicznych żurnali mód pokutnych
żuczku takie dodatki są niedzisiejsze
proponuję pełen spandex lub laikrę
i już nic nie będzie pustawo grzechotać
twoje usta kochana stanowczo zbyt suche i wąskie
a gdyby tak szminką lilaróż dorysować
całuśny grymas typu buzia w ciup monroe
na ziające oczodoły wystarczą ciemnione lenonki
no i te sznyty po nieefektywnych próbach samobójczych
wyglądają niepoprawnie medialnie
małpeczko nadgarstki
pokryjemy jakimś gustownym samoprzylepnym tatuażem
na przykład motywem motyla trupia główka
a i jeszcze włoski tak włoski koniecznie
pocieniować robaczku
niech grzywka zalotnie w skos leci
może jakieś hardkorowe albo zabójczo fluorescencyjne
pasemka rodem z japońskich kreskówek
zobaczysz znów odżyjesz
w nowym dizajnie na wizji zobaczysz
znów będzie obłędnie
.
.
.
i nutka
https://www.youtube.com/watch?v=958lER3P0gg
bez znaczenia
przyglądam się latimeriom swoich palców
kiedyś zasiejemy ciszę kiedyś nas cisza przerośnie
kiedyś wszyscy popłyniemy pod światło
a z cywilizacją to będzie tak;
w przyszłości nauczymy się obywać bez ognia
następnie zrezygnujemy z wynalazku koła
idąc o krok dalej
wyzbędziemy się własnych delikatnych ciał
dla lokum umysłu w syntetycznych nośnikach
być może nawet zapanujemy
nad nieuchronnością śmierci
i równo tykającym mechanizmem czasu
chyba że w międzyczasie pierdolnie
jakiś kosmiczny paproch albo
co jest o wiele bardziej prawdopodobne
ja zabiję ciebie
ty zabijesz mnie
przyglądam się latimeriom swoich palców
pigmalionika
to zwykłe gnoje bez perspektyw paćkają
monstrualne ku@asy po przystankach i blokach
nie my
moje pokolenie patrz - dzieci kryształu
w szklanej bańce śnić chcemy
i nie potrzeba nam innych wieszczy
patrz bracie - co moduł na moduł - to blokhauz
patrz siostro - co cegła na cegłę - to blokhauz
patrz samotność w sieci jak pies po nocy się włóczy
wielka encyklopedia patrz – sztuka
ilu nas ilu pytam
legiony o twarzy cheruba
kreatur spod ręki stylistów -
w sam raz by dać w pysk awatarom
patrz - jestem
syntetyczny
patrz bracie jako bonus do czasów - ekran i babel
patrz siostro wielka encyklopedia - sztuka klik
słuchaj
stary lombard wyzłowieszczył pogodę ze szkła
patrz - szyby niebieszczeją od telewizorów
patrz
jakiś kretyn wystylizował wyspę szczęśliwą
pełen garnitur równiutkich ząbków i już masz
taki talent
że możesz być nawet tęczową rybką
z południowych mórz
patrz bracie patrz siostro
ona tańczy dla mnie
wielka uwodzicielka
encyklopedia patrz – wielkie oszustwo – patrz sztuka
transsyberyjska
rozruch setek koni i setek kół
i wizg i uślizg metal o metal jak
tarcie styropianu po
szybach stu
i
przyspiesza przyspiesza
wadera wilcza białoodwieczna
karmi łoskotem
spojenia szyn
aż lśni się im wydłuża wydłuża
żelazna sierść
a ziemia wąska w talii biała
biegnie cała rozkolebana
biegnie po obu stronach nasypu
unosi na tarczy zorki i dym
na mroźnych podkładach dym
w kuszetce dusznej od futer i satyn
jakby ze starego romansu – anna
zalotnie odwija szal
dym
jak trofeum zatknięty
nad torowiskiem
na cedrach na igłach
próba opieki nad półdzikim wierszem
(będę rosę sczesywał z twoich włosów
będę cię karmił wiewiórkami)
gwiezdne klaksony pohukują daleko
wiersz przybłąkać się nie chce
a ja mu tu miskę i smyczkę wymyśliłem
(będę rosę sczesywał z twoich włosów
będę cię karmił wiewiórkami)
...a może stanął na środku tranzytowej i zbyt długo patrzył
w światła
w sekundę już zajętą swoim własnym umieraniem
a może zdążył uskoczyć gibkim żbiczym sposobem
w noc przy tranzytowej
z listów do poetki – dwa białe wiersze
poszrony
my – urodzeni w styczniu pod znakiem sfory
przyszliśmy tu jedynie po to aby odczuwać chłód
ten wielki wszystko przewiewający chłód
sierścią
chmurą ogarniającą i białą błogosławiłaś
nagie wiatrowe struny
nokturnem zawołań
spadzią z łukowań wysokich
zawróć
wilczyco srebrnopióra
urodzić księżyce zimy
ursa minor – groźba
dla ciebie rytualna
hekatomby brzozowe
ze wszystkich bierwion syberii
podpalę
popioły tak głęboko
wsadzę styczniowi do gardła
aż rozjuszeniem
z żył magnetycznych splunie
dla ciebie obłędna
zedrę z haka sklepienia
(tak jak się zdziera w szlachtuzie)
futro
białego niedźwiedzia
dla ciebie siostro we krwi zapomnę
imię boga
dla ciebie nazwałem się
vega
z listów do poetki – krzem
to z powodu rozrastania się dzielnicy
wzwyż
tej przerażającej przynależności do kosmicznego dna
rozmawiamy satelitami
.
.
telefonujesz
oznajmiasz miękko i łagodnie
że nie możesz spać
prosisz abym opowiedział cokolwiek
lub chociaż oddychał do słuchawki
bo pustka
taka ogromna
że aż nie możesz spać
ććć li lu laj opowiem
o baśniowej katedrze
tam w górze
nocna zmiana kładzie światłowody
pod gwiezdny bruk
strzelają kafary supernowych
migocze pył i ochra
na elektrycznym promieniu
w kulkę zwiń się planeto
stalowoniebieska i mała
jak źrenica
ććć li lu laj
ściśle przylegam do twojej grawitacji
--------
nuta - https://www.youtube.com/watch?v=9qGXqaIhqJc
refleksje przy rąbaniu drewna
ktoś barana pędzi na chmurze wypukłej
cztery strony świata jedno grzeje słońce
leniwieją palce
napiłbym się piwa
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
ciężkie żółte bąki wracają zza stodół
całe utytłane miodową spermą kwiatów
globu twardy orzech
kręci patetycznie
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
a w dali płoni dachy stutysięczne miasto
sztorc ustawia w ostrzu dziadkowa siekiera
głosem rdzawym cienkim
pojękuje z pieńkiem
trochę filozofom a trochę poetom
obyś pękł
sylvia plath rozwiesza pościel
chodź ze mną
zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie
gdzie się je rzędem wiąże na postronku
i przebija czaszkę tępym przekrojem
trójkątnym
mówisz nie chcę wczoraj zdechł mi kot
długo w noc płakałam a płacz się we mnie prężył
jak przeciągnięta struna
chodź zabiorę cię do miejsc
gdzie błękitne mięso i kości i sadło się rąbie
gotuje i skręca w długie mocne kiszki
a krew jeszcze w biegu w gonie na kamień spada
wibruje niczym tęcza na skrzydłach kolibra
mówisz nie mogę
na jutrzejszy obiad będzie wątróbka
trzeba z niej odciągnąć gorycz w mleku
posiekać cebulkę osolić doostrzyć pieprzem
chodź zabiorę cię nad brzeg
gdzie piana dotyka wysokich wież kominów
skupiona w listki w blaszki lśni jak jasna grzywa
zaciśnięta w piąstce dziecka
mówisz boję się tych miejsc bezcielesnych we mnie
gdzie się chyboczą na linie ludzkie lęki
gdzie się ćmy rozwiesza na hakach wędzarniczych
nawleka na igły odjęte wcześniej skrzydła
by z nich szyć całuny jak dym rozwiewne
mówisz jeszcze nie
jeszcze muszę karmin rozgryźć w ciepłych ustach
założyć czerwone szpilki sukienki obcisłe
sprzątnąć naczynia ze stołu
chodź zabiorę cię do miejsc gdzie się zabija konie
za nami zostanie popłoch miejskich dolin
i ślepe oczy lamp stroboskopowych
tam ciemny deszcz zmyje resztę pustki w tobie
ukołysana na moich dłoniach zły sen
zapomnisz
romans gotycki
gdy nam krew zatęchnie jak tanie podłe wino
pójdziemy w cień w strzelistość katedr zapomnianych
nie żałuj joanno nie żałuj
prześnij płomień joanno płomień prześnij
nieba żeliwne nad nami pręgą szarosiną
stal stal przeżyna ciało
rosaryum strąca różom smutek cynobrowy
bo jeśli im cokół to też całopalny
kiedy odejdziemy niech spalą nasze wiersze
joanno
tylko ćmy ćmy mi zapisz w nocy testamencie
bym mógł z nich pleść obłędu pętle i owale
powtarzając dobrze że byłaś mi skrzydła
podbite płynną stalą
ja ci podaruję róże z dna z popiołu
tych drwali szalonych co sieką w odlew w oślep
odrąbując dłonie wiotkim dżdżownicom
rozkosz torfów namokłych
,,ćma''
spójrz
niebo już krwawi
darte szponami biurowców
cięte pionowoostrymi kantami
podaż-popyt
widzisz
bruk jak rozgrzany kot
łasi się do kroków
ostatni promień uciekł
w kosmyki nienagannej fryzury
ciągnąc za sobą pożądliwy wzrok
panów w średnim wieku
czujesz
soczystość dojrzałego owocu
w opiętej sukience
falistość piersi
śpiewność karminu ust -
idą przed tobą
uważaj aniele
kratki ściekowe są podstępne
można w nich stracić i obcas
i skrzydła
znikasz
w wąskich zaułkach
prowadzą cię światła czerwonych latarni
czekasz cierpliwie
oparta o zimny pręgierz
by ulotnym zapachem perfum
roztrącić dziś komuś noc
łzy zostały w szklance
wypijesz je rano
przed snem
zmieszane z wódką
fioletowy miód
..............podobno jestem tym czym się karmię
..............więc kim jestem
..............łowcą czy padlinożercą
..............a może wylinką czegoś zupełnie innego
zdarza się raz na kilkadziesiąt lat sierpień
tak potworny od skwaru
że łąka przestaje już być łagodną karmiącą matką
i chrupie trupkami suchej trawy a kwiatom zamyka barwę
wtedy królowe pszczół dają początek specyficznemu pokoleniu
które potrafi nacinać owoce czarnego bzu
*
mój dziadek rozumiał ten fenomen
mawiał że dla zachowania namiastki człowieczeństwa
w magadańskim łagrze
umiejętnie wypatroszonego i upieczonego szczura
porównywano smakowo z wykwintną pulardą
żigolo i villa podstarzałej lecz nadal frywolnej madam nelli
zszedł (to już chyba siódmy) któż tych bogaczy zliczy
stan swój wolny natychmiast oznajmiasz esemesem
w twoich krużgankach umiera winobluszcz i hortensja
a pośladki twoje znów niczyje - para putt rzeźbionych w diorycie
i nowe piersi – jak wołanie syren jak silikonowe sny chłopców
na ścianach z żurnali wiszą ładni lecz wycięci celebryci
których starannie wybrałaś ze stosu sprośnych periodyków
twoje piersi nowe - silikonowe sny niegrzecznych chłopców
w rżniętych szklaneczkach podajesz wyborny dżin z tonikiem
w każdym ruchu czuć niespokojną i drapieżną naturę rysicy
i piersi nowe - silikonowe sny niewierzących chłopców
zwierciadła twojej sypialni bez cienia pajęczyny
podróż do raju i piekła – na pohybel iluzjom i głupcom
twoje uszy niedościgły wzór chirurgom estetycznym
na twojej szyi gładź spiżu bez śladu gruzełek cellulitu
soczewki twoje nowe optyka dwóch nefrytowych jezior
a twoje piersi - silikonowe sny niedoświadczonych chłopców
piersi twoje - silikonowe sny zaślinionych chłopców
choć w twoich ustach wkręcony garnitur z porcelitu
(pani - spod twojej tiary to coś to peruka?)
na twoich udach (nie budź – one śpią) lwice płowogrzywe
w biodrach twoich (ty drżysz) naciąg myśliwskiego łuku
oddech twój pospieszny mocno czuć żutym orbitem
tipsy twoje cyrkonia i skok elektrycznego przebicia
bielizna twoja skąpa niecierpliwa z markowych butików
(spod twojej tiary - mam pewność - to peruka)
domina ja tylko dla ciebie obnażam kaloryfer brzucha
oraz innych gadżetów grzesznych napięte instrumenty
niczym oręż prezentuję szepcząc zaklęcia mantryczne
(cóż za ,,fo pa”) spod twojej tiary wyłazi peruka
choć metronom twego serca zgłuszony rykiem rozrusznika
ja ciebie dotykam nie dla gaży – wiedz: z zachwytu
bo twoje piersi - mekka heliocentrycznych chłopięcych snów -
im nic nie zaszkodzi nawet (źle) dopasowana peruka
BIELENIE (MISTERIUM)
wiosną
otwierały się modre okiennice niezapominajek
budziły dzwony przejrzyste
bielono domy
aby choć trochę wyrosły z milczącej ziemi
co w ciszy potrafi regularnie rodzić i umierać
rozetrzeć
białe po bieli
to jakby roztrzaskać kości dawno umarłych
o powietrze
o biel niespisaną
kowadło albo referendum w sprawie ciemnoty utajonej
to było panie redahtor szmat wiośni temu czarcie bahno pierdutło
bez co wyskoczył towarowy z szyn a szyny powiązało w gusła
cały skład zarył w ciemne torfy i tak tkwił jak zdechły żelazny wij
maszynista popadł w szaleństwo i znikł gdzieś na tym bahnie
ciężkie dźwigi oświaty nie dotarły za grząski teren aby wyrwać
poskłębiane ścierwo naturalnie zardzewiało i obrosło chaszczem
od czasu wielkiego łubudu każdego hospodarstwo w okolicy ma swoje
kowadło zmajstrowane z wagonowych odbojników a nad bahnem
krąży błędne światełko panie my już wiemy że ziemia jest kulą
letko spłaszczoną na biegunach i nieco rozciągnięta po równiku
i że da się rozdupcyć jeszcze drobniej niż atom ale po co nam panie
aż taki pierdolec pytam panie po co aż taka siła
razowiec
pamiętam
barwę rdzawego żelaza między gruzłowatą skibą
pamiętam
między dojrzewaniem kłosów a zapachem chleba
młyny wiatru
pamiętam nagrzane kamienie pieca
modlitewną zanutkę babci gdy mościła liśćmi kapusty dno
prostokątnej formy
i gruboziarnisty śmiech dziadka pamiętam
ludzi i rzeczy bez wypełniaczy
jedni o takich miejscach mówią że zadupie
inni że zanadrze Boga
eterna - cienie z werony
loczek niesforny odgarniasz z twarzy julio
werona taka senna w amarantach wieczór
teleskopem studni szukam twoich oczu
lecz pusto czuć zimne chybotanie lustra
jakby w granit brutalnie wbić agrafkę tępą
łuk rzymskiego mostu pręży się donikąd
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
pod stopami deszcz mięknie układa staccato
moje myśli skowyczą jak wygłodniały pies
wywył gnat nowiu i chłepce niebo z kałuż
mój czas stukonny dwudziesty pierwszy wiek
zła epoka romantykom mistykom omamom
śmieszni mokną jak słup milowy nikną w oddali
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
pamięć jest jak na rogu przytulna kawiarenka
w drzwiach senne cheruby w egzotyce hebanu
kilka drobin cukru między stolik a daremne czekanie
reszta sypnięta w podwójne smoliste espresso
kilka łez róż kilka blednie wiruje galaktyka
kobalt się rozwidnia drwi was nigdy nie było
we mgle julio i w mgłę startują moje szybowce
z listów do poetki - chwila zapatrzenia
jestem Naj
niczym łabędź przysiadły
nad klawiaturą fal
za dużo we mnie z motyla
a za mało ze słów
aby napisać wiersz
o szmaragdowej woalce
i szeptaniu przysięgi
deszczu
za dużo we mnie złotych oczu
wpatrzonych
w słońce
a za mało stałości
w durzących pocałunkach
pławię się
w niekoszonej łące
jak narcyz posiany dziko
szczęśliwy
że na chwilę
potrzebny wyłącznie sobie
tylko i aż
Naj szczęśliwy
ulysses
................ jeżeli zapragniesz pójść dalej niż potrafisz
................ wyobraź - po mnie stąpasz
................ albowiem jestem twoją świątynią
................ której okna wychodzą prosto w słońce
................ aż do oślepnięcia
są w nas porty wiary
szalone i niebezpieczne o krawędziach skalpeli
ze światła są
ogromne hale przejrzystego powietrza - antidotum
którego nie potrafimy posiąść ani w nim zamieszkać
oceany spokojne w centrach endorfinowych zamieci -
jasne wolne przestrzenne pustostany piękna
to właśnie tęsknota
zrywa bryzę i każe szukać
stygmatów po żaglach na których tak lekko
odkrywasz w sobie więcej i więcej
miejsc z których odyseusze nie chcą wracać do itaki
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2018, 13:15 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 5 razy.
mchusz, mchusz.
- eka
- Posty: 16936
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
dudnienie - Nowy Vega
A niby skąd miałam wiedzieć, że Ty też Nimi zauroczon?:)
Poszedł mi, tak niecałe dwa lata temu, komp prawie po całości, i niewiele odzyskałam, jeden plik z różnościami, w tym wyżej publikowane Veganki.
Fakt, trudno odcedzić najlepsze od lepszych. No nie da się, bo taka utalentowana osobowość, nie wytworzy przeciętności, nie potrafi po prostu.
Myślałam o tomiku internetowym, tworzonym przez czytelnika, nie autora. Właśnie taki tworzymy (sorry, Ty tworzysz, ja proszę:).
A gdyby w ulubionych wierszach, ten kto miały ochotę, tworzyłby taki tomik z wybranych wierszy jednego autora? Teksty opatrzone komentarzami - jak najbardziej pożądane.
Szymon - wielkie podziękowania za Wrzeszczańskie wiersze Vegi.
I nieustający apetyt na więcej. Od kwantu przez elektron po liryczne jądro.
Poszedł mi, tak niecałe dwa lata temu, komp prawie po całości, i niewiele odzyskałam, jeden plik z różnościami, w tym wyżej publikowane Veganki.
Fakt, trudno odcedzić najlepsze od lepszych. No nie da się, bo taka utalentowana osobowość, nie wytworzy przeciętności, nie potrafi po prostu.
Myślałam o tomiku internetowym, tworzonym przez czytelnika, nie autora. Właśnie taki tworzymy (sorry, Ty tworzysz, ja proszę:).
A gdyby w ulubionych wierszach, ten kto miały ochotę, tworzyłby taki tomik z wybranych wierszy jednego autora? Teksty opatrzone komentarzami - jak najbardziej pożądane.
Szymon - wielkie podziękowania za Wrzeszczańskie wiersze Vegi.
I nieustający apetyt na więcej. Od kwantu przez elektron po liryczne jądro.
- Mchuszmer
- Posty: 866
- Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15
dudnienie - Nowy Vega
Ale teraz przynajmniej widziasz, że wtedy na temat NW nie ironizowałem wcale:-P
No, nie ma sprawy, to frajda, świat zdaje się mieć więcej sensu, gdy to czyta więcej osób;-)
Aczkolwiek jeśli o mnie chodzi, to mam tylko kilku ulubionych autorów publikujących na portalach, u których liczba moich ulubionych tekstów przekracza 3 i daje od 10 do 18, a wszyscy ci autorzy publikowali to wszystko na Ósmym:) Najwięcej jest tych, których jeden tekst hołubię i którzy np. byli tylko na W., może sobie stworzę z nimi wątek.
Dzisiaj będą pozostałe Vegi, w tych wrzeszczańskich nie udało mi się odtworzyć chyba tylko linka pod "a r i ą" z muzyką J. M. Jarre;P Dodaję tam na końcu jeszcze cztery wiersze, o których zapomniałem.
No, nie ma sprawy, to frajda, świat zdaje się mieć więcej sensu, gdy to czyta więcej osób;-)
Oczywiście, myślałem o tym, ja też zachęcam do tworzenia takich wątków.A gdyby w ulubionych wierszach, ten kto miały ochotę, tworzyłby taki tomik z wybranych wierszy jednego autora?
Aczkolwiek jeśli o mnie chodzi, to mam tylko kilku ulubionych autorów publikujących na portalach, u których liczba moich ulubionych tekstów przekracza 3 i daje od 10 do 18, a wszyscy ci autorzy publikowali to wszystko na Ósmym:) Najwięcej jest tych, których jeden tekst hołubię i którzy np. byli tylko na W., może sobie stworzę z nimi wątek.
Dzisiaj będą pozostałe Vegi, w tych wrzeszczańskich nie udało mi się odtworzyć chyba tylko linka pod "a r i ą" z muzyką J. M. Jarre;P Dodaję tam na końcu jeszcze cztery wiersze, o których zapomniałem.
Ostatnio zmieniony 15 wrz 2018, 13:19 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 1 raz.
mchusz, mchusz.
- Mchuszmer
- Posty: 866
- Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15
dudnienie - Nowy Vega
półościstość
kładłem ją na piersi i szeptałem kocham
łagodną jak jedwab jak lecznicze torfy
i znaczyłem tyle co szmer wodospadu
i znaczyłem tyle co biały szum kosmosu
i biegłem i wierzyłem w tę szaloną magię
z twarzą rozłupaną o perłę jednej nocy
rodziłem krew i wino
i w odbiciach fali mogłem żarzyć gwiazdy
samym światłem oczu
w brzuchu lewiatana szlachetniał nam kawior
rybie gwiazdozbiory jadły z naszych rąk
a wokół i w nas samych ogromniało żywe
koralowe miasto
z mitologii letnich
powiedziałaś podsadź
chcę tę najpiękniejszą
tę która błyszczy jak gwiazda na dnie poranka
dotyk na twojej skórze
dotyk na mojej skórze
przez chwilę byłem herkulesem
dźwignąłem niebo w niebieskiej sukience
jest czas rwania czereśni
z książki meldunkowej
nic nowego sąsiedzie pełnia trza wezwać wytrzeźwiałkę
poeta dziś był smutny i czapkował na czynsz
bełkotał coś że w zasadzie niepotrzebny już nikomu
i że nikt już nie dzwoni chyba że komornik
z teczką pełną paragonów za wyświecony prąd
to bezrób i wieszcz jest od chmurnych fantazmatów
wszak wspiera piwowarnie i pisze wciąż po zmroku
absynt pije duszkiem a chla gdy tylko kto postawi
przechodzącej szarytki skinieniem nie pozdrowi
a przecież też szary pośród zakonu trotuarów
lecz w czerepie ma zamrok jak w pacierzu amen
jakiż on żałosny pośród splendoru neonów
i reklam upiększających perłozębnych firm
nie dają mu spać przytułki ni obszczane bramy
zbiegane przez wyliniałe i bezpańskie kundle
z wysokich krawężników mu zwisa łeb łysy
taki bez klamek idiota z monoklem mać jego psi
po pustym bruku stelepie się serce
tu sypnie arszenikiem śladom mysich łapek
tu umaluje wargi dziwce idącej do roboty
tu w zawiesiach spiż zważy katedralnym dzwonom
po nocy włazi na komin by rzygać gwiazdami
w wielki obrus zażaleń i skarg
z książki skarg i zażaleń
tyle wielkiej odległości
zapycha się tekturą i watoliną
i tyle kopii boga
staje się w pieniądzu plastikowym
tylko strzałka z napisem wyjście ewakuacyjne i toalety
wycelowana poza pastwisko
w zieloność obłędną
-dzieci indygo-
najszybsze w umieraniu
słowo
odstrzelone na wietrze
jak talk odpięty z traserskiego sznura
powietrzne puff
odbite w echu garbami
niczym qasimodo rozpędzający spiź
by zerwać
gołębie z notre damme
słowo – ten płód ułomny
spoiwo
ta niepokorna garść kleistej gliny
węgieł świątyni
i kamień pod głową poety
i węzeł w knut chłost zaciśnięty
i brzytwa kolista
uczepiona na umyślnym postronku
by puch niebios zeskrobywać
wraz z gołębiami
dzwon buntu odwieczny
słowo
– krwi mojej trwogo
ja – który się wciąż o ciebie potykam
pod twoją się uciekam obronę
-my to-
śnie wapienny
który zbłądziłeś w nasze kości
rozbełkotany kroplami krwi żywej
miesisz cegły
wypalasz dopasowane do siebie kanty
składasz w mur przechodni
śnie poety
który rozkloszowanym tańcem derwisza we mnie
nomadem
kto ciebie wpuścił
przecież jesteśmy mur
jesteśmy legion paznokciowych tarcz
jesteśmy opór
spontanicznie
i mało karnie – bez normami nadzoru
wytapetowano moją celę w błękicie
dlatego we śnie najciszej
oddycham
tam i z powrotem tam - powrotem
unosi się niedoklejony spłacheć papieru
jak wywichnięta furtka
coraz cięższa o słowa
sezon na cętki
taką ciebie bym chciał
siostrzana krwi
przylgniętą do sierści lamparciej
wieczór bym tobie rozchylił
pośród trawiastej sawanny
w skoku sprężystym
wyciągnięte żyrafie szyje
rozstawione uszy springboków -
niech zacznie się polowanie
zmęczeni
zaśniemy na długowiecznym baobabie
pod słoniowym ciosem księżyca
łup
noc zaświerszczoną rozszarpując
na pół
zegar - i czas wlazł
latam
jak mucha przy oknie
chcąc zwinąć w kłębek
złotą nić słoneczną
i bzzzyczę
wypisując (o)błędne koła
nawijam nawijam nawijam
powietrze
a zegar
na ścianie się rozpajęczył
i łazi w kółko
po twarzy
po rękach
pajęczynę snuje
coś knuje
tyk
tyk
tyk
tyczę
dotyczę
tyktyczę się ciebie
już jesteś w mojej sieci
lat cyferblacie
w końcu wziął młotek
i bije
i bije
i bije po skrzydłach
i bije w kolano
aż usiąść musiałem
a czas we mnie nicią srebrną - myk
wlazł
powrót do wiosny
w wyliniałej sierści marcowego krajobrazu
tkwi jakaś zaśniedziała ekspresja - rozkolebanie
sinego wahadła zapadłego poza widnokrąg
tok - napięcie sprężyny w wiklinie
niepastowane schody wieczoru pachną
werniksem i wierszem - rozbudzeniem
ziarnem kurzu na deskach werandy
kwilenie zastałych zawiasów jest jak powitanie
głodnych kociąt z opuszczonego domu
w szparze uchylonych okiennic
łagodny nacisk światła na skronie - topi
strużyny w ślepe zawilce
przygarnia rozfukane kocięta
na kolana
na wiotki wierzbowy wers
szkic wiersza jesiennego
krużganek z kordonek plecie długie szale
wronienia nizane w elektryczne druty
tleni mróz chryzantem różańce wotywne
ostatni grosz wdowi opuszczone głowy
łyska brokat liści twardnieje kamień w nogach
ślimak niebo pełza podkuty w śluz stalowy
szyby wąskich okien szadź odpust zupełny
woda iszcze z siebie fałszywe diamenty
bez poręczeń złotem pod naporem głodu
odwieczerz bełkocze szczęka trzeszczy w zgryzie
koncerz muchy w locie jak jadeit świeci
malowane jabłka stygną w kaflach pieca
kolaska wichrowa wprzężona w tandem koni
między niebieskim a niebieskim
kiedy byłem bogiem
niebo było utoczone wszędzie
w kształt bezgranicznej sfery
była droga jedna
i jeden każdy kierunek
mogłem wszystko
uroniłem więc pióro
aby rozpisał mnie wiatr po niebie
dziś rzeżbię od wewnątrz
świątki
w drzewie lipowym
ten kamień na plecy rzucony - człowiek
nurt
jest w tobie rozlewisko
rzeki lśniące i śliskie od węgorzy
tam błoto na dnie zamyka
fosforyczny trupi odór
jest w tobie piasek
ze szczytów gór obsydianowych
łupie się kamień by trwać wciąż nagim
ostrzem na sztorc
jest w tobie zwietrzelina
lot wichrzycy w powietrze niskie
spisany akord na dzwon rurowy
tkwiący w tornada oku
jest w tobie poblask
ogień jak nacisk złotej brzytwy
na żywiczne konary i tętnice
coś z eterycznej kalafonii i krwi
jest w tobie suknia szalonej
ofelii wijącej wianki fantastyczne
bo wtedy jest poezja gdy w siebie
jak w żywioł idziesz
podział marsyliański
błękit paryski
pochylił się w sukno
tłumny szum
chwilę po dekapitacji
w wiklinowy kosz
pieje kur
Z listów do poetki - łabędź
ten list jest milczący
jak nienapisane strofy
deneb pochyla głowę
iska skrzydło
pył leci w skos
wyszeptaj mi światło
najlżejsze
jak włos
złoty
uszczerb
nocy monolit
i wiersz cyrkonią pisany
podłóż
w kolebkę dłoni
wychowam
utulę
spójrz w gwiazdozbiory
gwiazdy kukają
a księżyc
urasta
jak ogromne srebrne faberge
kołujące
w orbitę zbłądzone
gniazdo
wysyłam w kopercie
osły mojego stołu
NIE stukaj we mnie
dam odpór
zaparte w grunt mam nogi
NIE stukaj we mnie
drewniane mam uszy
zawarte w każdy róg
NIE stukaj we mnie
zbyt wiele mam ust
zamkniętych klejem
NIE stukaj we mnie
roztrwonisz tylko kurz
z mojej odmowy
mała kolapsa
śniłem
że spadam
a wszechrzecz spada wraz ze mną
w sedno
pod rozstawionym cieniem baldachimu
nadpalone kamienie wieków
jakieś skorupki kikuty granicznych pali
badałem
z sakralnym namaszczeniem i uwagą
należną kruchym urnom
i wróciłem
cały pachnący lawendą
lecz bardziej nomadą niż osadnikiem
gdy ona zaklasnęła w dłonie
wstrzymując galaktyki o włos przed zderzeniem
w mojej głowie
ekspresja osobista
wyrastają ze mnie włosy paznokcie
nadmiar śliny wypluwam
nie potrafię zbyt długo patrzeć w jaskrawy punkt
i wierzę że ten pył prześwietlony
to coś więcej
niż zwykły odpad po budowie słońc
*
od kiedy się urodziłem
tak bardzo nie mieszczę się w sobie
niekiedy piszę wiersze
guliwerka
mamuś
dlaczego wciąż rozrastają mi stopy i dłonie
bo rośniesz córciu rośniesz
mamuś
tobie się przyznam
wczoraj gdy biegałam po ogrodzie
mały skarabeusz akurat toczył słońce
i całkiem niechcący pod but mi się wchrupnął
mamuś
tobie powiem moją tajemnicę
gdybym z całej siły dmuchnęła w tort
urodzinowy
wtedy by zgasły całe konstelacje
skrzepy
przepraszam że ostatnio zapominam ci się przyśnić
choć często się zdarza że przenikasz w moje
wtedy rozpachnia dzikim winem i skrzepliną
liści
kruk jesienny deszcz gęsty atrament na szybie
przepraszam cię za moje podejrzenia
lecz chcę ci tylko donieść że nie umarłem
chyba
Basi - półprozą
bo widzisz Basiu
na wszelki wypadek
uczę się wierszy na pamięć
bo gdyby na przykład
wszystko postanowiło odepchnąć się
ode mnie
i teraz już wiesz Basiu
że uczę się wierszy na pamięć
na wszelki wypadek
bo gdyby na przykład
przyszło mi w tej pustce oszaleć
to najpiękniej
plac pod białą filharmonią
niedługo po tym jak w niebie powybijano szyby
wyniosły się stamtąd anioły ciepłe i jasne
szaruga – pionowa wyburzelina
pyli i pyli niebotyczna budowa
listopady jak buldożery
parkowy starodrzew jak pęknięte kopuły dzwonnic
miejscowy żul zwany -chopin-
w samym szlafroku
i tragicznie dziurawych skarpetkach
przywierzbiony do ławki
gołębimi pazurkami bębni po zardzewiałym
parapecie monopolowej witryny
-panie
gdybyś choć na szklankę cienkiej herbaty
lub żarem być może ostatniego papierosa pozwolił
ogrzać dłonie-
po czym obraca w palcach monetę dnia
...a dusza słowiańska mu moknie
LIPIEC
lipiec na ful odkręcony
wycieka ukropem
lekkoduchem
powinien zostać obezwany ten war
gdyż megawaty na fatamorgany trwoni
złuszcza się nieco wieczorem
jak emalia z babcinych saganów
a ja oddycham maciejką
megalotermia – sztuka utrzymania menisku
święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia
jeżeli pan jeszcze chcesz tu popracować to ...
...
rewolucja francuska
tak to jest to
wyobrażam podest
stanowczy i obłożony purpurowym suknem a ja jakby od
niechcenia upuszczam powieki ciach kość pacierz-
owa nie robią żadnego wrażenia na kilkudziesięciu kilo-
gramach
..........
wyobrażam że kopuluję ze ścierwem wkładając członek
w tchawicę i nie jest to najbardziej odrażająca rzecz
którą potrafię sobie wy-
obrazić
... wtedy dzwoni ona
kup coś
znów zalęgły się szczury
tylko takie wysuszające żeby po wszystkim nie śmierdziało
i rozsyp wysoko poza zasięgiem
żeby nikt przypadkowy nie dotknął
przykazuje ona
.
.
.
zajebię tego grzesia-sresia zajebię
obsikał mój zamek z piasku
nie przebierając w słowach oznajmia siedmiolatek
szarpano-łkanym przy kolacji relacjonując zatarg z piaskownicy aż
szczęki sinieją tłumaczę że tak mówić i nawet myśleć tak
nie wolno
uspokajam opowiastką o pozytywnym bohaterze który grą
na flecie wyprowadził gryzonie z miasta życzę dobrej
nocy i snów przytulaśnych dyskretnie ciemnię światło
jest cicho idyllicznie kładę się obok jej spokojnego oddechu
w gablotkach
stygną szklane czaszki
święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia
marcowy spis cudzołożnic
przez dzielnicę przeleciał śnieg z deszczem jak gołębi bóg
i pokrył wszystko chrupką ślizgawicą na której można
bardzo łatwo się wyorlić niegdyś w budynku naprzeciw
(z obrazkiem magdalenki wetkniętym za szybką na poddaszu
na oby nam się na w razie czego na ode złego) rezydowała
pralnia ekskluzywnej bielizny lecz padła później mieściła się
tam hurtownia dodatków krawieckich jednak załamanie rynku
przyniosło bessę również branży odzieżowej po niej długo
zwisała na gołym sznurku tabliczka sprzedam. interesu doglądała
już tylko pożółkła magdalenka z obrazka wetkniętego za szybkę
na poddaszu w końcu posesję kupiono nowi właściciele
przemalowali elewację na landrynkowo a wyłachany trawnik
zastąpiono ładnym podjazdem z kostki brukowej w nieregularnych
odstępach czasowych na podjeździe posesji o landrynkowych
ścianach parkują wypucowane auta się dzwoni potupuje o wycieraczkę
drogimi butami i wchodzi do środka a zapajęczona magdalenka
zza szybki na poddaszu sporządza listę tych którzy nie pójdą do
nieba dzielnicę przeleciał śnieg z deszczem jak gołębi puch
która we śnie
-stąd tylko o krok
by stwierdzić że bóg jest złośliwym kurduplem
który kucnął i grzebie w pyle-
popatrz księżniczko zakwitła galaktyka
a świat skarlał do wielkości słoiczka
z wiśniową konfiturą
zakręconego zbyt mocno
czujesz księżniczko siwy pies księżyca
u stóp
on z rozwartym pyskiem
nie śpi lecz stróżuje
przy misce pełnej człowieczego lęku
tragiczny to zamysł jubilera światła
by w jedno
skuwać z pierścionkami orbit
żywe kamienie ziemi
księżniczko skuta w jedno z inwalidzkim wózkiem
która tylko we śnie i w słońcu jak koliber
tańczysz tańczysz
przepraszam że tak mało
i przepraszam że cię karmię zwykłą łyżką
*dedykowany córce znajomego poety
spleen w katedrze
____Tomkowi Bagińskiemu
obrócone na sztorc i naprzeciw siebie
dwie smukłe wieżyce - obosieczne miecze
kamień spojony z następnym kamieniem
i obietnica wyryta na milionach czaszek
wejdź - nie cały spoczniesz w grobie
fundament przyciężki od cieni i schodów
ledwie ogni ząbek na paszczęce nieba
a już wygryza filary z obłoków
przedświt – ostrołuk dzwonnicy
i oto nagłe rozhuśtanie dzwonu - ruch
puszczony kur o metalowym sercu
tylko on może wielokrotnić powagę witraży
gdy święci z chmur ołowiu senni obojętni
podobni relikwiom za szkłem planetarnym -
powstawali z martwych i ziewają w błękit
nikifory – ypsylon i klepsydra
poeta zamyka za sobą drzwi
poeta zarzuca skrzydła na plecy
przechodzi przez prześwietloną aulę
między rzędami foteli i taboretów
pustym środkiem
w dusznym oczekującym powietrzu
zaskakuje drzemiących
rwą się wiry papierosowego dymu
na nitki żyłki pętelki fraktale
poeta wpada na chwilę
na te nitki żyłki pętelki fraktale
majstruje przy pyle jak śrubokręt
przy klamce
i znów natrętna cisza
jak w prosektorium
czuć zapach sztucznych kwiatów
i świeżo pastowanej podłogi
matową obojętną geometrię ścian
zawsze odwróconych plecami
kładłem ją na piersi i szeptałem kocham
łagodną jak jedwab jak lecznicze torfy
i znaczyłem tyle co szmer wodospadu
i znaczyłem tyle co biały szum kosmosu
i biegłem i wierzyłem w tę szaloną magię
z twarzą rozłupaną o perłę jednej nocy
rodziłem krew i wino
i w odbiciach fali mogłem żarzyć gwiazdy
samym światłem oczu
w brzuchu lewiatana szlachetniał nam kawior
rybie gwiazdozbiory jadły z naszych rąk
a wokół i w nas samych ogromniało żywe
koralowe miasto
z mitologii letnich
powiedziałaś podsadź
chcę tę najpiękniejszą
tę która błyszczy jak gwiazda na dnie poranka
dotyk na twojej skórze
dotyk na mojej skórze
przez chwilę byłem herkulesem
dźwignąłem niebo w niebieskiej sukience
jest czas rwania czereśni
z książki meldunkowej
nic nowego sąsiedzie pełnia trza wezwać wytrzeźwiałkę
poeta dziś był smutny i czapkował na czynsz
bełkotał coś że w zasadzie niepotrzebny już nikomu
i że nikt już nie dzwoni chyba że komornik
z teczką pełną paragonów za wyświecony prąd
to bezrób i wieszcz jest od chmurnych fantazmatów
wszak wspiera piwowarnie i pisze wciąż po zmroku
absynt pije duszkiem a chla gdy tylko kto postawi
przechodzącej szarytki skinieniem nie pozdrowi
a przecież też szary pośród zakonu trotuarów
lecz w czerepie ma zamrok jak w pacierzu amen
jakiż on żałosny pośród splendoru neonów
i reklam upiększających perłozębnych firm
nie dają mu spać przytułki ni obszczane bramy
zbiegane przez wyliniałe i bezpańskie kundle
z wysokich krawężników mu zwisa łeb łysy
taki bez klamek idiota z monoklem mać jego psi
po pustym bruku stelepie się serce
tu sypnie arszenikiem śladom mysich łapek
tu umaluje wargi dziwce idącej do roboty
tu w zawiesiach spiż zważy katedralnym dzwonom
po nocy włazi na komin by rzygać gwiazdami
w wielki obrus zażaleń i skarg
z książki skarg i zażaleń
tyle wielkiej odległości
zapycha się tekturą i watoliną
i tyle kopii boga
staje się w pieniądzu plastikowym
tylko strzałka z napisem wyjście ewakuacyjne i toalety
wycelowana poza pastwisko
w zieloność obłędną
-dzieci indygo-
najszybsze w umieraniu
słowo
odstrzelone na wietrze
jak talk odpięty z traserskiego sznura
powietrzne puff
odbite w echu garbami
niczym qasimodo rozpędzający spiź
by zerwać
gołębie z notre damme
słowo – ten płód ułomny
spoiwo
ta niepokorna garść kleistej gliny
węgieł świątyni
i kamień pod głową poety
i węzeł w knut chłost zaciśnięty
i brzytwa kolista
uczepiona na umyślnym postronku
by puch niebios zeskrobywać
wraz z gołębiami
dzwon buntu odwieczny
słowo
– krwi mojej trwogo
ja – który się wciąż o ciebie potykam
pod twoją się uciekam obronę
-my to-
śnie wapienny
który zbłądziłeś w nasze kości
rozbełkotany kroplami krwi żywej
miesisz cegły
wypalasz dopasowane do siebie kanty
składasz w mur przechodni
śnie poety
który rozkloszowanym tańcem derwisza we mnie
nomadem
kto ciebie wpuścił
przecież jesteśmy mur
jesteśmy legion paznokciowych tarcz
jesteśmy opór
spontanicznie
i mało karnie – bez normami nadzoru
wytapetowano moją celę w błękicie
dlatego we śnie najciszej
oddycham
tam i z powrotem tam - powrotem
unosi się niedoklejony spłacheć papieru
jak wywichnięta furtka
coraz cięższa o słowa
sezon na cętki
taką ciebie bym chciał
siostrzana krwi
przylgniętą do sierści lamparciej
wieczór bym tobie rozchylił
pośród trawiastej sawanny
w skoku sprężystym
wyciągnięte żyrafie szyje
rozstawione uszy springboków -
niech zacznie się polowanie
zmęczeni
zaśniemy na długowiecznym baobabie
pod słoniowym ciosem księżyca
łup
noc zaświerszczoną rozszarpując
na pół
zegar - i czas wlazł
latam
jak mucha przy oknie
chcąc zwinąć w kłębek
złotą nić słoneczną
i bzzzyczę
wypisując (o)błędne koła
nawijam nawijam nawijam
powietrze
a zegar
na ścianie się rozpajęczył
i łazi w kółko
po twarzy
po rękach
pajęczynę snuje
coś knuje
tyk
tyk
tyk
tyczę
dotyczę
tyktyczę się ciebie
już jesteś w mojej sieci
lat cyferblacie
w końcu wziął młotek
i bije
i bije
i bije po skrzydłach
i bije w kolano
aż usiąść musiałem
a czas we mnie nicią srebrną - myk
wlazł
powrót do wiosny
w wyliniałej sierści marcowego krajobrazu
tkwi jakaś zaśniedziała ekspresja - rozkolebanie
sinego wahadła zapadłego poza widnokrąg
tok - napięcie sprężyny w wiklinie
niepastowane schody wieczoru pachną
werniksem i wierszem - rozbudzeniem
ziarnem kurzu na deskach werandy
kwilenie zastałych zawiasów jest jak powitanie
głodnych kociąt z opuszczonego domu
w szparze uchylonych okiennic
łagodny nacisk światła na skronie - topi
strużyny w ślepe zawilce
przygarnia rozfukane kocięta
na kolana
na wiotki wierzbowy wers
szkic wiersza jesiennego
krużganek z kordonek plecie długie szale
wronienia nizane w elektryczne druty
tleni mróz chryzantem różańce wotywne
ostatni grosz wdowi opuszczone głowy
łyska brokat liści twardnieje kamień w nogach
ślimak niebo pełza podkuty w śluz stalowy
szyby wąskich okien szadź odpust zupełny
woda iszcze z siebie fałszywe diamenty
bez poręczeń złotem pod naporem głodu
odwieczerz bełkocze szczęka trzeszczy w zgryzie
koncerz muchy w locie jak jadeit świeci
malowane jabłka stygną w kaflach pieca
kolaska wichrowa wprzężona w tandem koni
między niebieskim a niebieskim
kiedy byłem bogiem
niebo było utoczone wszędzie
w kształt bezgranicznej sfery
była droga jedna
i jeden każdy kierunek
mogłem wszystko
uroniłem więc pióro
aby rozpisał mnie wiatr po niebie
dziś rzeżbię od wewnątrz
świątki
w drzewie lipowym
ten kamień na plecy rzucony - człowiek
nurt
jest w tobie rozlewisko
rzeki lśniące i śliskie od węgorzy
tam błoto na dnie zamyka
fosforyczny trupi odór
jest w tobie piasek
ze szczytów gór obsydianowych
łupie się kamień by trwać wciąż nagim
ostrzem na sztorc
jest w tobie zwietrzelina
lot wichrzycy w powietrze niskie
spisany akord na dzwon rurowy
tkwiący w tornada oku
jest w tobie poblask
ogień jak nacisk złotej brzytwy
na żywiczne konary i tętnice
coś z eterycznej kalafonii i krwi
jest w tobie suknia szalonej
ofelii wijącej wianki fantastyczne
bo wtedy jest poezja gdy w siebie
jak w żywioł idziesz
podział marsyliański
błękit paryski
pochylił się w sukno
tłumny szum
chwilę po dekapitacji
w wiklinowy kosz
pieje kur
Z listów do poetki - łabędź
ten list jest milczący
jak nienapisane strofy
deneb pochyla głowę
iska skrzydło
pył leci w skos
wyszeptaj mi światło
najlżejsze
jak włos
złoty
uszczerb
nocy monolit
i wiersz cyrkonią pisany
podłóż
w kolebkę dłoni
wychowam
utulę
spójrz w gwiazdozbiory
gwiazdy kukają
a księżyc
urasta
jak ogromne srebrne faberge
kołujące
w orbitę zbłądzone
gniazdo
wysyłam w kopercie
osły mojego stołu
NIE stukaj we mnie
dam odpór
zaparte w grunt mam nogi
NIE stukaj we mnie
drewniane mam uszy
zawarte w każdy róg
NIE stukaj we mnie
zbyt wiele mam ust
zamkniętych klejem
NIE stukaj we mnie
roztrwonisz tylko kurz
z mojej odmowy
mała kolapsa
śniłem
że spadam
a wszechrzecz spada wraz ze mną
w sedno
pod rozstawionym cieniem baldachimu
nadpalone kamienie wieków
jakieś skorupki kikuty granicznych pali
badałem
z sakralnym namaszczeniem i uwagą
należną kruchym urnom
i wróciłem
cały pachnący lawendą
lecz bardziej nomadą niż osadnikiem
gdy ona zaklasnęła w dłonie
wstrzymując galaktyki o włos przed zderzeniem
w mojej głowie
ekspresja osobista
wyrastają ze mnie włosy paznokcie
nadmiar śliny wypluwam
nie potrafię zbyt długo patrzeć w jaskrawy punkt
i wierzę że ten pył prześwietlony
to coś więcej
niż zwykły odpad po budowie słońc
*
od kiedy się urodziłem
tak bardzo nie mieszczę się w sobie
niekiedy piszę wiersze
guliwerka
mamuś
dlaczego wciąż rozrastają mi stopy i dłonie
bo rośniesz córciu rośniesz
mamuś
tobie się przyznam
wczoraj gdy biegałam po ogrodzie
mały skarabeusz akurat toczył słońce
i całkiem niechcący pod but mi się wchrupnął
mamuś
tobie powiem moją tajemnicę
gdybym z całej siły dmuchnęła w tort
urodzinowy
wtedy by zgasły całe konstelacje
skrzepy
przepraszam że ostatnio zapominam ci się przyśnić
choć często się zdarza że przenikasz w moje
wtedy rozpachnia dzikim winem i skrzepliną
liści
kruk jesienny deszcz gęsty atrament na szybie
przepraszam cię za moje podejrzenia
lecz chcę ci tylko donieść że nie umarłem
chyba
Basi - półprozą
bo widzisz Basiu
na wszelki wypadek
uczę się wierszy na pamięć
bo gdyby na przykład
wszystko postanowiło odepchnąć się
ode mnie
i teraz już wiesz Basiu
że uczę się wierszy na pamięć
na wszelki wypadek
bo gdyby na przykład
przyszło mi w tej pustce oszaleć
to najpiękniej
plac pod białą filharmonią
niedługo po tym jak w niebie powybijano szyby
wyniosły się stamtąd anioły ciepłe i jasne
szaruga – pionowa wyburzelina
pyli i pyli niebotyczna budowa
listopady jak buldożery
parkowy starodrzew jak pęknięte kopuły dzwonnic
miejscowy żul zwany -chopin-
w samym szlafroku
i tragicznie dziurawych skarpetkach
przywierzbiony do ławki
gołębimi pazurkami bębni po zardzewiałym
parapecie monopolowej witryny
-panie
gdybyś choć na szklankę cienkiej herbaty
lub żarem być może ostatniego papierosa pozwolił
ogrzać dłonie-
po czym obraca w palcach monetę dnia
...a dusza słowiańska mu moknie
LIPIEC
lipiec na ful odkręcony
wycieka ukropem
lekkoduchem
powinien zostać obezwany ten war
gdyż megawaty na fatamorgany trwoni
złuszcza się nieco wieczorem
jak emalia z babcinych saganów
a ja oddycham maciejką
megalotermia – sztuka utrzymania menisku
święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia
jeżeli pan jeszcze chcesz tu popracować to ...
...
rewolucja francuska
tak to jest to
wyobrażam podest
stanowczy i obłożony purpurowym suknem a ja jakby od
niechcenia upuszczam powieki ciach kość pacierz-
owa nie robią żadnego wrażenia na kilkudziesięciu kilo-
gramach
..........
wyobrażam że kopuluję ze ścierwem wkładając członek
w tchawicę i nie jest to najbardziej odrażająca rzecz
którą potrafię sobie wy-
obrazić
... wtedy dzwoni ona
kup coś
znów zalęgły się szczury
tylko takie wysuszające żeby po wszystkim nie śmierdziało
i rozsyp wysoko poza zasięgiem
żeby nikt przypadkowy nie dotknął
przykazuje ona
.
.
.
zajebię tego grzesia-sresia zajebię
obsikał mój zamek z piasku
nie przebierając w słowach oznajmia siedmiolatek
szarpano-łkanym przy kolacji relacjonując zatarg z piaskownicy aż
szczęki sinieją tłumaczę że tak mówić i nawet myśleć tak
nie wolno
uspokajam opowiastką o pozytywnym bohaterze który grą
na flecie wyprowadził gryzonie z miasta życzę dobrej
nocy i snów przytulaśnych dyskretnie ciemnię światło
jest cicho idyllicznie kładę się obok jej spokojnego oddechu
w gablotkach
stygną szklane czaszki
święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia
marcowy spis cudzołożnic
przez dzielnicę przeleciał śnieg z deszczem jak gołębi bóg
i pokrył wszystko chrupką ślizgawicą na której można
bardzo łatwo się wyorlić niegdyś w budynku naprzeciw
(z obrazkiem magdalenki wetkniętym za szybką na poddaszu
na oby nam się na w razie czego na ode złego) rezydowała
pralnia ekskluzywnej bielizny lecz padła później mieściła się
tam hurtownia dodatków krawieckich jednak załamanie rynku
przyniosło bessę również branży odzieżowej po niej długo
zwisała na gołym sznurku tabliczka sprzedam. interesu doglądała
już tylko pożółkła magdalenka z obrazka wetkniętego za szybkę
na poddaszu w końcu posesję kupiono nowi właściciele
przemalowali elewację na landrynkowo a wyłachany trawnik
zastąpiono ładnym podjazdem z kostki brukowej w nieregularnych
odstępach czasowych na podjeździe posesji o landrynkowych
ścianach parkują wypucowane auta się dzwoni potupuje o wycieraczkę
drogimi butami i wchodzi do środka a zapajęczona magdalenka
zza szybki na poddaszu sporządza listę tych którzy nie pójdą do
nieba dzielnicę przeleciał śnieg z deszczem jak gołębi puch
która we śnie
-stąd tylko o krok
by stwierdzić że bóg jest złośliwym kurduplem
który kucnął i grzebie w pyle-
popatrz księżniczko zakwitła galaktyka
a świat skarlał do wielkości słoiczka
z wiśniową konfiturą
zakręconego zbyt mocno
czujesz księżniczko siwy pies księżyca
u stóp
on z rozwartym pyskiem
nie śpi lecz stróżuje
przy misce pełnej człowieczego lęku
tragiczny to zamysł jubilera światła
by w jedno
skuwać z pierścionkami orbit
żywe kamienie ziemi
księżniczko skuta w jedno z inwalidzkim wózkiem
która tylko we śnie i w słońcu jak koliber
tańczysz tańczysz
przepraszam że tak mało
i przepraszam że cię karmię zwykłą łyżką
*dedykowany córce znajomego poety
spleen w katedrze
____Tomkowi Bagińskiemu
obrócone na sztorc i naprzeciw siebie
dwie smukłe wieżyce - obosieczne miecze
kamień spojony z następnym kamieniem
i obietnica wyryta na milionach czaszek
wejdź - nie cały spoczniesz w grobie
fundament przyciężki od cieni i schodów
ledwie ogni ząbek na paszczęce nieba
a już wygryza filary z obłoków
przedświt – ostrołuk dzwonnicy
i oto nagłe rozhuśtanie dzwonu - ruch
puszczony kur o metalowym sercu
tylko on może wielokrotnić powagę witraży
gdy święci z chmur ołowiu senni obojętni
podobni relikwiom za szkłem planetarnym -
powstawali z martwych i ziewają w błękit
nikifory – ypsylon i klepsydra
poeta zamyka za sobą drzwi
poeta zarzuca skrzydła na plecy
przechodzi przez prześwietloną aulę
między rzędami foteli i taboretów
pustym środkiem
w dusznym oczekującym powietrzu
zaskakuje drzemiących
rwą się wiry papierosowego dymu
na nitki żyłki pętelki fraktale
poeta wpada na chwilę
na te nitki żyłki pętelki fraktale
majstruje przy pyle jak śrubokręt
przy klamce
i znów natrętna cisza
jak w prosektorium
czuć zapach sztucznych kwiatów
i świeżo pastowanej podłogi
matową obojętną geometrię ścian
zawsze odwróconych plecami
Ostatnio zmieniony 24 wrz 2018, 08:02 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 1 raz.
mchusz, mchusz.
- Mchuszmer
- Posty: 866
- Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15
dudnienie - Nowy Vega
mięso z wiersza
na bezdechu
będziesz pył gwiezdny jak aspirynę łykał
popijał limfą świtu
bo tyle twojego
ile ta garści powietrza w ramion zatoczeniu
bo tyle twojego
ile kręgosłup światła ugięty w dal wzroku
bo tyle twojego
ile światów pierzastych podniesiesz w trajektorię lotu
to niepojęte eteryczne pęknięcie przestrzeni
przecież to niemało
tam dalej już tylko twarda kość języka
proto-plastyka
w dyskoncie spożywczym nabyłem
paczkę zdrowych płatków śniadaniowych
ze szczęśliwą rodzinką komercyjnie wyszczerzoną na opakowaniu
zjadłem – smakowały lecz nie uwierzyłem opakowaniu
na warsztatach literackich znajoma poetka przeczytała wiersz
o swoich wyrazistych wizjach i cudzie nawrócenia
wiersz napisała językiem
na tyle nieprzekonującym aż przeprosiłem
za moją niewiarę
leonardo namalował proroka z palcem wskazującym niebo
i drwiącym uśmiechem na niepewnej płciowo twarzy
gdy leonardo umarł proroka wyceniono i powieszono
w luwrze
za pancerną szybą
najmocniej wierzę
w wielki pancerny klosz nad naszym światem
pomimo bycia ślepym ignorantem przez co niebycia
naocznym świadkiem tego wielkiego ktosia
który pała przemożną chęcią strzelania do swoich
obrazów
erotyk I
wchodziliśmy
w siebie
jak we wzajemny kościół
aby to co najprostsze i jasne pomilczeć
– sosna powitalna (mini ekfraza)
grynszpanowa klamka wciśnięta w ogromny kamień
pośród chłodnej hemofilii powietrza
a mi w piersi tak jakbym matce niósł bukłak wina
mocnego jak krew
*do obrazu (foto)
http://www.globtroter.pl/zdjecia/138139 ... loncu.html
zacieki
,,Wszystko, co dźwigasz, uzbroiłaś w ból,,
S. Grochowiak
Mam ciało - którego możesz się tylko domyślać
Takie że nie wbić latarni ani zadrapać
Śliskość dachu Mżawka na lazurze weneckim
Każdego wieczora walczę z zasłonami
Wspinam się na palcach do styku ścian z sufitem
A ty na szybach krew sprzymierzasz z klingą noża
Nie buntuję się Nie wzdragam gdy mnie otulasz
w swoją skórę – wtedy cała płynę Ulegla
po rynnach po parapetach aż się otworzę
na przesiąkliwość piasku
Niosę mój łup i dar Garść odłupanego tynku
Trochę niebieskiego fresku i ten podsłuchany SEN
zza ściany
marazmatycznie
wybacz
że mi się nie chce
porządnie trzepać pościeli z okruchów
snu
że mi się nie chce
porządnie zaciągać powiek
aby przepędzić z okien księżycowego proroka
już mi się nawet nie chce
stawiać na parapecie dyżurną szklankę wódki
na poranne samospalenia
Zaśnięcie
nic z dobra ani nic ze zła
po prostu jest zimno w pracowni
gdy czas i przestrzeń odzyskują wolność
gdy śpisz - otwierasz
przejście z elementu pnia zrozumiałego obliczalnego
w element poszukiwania
cienkość i precyzja snycerskiego ostrza
trójwymiar bryły oddzielanie wiórów
jakby płoszenie motyli -
(można poczuć ich powiew w kominku)
...i uśmiech zobaczysz jak u wita stwosza
gdy znalazł anioła co się w drzewie zgubił
nic z dobra ani nic ze zła
paździerze
ciemna
coraz ciemniejsza
tęsknica topielic w stawie za wsią
jakby nigdy nie było tegorocznego lata
ani nagich dziewcząt w kąpieli z nenufarami
coraz szersza
mgła jakby dłoń szara lubieżna
płoszy i czarnogawroni strzechy modrzewi
ledwie co powiązane w snop jasny
ponad ścierniskiem
sarny chłepcząc wodę zrudziałą
wyżej płochliwiej unoszą pyszczki przeskakują kopytka
gdy chłód jak niewylizany postrzał powraca
by urywać po listku wszechobecne żółcienie
tylko plejad czuwanie coraz cięższe
nad pustą kołyską
tara – dyptyk skrzydeł
I.
w hospicjum -
gdzie jedynymi żywymi istotami zdawały się być aparatura
do oddychania i cewnikowania oraz uśmiechy sióstr -
leżały dwie nagie wierzbowe witki na pościeli – bez nadziei na bazie
już pogodzone ze szklanym obłędnym spojrzeniem
(lekarz powiedział że tyle morfiny to i chłopaki z afganistanu nie wytrzymywali)
wyglądała jak połowa piórpióra z amputowaną piersią i glacjałem czaszki –
włosy na oddziale chemioterapii odeszły w zdjęcia jak lądolody
trzeba było czterech krzepkich chłopów
w skrojonych czernią na miarę tej chwili garniturach
aby zasunąć nagrobną płytę
kartografia żył jak postronki jak cięgła - podeszła im do szyi
a muskuły na karkach spęczniały niczym kłęby koni pociągowych – potężne
trącone wiosennym wiatrem - pasy nawet w niskie nokturny nie zadrgały
więc
ile piór ważył cień kobiety
II.
oddział wcześniaków – inkubator
(gdzie jedynymi żywymi istotami zdawały się być aparatura
do oddychania oraz uśmiechy sióstr)
- takie brzydkie i pomarszczone – bezbronnie różowe
młociarz co miota asteroidy w eliptyczne tory zapewne bez żadnego wysiłku
mógłby cię zamknąć jak pyły pasa Kuipera - pod paznokciem
okruchu dziewczynki
- jakże ty chcesz utrzymać na tym paluszku o grubości i kruchości stosin - białego
grafitu z kredek
- zielony kamień ziemi
*
na obrazie Michała Anioła z kopuły Sykstyńskiej - dwa palce wskazują ku sobie
prawie w dotyku - jakaż rozpiętość skrzydeł pomiędzy nimi
lawendowa modlitwa
bezdomna pani serca
jeżeli zbłądzisz do rąk tamtej dziewczyny - powiedz
że zasiałem wonne kobierce u progu mojego domu
niech czuje każdym przedsnem że ją odnajdę
wysnutym porankiem ust - więdnąc
na bezsenne wieczory
niewidoma pani snu - jeżeli zbłądzisz
do oczu tamtej dziewczyny gubiąc niebieskooki szlak
powiedz - aby patrzyła na łąki deszczem
hojnie rozkwiecony - błękitną chmurą się odrodzę
dla niej - u progu lawendy
nauka pingwiniego lotu
4
różo wędrowna wśród pustki ogrodów
perseidzie o sercu kamiennym
co zapuszczasz złocone korzenie
pod powiekę śpiącej ziemi
w jakiej galaktyce
rosną róże małego księcia
zbudziłem się
nocy szukając skrzydeł
a ta cisza w głowie wciąż nadaje ci imię
gdy błądzisz gubiąc półprzejrzystość
po granicach
snu
napowietrzne domy
są układane z samych parapetów
wyłożonych z desek najcieńszego światła
stropy
imperium pionowo uciosane
na jakiejż innej planecie
bez otwierania żył czy grawitacji
można się napić z księżyca
jak z graala
nazajutrz
poranne gazety doniosą
...znów jakiś lunatyk oszalał
zdemolował auto gdy cierń skoczył pod stopy
podobno meteoryt czy pijany-poeta
na jedno wychodzi...
rozbitek w dziennej bieli
w siebie
,,I oto pyłem w ten bezmiar rzuceni"
K.P. Tetmajer
to jest jak zaproszenie do udziału w mroku
poza granicę za którą tylko zmienność
goreję pod czaszką a krew jest pędem dymu
którego nie zdołam pojąć – namiastka nieba
czarna chwiejna stągiew w stągwi krzyczy mewa
to są moje ślepia i mój zasięg wzroku
tu nikt nie jest zwolniony od gonu w głąb siebie
na karku pod stopami i na wznak – rozdygotana ziemia
- niemoc-
niemoc
tworzenia jest jak siedzenie
w ciasnej celi dla obłąkanych
czyściec
kartki to drzwi
do których trzeba znaleźć klamkę
nieraz
jak szaleniec
zamknięty w sześcianie
poję nagie kwadraty
graffiti
nieskładnymi myślami
wrysowuję
nigdzie pasujące drzwi
,,fusa mori"
znów wypadło zero
pustostan wenecki
w szybę uderzasz - nie rozumiesz
potrzeby istnienia przeźroczystych barier
kiedy już mnie obejdziesz – zgaś światło
pod wycieraczką zostaw wieczór
i legion sztukateryjnych aniołów
ciśniętych w stromiznę
o które się potykałaś
straszny sen błazna
weszła królowa pik
w szum zbyt mocnego wina
i tłum się roztasował
a dworzanom i dwórkom jakby przepalono
języki
w takiej chwili
znacznie bezpieczniej jest niedorosnąć
do wysokości jej głowy
życie moje
to chichot kurdupla
który dyskretnie doniesie królowej gdy ta
nie daj boże poplami rąbek sukni
uryną
a po balu
ot tak dla rozrywki ścinam
głupie twarze
ze zwierciadeł jej wysokości
gwiazda której we mnie już nie ma
pozostał ze mnie jedynie rdzeń który wierzył a który winien
umrzeć – a choćby położyć łeb durny na tory i czekać
idiotycznej euforii
lecz dziś we mnie mróz – żądła lodowatych pszczół
pod grubym pancerzem przydługiej zimy - martwoty
królowa z nią dwór
a była miłość jakby na usta położyć plasterek słońca
wraz z obietnicą że w ostatecznym bilansie to ona
będzie nam policzona
i bóg był kobietą piękną jak łza jak apogeum wiosny
zawieszonemu w próżni - biegnij dogoń czas - szeptała
nie spóżnij się nie spóżnij
tak oto moja modlitwa się pnie drabiną po wschody
po to by runąć z osuwisk zachodów ślepa i mroczna
głodna i zdradzona
prawem głodu jest żądanie krwi zapisane w gwiazdach
w uniwersum wieczne w nuklearne serce regulusa -
roziskrzająca przestrzeń
- ślepe okno –
bramy coraz ciasniejsze
drobniejsze
jak zgarbione starowinki modlą
świerszcze w przerdzewiałych zawiasach
w nich wypalony krajobraz
ostateczny
bez powiek oczodoły na murach
z kolorowym graffiti –samotność w sieci-
wszędobylska sygnatura krzyku
jaka szkoda
że jesteś po niewidzialnej stronie
jakby ktoś wymiótł senny pył
poza niebieskie futryny
Śmierć poezji wg NV
ona śpi
bo dzisiaj nikt nie przyjdzie
ona chrapie
nad szklanką wystygłej herbaty
pająk nietrwożony sidła zaplata
a kornik studiuje podłogę
ona prześni
ostatni odcinek kuponu do szczęścia
ona znów nie zobaczy
jak ken powiesił tę sukę barbi
na różowym sznurku od stringów
za brak waginy
ona się nigdy nie dowie
że ich córka odkryła
u ojca brak przyrodzenia
(miała egzamin ustny z transplantologii)
vive le silicone
(przerwa na reklamę)
nasze meble to czysta poezja
do każdego zestawu - tomik
nieznanego za życia poety
(jakbyś miał nierówną klepkę podłogi)
ona śpi
bo dzisiaj nikt nie przyjdzie
pająk skłusował muchę
a kornik rżnie krzesło w nogę
ona
dorabia w bibliotece do renty
palimpsest letni - gemini
ponad lasami nad wierzby się lśni
stoję
stoję – graniczny świat mi
ponad chmurami ponad chmur
a mi się śni
miękkie wejście w wir nieba
ponad wiatrami ponad wiatr
a mi wśród drzewnych obłoków sfalowań –
małżowe opadły liście
skrzelowe ptaki lecą kluczami
z ros starte dłonie – rosną piórami
drgają piórami szarpią piórami
lotu pływami
wami
mi
pani jeziora – pod światło – dlaczego mi kłamiesz
ponad lustrami ponad lustrami
spod luster ramy - dwoma słońcami
oma słońcami
słońcami
mi
amarantowy munk
oczekiwanie
precyzyjne dotknięcie skalpela
i świt
rozmazane
mosty mgły
i ja – zaschnięty krzyk
na brzegu krwi
szkic industrialny
widok z rynny
nocny oblatywacz
nietoperz
porażony nagłym dniem
szuka okrawka cienia
gdy oddzieram z pochyłu krokwi
spłach zaśniedziałej miedzi
trzeszczy i szczerzy ząbki
świateł migotanie
arabeska w oddali
w oddali której nie sięgam
jakby dewocjonalia zrobione ze złota
ktoś odwinął
z papieru marche
od zarania
tylko niebo takie spokojne nienaruszone
sterylne i czyste jak szpitalna izolatka
buja gołębie
celebra
kobiety na obrazach rubensa
dźwigają antałki wdzięku
i maleńkie piersi
z szypułką niedojrzałej żurawiny
falbaniaste uda
połcie mrącego boczku
przelanego przez wyszorowany rzeźnicki stół
osypany mąką
mysinorki ust
spocone lustra
estetyczne w czasach mistrza
zalakowane werniksem
w męskim oku parabola
wklęsło-wypukla
uniwersalna geometria łabędzicy
wariacja do obrazu Edwarda Muncha - krzyk
krzycz
przecież jesteś głodna przestrzeń
w tym ludzkim bolesnym dorastaniu
zadziwieniem człowieczym
krzycz
ośmielona dotykasz stwarzania raz jeszcze
a jesteś gmach ruchomy
ruchome masz palce i kroków piętra
wykrzycz się w deszcz
urośnij we wszystkich kierunkach
każda chmura spoczywa na wyciągniętej rynnie
a każda barwa osadzona w witrażu
krzycz dopóki jesteś
choćby w powietrze wbudowany twój krzyk
Pluralizm prawd
Prowadzący spotkanie nakazał ciszę
I stanęło powietrze w auli granitowym blokiem
Tak
że tylko przypadkowa bormaszynka komara upierdliwca
zbyt głośno rozwiercała
tę skrysztaloną przestrzeń
Poeta wszedł Usiadł Odchrząknął Poprawił kawę na spodku Poluźnił kołnierzyk
Nogę na nogę szarmancko założył a zapiski rozłożył -
a my w czekaniu aż zacznie
Czy to już?
Coś wiekopomnego poeta bąknął pod nosem? -
czy to tylko 'fo pa' bździna zrezonowała z siedziskiem krzesła
Zapobiegliwie zaprzyjmy dech
- ad astra -
droga do gwiazd zbyt daleka
za źrenic złoconą kryzą
i krańców nie ma horyzont
pod nocy otwartą powieką
selene – tancerka zwodnicza
rozplata włosy donikąd
i ćmy omotane paniką
gniazda szukają w świecy
droga do gwiazd zbyt daleka
poetów bezsennych to sioła
i stamtąd nikt nie zawoła
to światło drży – każe czekać
całun współczesny
grudzień ikea
wietrzenie magazynów
przedświąteczny tłok
a anna wymyśliła w ten czas
wymienić na terapeutyczny
materac
miejsc parkingowych brak
zapchany
samochodami asfaltowy plac
a nie
jest jedno puste -
prostokąt obwiedziony taśmą
z plamą oleju silnikowego
przypominającą zatroskaną twarz
anna stwierdziła ze współczuciem że moje
porównania to profanacja
komuś najzwyczajniej rozszczelnił się silnik
a mnie przecieka wyobraźnia
ekipa sprzątająca opruszyła piaskiem
a tak
mea culpa mea maxima culpa
przecież jesteśmy tu po materac
bo kto by chciał podłożyć taki obrazoburczy
wiersz pod obolały krzyż
na bezdechu
będziesz pył gwiezdny jak aspirynę łykał
popijał limfą świtu
bo tyle twojego
ile ta garści powietrza w ramion zatoczeniu
bo tyle twojego
ile kręgosłup światła ugięty w dal wzroku
bo tyle twojego
ile światów pierzastych podniesiesz w trajektorię lotu
to niepojęte eteryczne pęknięcie przestrzeni
przecież to niemało
tam dalej już tylko twarda kość języka
proto-plastyka
w dyskoncie spożywczym nabyłem
paczkę zdrowych płatków śniadaniowych
ze szczęśliwą rodzinką komercyjnie wyszczerzoną na opakowaniu
zjadłem – smakowały lecz nie uwierzyłem opakowaniu
na warsztatach literackich znajoma poetka przeczytała wiersz
o swoich wyrazistych wizjach i cudzie nawrócenia
wiersz napisała językiem
na tyle nieprzekonującym aż przeprosiłem
za moją niewiarę
leonardo namalował proroka z palcem wskazującym niebo
i drwiącym uśmiechem na niepewnej płciowo twarzy
gdy leonardo umarł proroka wyceniono i powieszono
w luwrze
za pancerną szybą
najmocniej wierzę
w wielki pancerny klosz nad naszym światem
pomimo bycia ślepym ignorantem przez co niebycia
naocznym świadkiem tego wielkiego ktosia
który pała przemożną chęcią strzelania do swoich
obrazów
erotyk I
wchodziliśmy
w siebie
jak we wzajemny kościół
aby to co najprostsze i jasne pomilczeć
– sosna powitalna (mini ekfraza)
grynszpanowa klamka wciśnięta w ogromny kamień
pośród chłodnej hemofilii powietrza
a mi w piersi tak jakbym matce niósł bukłak wina
mocnego jak krew
*do obrazu (foto)
http://www.globtroter.pl/zdjecia/138139 ... loncu.html
zacieki
,,Wszystko, co dźwigasz, uzbroiłaś w ból,,
S. Grochowiak
Mam ciało - którego możesz się tylko domyślać
Takie że nie wbić latarni ani zadrapać
Śliskość dachu Mżawka na lazurze weneckim
Każdego wieczora walczę z zasłonami
Wspinam się na palcach do styku ścian z sufitem
A ty na szybach krew sprzymierzasz z klingą noża
Nie buntuję się Nie wzdragam gdy mnie otulasz
w swoją skórę – wtedy cała płynę Ulegla
po rynnach po parapetach aż się otworzę
na przesiąkliwość piasku
Niosę mój łup i dar Garść odłupanego tynku
Trochę niebieskiego fresku i ten podsłuchany SEN
zza ściany
marazmatycznie
wybacz
że mi się nie chce
porządnie trzepać pościeli z okruchów
snu
że mi się nie chce
porządnie zaciągać powiek
aby przepędzić z okien księżycowego proroka
już mi się nawet nie chce
stawiać na parapecie dyżurną szklankę wódki
na poranne samospalenia
Zaśnięcie
nic z dobra ani nic ze zła
po prostu jest zimno w pracowni
gdy czas i przestrzeń odzyskują wolność
gdy śpisz - otwierasz
przejście z elementu pnia zrozumiałego obliczalnego
w element poszukiwania
cienkość i precyzja snycerskiego ostrza
trójwymiar bryły oddzielanie wiórów
jakby płoszenie motyli -
(można poczuć ich powiew w kominku)
...i uśmiech zobaczysz jak u wita stwosza
gdy znalazł anioła co się w drzewie zgubił
nic z dobra ani nic ze zła
paździerze
ciemna
coraz ciemniejsza
tęsknica topielic w stawie za wsią
jakby nigdy nie było tegorocznego lata
ani nagich dziewcząt w kąpieli z nenufarami
coraz szersza
mgła jakby dłoń szara lubieżna
płoszy i czarnogawroni strzechy modrzewi
ledwie co powiązane w snop jasny
ponad ścierniskiem
sarny chłepcząc wodę zrudziałą
wyżej płochliwiej unoszą pyszczki przeskakują kopytka
gdy chłód jak niewylizany postrzał powraca
by urywać po listku wszechobecne żółcienie
tylko plejad czuwanie coraz cięższe
nad pustą kołyską
tara – dyptyk skrzydeł
I.
w hospicjum -
gdzie jedynymi żywymi istotami zdawały się być aparatura
do oddychania i cewnikowania oraz uśmiechy sióstr -
leżały dwie nagie wierzbowe witki na pościeli – bez nadziei na bazie
już pogodzone ze szklanym obłędnym spojrzeniem
(lekarz powiedział że tyle morfiny to i chłopaki z afganistanu nie wytrzymywali)
wyglądała jak połowa piórpióra z amputowaną piersią i glacjałem czaszki –
włosy na oddziale chemioterapii odeszły w zdjęcia jak lądolody
trzeba było czterech krzepkich chłopów
w skrojonych czernią na miarę tej chwili garniturach
aby zasunąć nagrobną płytę
kartografia żył jak postronki jak cięgła - podeszła im do szyi
a muskuły na karkach spęczniały niczym kłęby koni pociągowych – potężne
trącone wiosennym wiatrem - pasy nawet w niskie nokturny nie zadrgały
więc
ile piór ważył cień kobiety
II.
oddział wcześniaków – inkubator
(gdzie jedynymi żywymi istotami zdawały się być aparatura
do oddychania oraz uśmiechy sióstr)
- takie brzydkie i pomarszczone – bezbronnie różowe
młociarz co miota asteroidy w eliptyczne tory zapewne bez żadnego wysiłku
mógłby cię zamknąć jak pyły pasa Kuipera - pod paznokciem
okruchu dziewczynki
- jakże ty chcesz utrzymać na tym paluszku o grubości i kruchości stosin - białego
grafitu z kredek
- zielony kamień ziemi
*
na obrazie Michała Anioła z kopuły Sykstyńskiej - dwa palce wskazują ku sobie
prawie w dotyku - jakaż rozpiętość skrzydeł pomiędzy nimi
lawendowa modlitwa
bezdomna pani serca
jeżeli zbłądzisz do rąk tamtej dziewczyny - powiedz
że zasiałem wonne kobierce u progu mojego domu
niech czuje każdym przedsnem że ją odnajdę
wysnutym porankiem ust - więdnąc
na bezsenne wieczory
niewidoma pani snu - jeżeli zbłądzisz
do oczu tamtej dziewczyny gubiąc niebieskooki szlak
powiedz - aby patrzyła na łąki deszczem
hojnie rozkwiecony - błękitną chmurą się odrodzę
dla niej - u progu lawendy
nauka pingwiniego lotu
4
różo wędrowna wśród pustki ogrodów
perseidzie o sercu kamiennym
co zapuszczasz złocone korzenie
pod powiekę śpiącej ziemi
w jakiej galaktyce
rosną róże małego księcia
zbudziłem się
nocy szukając skrzydeł
a ta cisza w głowie wciąż nadaje ci imię
gdy błądzisz gubiąc półprzejrzystość
po granicach
snu
napowietrzne domy
są układane z samych parapetów
wyłożonych z desek najcieńszego światła
stropy
imperium pionowo uciosane
na jakiejż innej planecie
bez otwierania żył czy grawitacji
można się napić z księżyca
jak z graala
nazajutrz
poranne gazety doniosą
...znów jakiś lunatyk oszalał
zdemolował auto gdy cierń skoczył pod stopy
podobno meteoryt czy pijany-poeta
na jedno wychodzi...
rozbitek w dziennej bieli
w siebie
,,I oto pyłem w ten bezmiar rzuceni"
K.P. Tetmajer
to jest jak zaproszenie do udziału w mroku
poza granicę za którą tylko zmienność
goreję pod czaszką a krew jest pędem dymu
którego nie zdołam pojąć – namiastka nieba
czarna chwiejna stągiew w stągwi krzyczy mewa
to są moje ślepia i mój zasięg wzroku
tu nikt nie jest zwolniony od gonu w głąb siebie
na karku pod stopami i na wznak – rozdygotana ziemia
- niemoc-
niemoc
tworzenia jest jak siedzenie
w ciasnej celi dla obłąkanych
czyściec
kartki to drzwi
do których trzeba znaleźć klamkę
nieraz
jak szaleniec
zamknięty w sześcianie
poję nagie kwadraty
graffiti
nieskładnymi myślami
wrysowuję
nigdzie pasujące drzwi
,,fusa mori"
znów wypadło zero
pustostan wenecki
w szybę uderzasz - nie rozumiesz
potrzeby istnienia przeźroczystych barier
kiedy już mnie obejdziesz – zgaś światło
pod wycieraczką zostaw wieczór
i legion sztukateryjnych aniołów
ciśniętych w stromiznę
o które się potykałaś
straszny sen błazna
weszła królowa pik
w szum zbyt mocnego wina
i tłum się roztasował
a dworzanom i dwórkom jakby przepalono
języki
w takiej chwili
znacznie bezpieczniej jest niedorosnąć
do wysokości jej głowy
życie moje
to chichot kurdupla
który dyskretnie doniesie królowej gdy ta
nie daj boże poplami rąbek sukni
uryną
a po balu
ot tak dla rozrywki ścinam
głupie twarze
ze zwierciadeł jej wysokości
gwiazda której we mnie już nie ma
pozostał ze mnie jedynie rdzeń który wierzył a który winien
umrzeć – a choćby położyć łeb durny na tory i czekać
idiotycznej euforii
lecz dziś we mnie mróz – żądła lodowatych pszczół
pod grubym pancerzem przydługiej zimy - martwoty
królowa z nią dwór
a była miłość jakby na usta położyć plasterek słońca
wraz z obietnicą że w ostatecznym bilansie to ona
będzie nam policzona
i bóg był kobietą piękną jak łza jak apogeum wiosny
zawieszonemu w próżni - biegnij dogoń czas - szeptała
nie spóżnij się nie spóżnij
tak oto moja modlitwa się pnie drabiną po wschody
po to by runąć z osuwisk zachodów ślepa i mroczna
głodna i zdradzona
prawem głodu jest żądanie krwi zapisane w gwiazdach
w uniwersum wieczne w nuklearne serce regulusa -
roziskrzająca przestrzeń
- ślepe okno –
bramy coraz ciasniejsze
drobniejsze
jak zgarbione starowinki modlą
świerszcze w przerdzewiałych zawiasach
w nich wypalony krajobraz
ostateczny
bez powiek oczodoły na murach
z kolorowym graffiti –samotność w sieci-
wszędobylska sygnatura krzyku
jaka szkoda
że jesteś po niewidzialnej stronie
jakby ktoś wymiótł senny pył
poza niebieskie futryny
Śmierć poezji wg NV
ona śpi
bo dzisiaj nikt nie przyjdzie
ona chrapie
nad szklanką wystygłej herbaty
pająk nietrwożony sidła zaplata
a kornik studiuje podłogę
ona prześni
ostatni odcinek kuponu do szczęścia
ona znów nie zobaczy
jak ken powiesił tę sukę barbi
na różowym sznurku od stringów
za brak waginy
ona się nigdy nie dowie
że ich córka odkryła
u ojca brak przyrodzenia
(miała egzamin ustny z transplantologii)
vive le silicone
(przerwa na reklamę)
nasze meble to czysta poezja
do każdego zestawu - tomik
nieznanego za życia poety
(jakbyś miał nierówną klepkę podłogi)
ona śpi
bo dzisiaj nikt nie przyjdzie
pająk skłusował muchę
a kornik rżnie krzesło w nogę
ona
dorabia w bibliotece do renty
palimpsest letni - gemini
ponad lasami nad wierzby się lśni
stoję
stoję – graniczny świat mi
ponad chmurami ponad chmur
a mi się śni
miękkie wejście w wir nieba
ponad wiatrami ponad wiatr
a mi wśród drzewnych obłoków sfalowań –
małżowe opadły liście
skrzelowe ptaki lecą kluczami
z ros starte dłonie – rosną piórami
drgają piórami szarpią piórami
lotu pływami
wami
mi
pani jeziora – pod światło – dlaczego mi kłamiesz
ponad lustrami ponad lustrami
spod luster ramy - dwoma słońcami
oma słońcami
słońcami
mi
amarantowy munk
oczekiwanie
precyzyjne dotknięcie skalpela
i świt
rozmazane
mosty mgły
i ja – zaschnięty krzyk
na brzegu krwi
szkic industrialny
widok z rynny
nocny oblatywacz
nietoperz
porażony nagłym dniem
szuka okrawka cienia
gdy oddzieram z pochyłu krokwi
spłach zaśniedziałej miedzi
trzeszczy i szczerzy ząbki
świateł migotanie
arabeska w oddali
w oddali której nie sięgam
jakby dewocjonalia zrobione ze złota
ktoś odwinął
z papieru marche
od zarania
tylko niebo takie spokojne nienaruszone
sterylne i czyste jak szpitalna izolatka
buja gołębie
celebra
kobiety na obrazach rubensa
dźwigają antałki wdzięku
i maleńkie piersi
z szypułką niedojrzałej żurawiny
falbaniaste uda
połcie mrącego boczku
przelanego przez wyszorowany rzeźnicki stół
osypany mąką
mysinorki ust
spocone lustra
estetyczne w czasach mistrza
zalakowane werniksem
w męskim oku parabola
wklęsło-wypukla
uniwersalna geometria łabędzicy
wariacja do obrazu Edwarda Muncha - krzyk
krzycz
przecież jesteś głodna przestrzeń
w tym ludzkim bolesnym dorastaniu
zadziwieniem człowieczym
krzycz
ośmielona dotykasz stwarzania raz jeszcze
a jesteś gmach ruchomy
ruchome masz palce i kroków piętra
wykrzycz się w deszcz
urośnij we wszystkich kierunkach
każda chmura spoczywa na wyciągniętej rynnie
a każda barwa osadzona w witrażu
krzycz dopóki jesteś
choćby w powietrze wbudowany twój krzyk
Pluralizm prawd
Prowadzący spotkanie nakazał ciszę
I stanęło powietrze w auli granitowym blokiem
Tak
że tylko przypadkowa bormaszynka komara upierdliwca
zbyt głośno rozwiercała
tę skrysztaloną przestrzeń
Poeta wszedł Usiadł Odchrząknął Poprawił kawę na spodku Poluźnił kołnierzyk
Nogę na nogę szarmancko założył a zapiski rozłożył -
a my w czekaniu aż zacznie
Czy to już?
Coś wiekopomnego poeta bąknął pod nosem? -
czy to tylko 'fo pa' bździna zrezonowała z siedziskiem krzesła
Zapobiegliwie zaprzyjmy dech
- ad astra -
droga do gwiazd zbyt daleka
za źrenic złoconą kryzą
i krańców nie ma horyzont
pod nocy otwartą powieką
selene – tancerka zwodnicza
rozplata włosy donikąd
i ćmy omotane paniką
gniazda szukają w świecy
droga do gwiazd zbyt daleka
poetów bezsennych to sioła
i stamtąd nikt nie zawoła
to światło drży – każe czekać
całun współczesny
grudzień ikea
wietrzenie magazynów
przedświąteczny tłok
a anna wymyśliła w ten czas
wymienić na terapeutyczny
materac
miejsc parkingowych brak
zapchany
samochodami asfaltowy plac
a nie
jest jedno puste -
prostokąt obwiedziony taśmą
z plamą oleju silnikowego
przypominającą zatroskaną twarz
anna stwierdziła ze współczuciem że moje
porównania to profanacja
komuś najzwyczajniej rozszczelnił się silnik
a mnie przecieka wyobraźnia
ekipa sprzątająca opruszyła piaskiem
a tak
mea culpa mea maxima culpa
przecież jesteśmy tu po materac
bo kto by chciał podłożyć taki obrazoburczy
wiersz pod obolały krzyż
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2018, 13:38 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 1 raz.
mchusz, mchusz.
- eka
- Posty: 16936
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
- Mchuszmer
- Posty: 866
- Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15
dudnienie - Nowy Vega
Noo, gdyby zaczęło wiać nudą, to wiemy, co robić:P
A ja też planuję coś napisać na temat przynajmniej kilku z wierszy. Nie wiem, czy w tym wątku, czy osobnym.
Uzupełniam te wrzeszczackie jeszcze o "ulyssesa", no i patrz, gadałem o "całunie współczesnym" i go w końcu nie wkleiłem, naprawiam.
Aha, dzięki za "erzac", bo okazuje się, że ja posiadałem starszą niż wrzeszczacka, sporo się różniącą wersję.
A ja też planuję coś napisać na temat przynajmniej kilku z wierszy. Nie wiem, czy w tym wątku, czy osobnym.
Uzupełniam te wrzeszczackie jeszcze o "ulyssesa", no i patrz, gadałem o "całunie współczesnym" i go w końcu nie wkleiłem, naprawiam.
Aha, dzięki za "erzac", bo okazuje się, że ja posiadałem starszą niż wrzeszczacka, sporo się różniącą wersję.
mchusz, mchusz.
- eka
- Posty: 16936
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
dudnienie - Nowy Vega
Całun wspólczesny to wiersz, o który pytałam, pamiętając parkingowe tło, plamę, dzięki.
O, ulyssesa pamiętam doskonale.
Dzięki Potiszowi (pozdrawiam Piotrek) też posiadam starszą wersję erzaca;
miejsce szczególne gdzie nie ma 'za i przed'
w którym też nie ma 'gdzie indziej'
doraźnie musi starczyć butelka taniej wódki
chwiejny raj tworzony w epicentrum piekła
poeta zapisał że nawet pieśni przeminą
przepłyną jak deszczowe strąki przez zagon łubinu
z pękniętych strąków wyjdą jasne ziarna
położą na język jasny przedmiot światła
jeśli się nie wie jak spożywać światło
nic więcej się nie zdarzy prócz popiołu w ustach
prócz zasiniałego nieba prócz żółci rozlanej
na polu łubinu
___________
Obie wersje godne analizy i interpretacji.
O, ulyssesa pamiętam doskonale.
Dzięki Potiszowi (pozdrawiam Piotrek) też posiadam starszą wersję erzaca;
miejsce szczególne gdzie nie ma 'za i przed'
w którym też nie ma 'gdzie indziej'
doraźnie musi starczyć butelka taniej wódki
chwiejny raj tworzony w epicentrum piekła
poeta zapisał że nawet pieśni przeminą
przepłyną jak deszczowe strąki przez zagon łubinu
z pękniętych strąków wyjdą jasne ziarna
położą na język jasny przedmiot światła
jeśli się nie wie jak spożywać światło
nic więcej się nie zdarzy prócz popiołu w ustach
prócz zasiniałego nieba prócz żółci rozlanej
na polu łubinu
___________
Obie wersje godne analizy i interpretacji.
- Mchuszmer
- Posty: 866
- Rejestracja: 26 paź 2015, 21:15
dudnienie - Nowy Vega
Fakt, oba. No, coś tam po swojemu przygotowałem, zmobilizowałaś do materializacji:) (choć akurat miałem fazę na inne).
Pamiętam, że miałaś rozbudowane recenzje do Tektoniki i pierwociny, z którymi ja zawsze miałem problem.
----------------------
tu jest za nisko dla samobójców, nie istnieje powód tak ważny, by dla niego ulegać tej zwykłej październikowej melancholii, no powiedz, kto by tak robił? To wielkie i ogarniające, to zwykła pora roku, a dudnienie w rynnach to nie walący się na głowę świat, lecz opiekunowie aury w rutynie swej pracy – kołysze wiersz. Pogódź się, bo co było, jest o wiele mniejsze od świata, w którym nawet gwiazdy mieszają się ze szcząteczkami ptaków.
-----------------------------------
Rzeźnie srebrne, a więc i piękne. Podmiot stąpa ostrożnie, bo w miłości w pewnym sensie upokarzające jest to, jak bardzo zależymy od drugiej osoby; jak lękamy się przestać dla niej znaczyć. W tętencie płoszonych nocą koni jest coś niewymownie niepokojącego, a druga strofa – stopniująca napięcie od ledwie wyczuwalnych bodźców, podmiot doprowadzających do szaleństwa - świetnie wyraża ambiwalencję, zestawiając ulotne piękno ze śmiertelnym strachem, pokazując, jak w mgnieniu oka wszystko się może zmienić. Podmiot więc kluczy pomiędzy wiecznie egzotycznymi roślinami, kryjącymi katastrofę w razie fałszywego kroku. Wielkie wyczucie: gdyby nie przenieść wyrazu "otwór" do kolejnego wersu, przypuszczam, że obraz straciłby większość mocy, z jaką wywołuje u mnie ciarki.
------------------------------------------
Bardzo ciekawy liryk, w którym, wydaje mi się, podmiot jakby zestrajał się i wręcz chciał zlać z otaczającą go przyrodą - nie czuje się tylko obserwatorem, a zaczyna stanowić ze swoim odbiciem w świecie jedność jak Bliźnięta. Szuka spokoju, a jego uwolniona wyobraźnia przekształca, zagarnia pejzaż; wodne rekwizyty mogą też obrazować wrażenie zatapiania się. W tytule palimpsest, jako wytarty i zapisany od nowa materiał, może oznaczać stworzenie od nowa (a może wrażenie deja vu, nastrój powracający latem). A tu woda mu "kłamie", przypomina odbiciem, że jest odrębny, że tylko odbija świat w swojej wersji.
Wrażenia zlewania się wzmacniają we mnie ciekawie zastosowane powtórzenia, rymy i urywanie, zanikanie słów.
----------------------------------------------
Czytam, że adresatka jest osobą, która nie zadała sobie trudu, by prawdziwie poznać peela, nie dała tej powierzchownej znajomości czasu, starając się pośpiesznie naruszyć bariery wynikające z wrażliwości. Czuć w tych słowach wyrzut z powodu nieuznania, że czekanie było warte zachodu; ona niech zostawi jednak wspomnienie nocy.
--------------------------------------
Pomysłowy, oniryczny i bardzo miękki w brzmieniu wiersz. Ujmujące pragnienie podtrzymania odczucia, że osoba będąca poza zasięgiem podmiotu – może ktoś, kto odszedł, ale raczej niedostępna z niewiadomych przyczyn ukochana, może nawet taka, na którą dopiera się czeka? - spogląda na niego, współodczuwa z nim i stąd może on czerpać siłę, by jej nie zmartwić czy zawieść. A może jednak to zmarły w tym wierszu składa obietnice.
-----------------------------------------
Czy mięso z wiersza to właśnie język, ograniczenie już na granicy umysłu z materią? Albo przeciwnie, rdzeń, poezja, która dzieje się w głowie, nawet nim spróbujemy ją wyrazić ułomnymi środkami, zbyt ograniczonymi dla jej głębi. To nasze moce i choć nie przeskoczymy ograniczeń losu i fizyki, to umiemy na chwilę uciec, dzieje się w nas cud odczuwania i inspiracji. Otwieramy własne światy na bazie widzialnego i spojrzeniem zestalamy światło, nadając mu kształty i sensy.
----------------------------------------
Trzymając się wyjściowych opisów wojny, podmiot mógł mieć z nią styczność jako żołnierz lub choćby dziennikarz; zwraca uwagę jej gloryfikacja jako wszechpotężnej matki – bogini, która stwarza nowe społeczeństwo. Kontrasty, sprzeczności, które zapewne nim miotają. Jak utrzymać się na powierzchni, pogodzić codzienność ze strasznymi obrazami? Może wypierając i zabijając wrażliwość, jak bliżej początku wiersza, a może hamując przejawy ludzkiej natury w mikroskali, jak w środku (wkurzony dzieciak) czy negując zło, próbując przed nim chronić (bajka pod koniec), by wewnątrz ostygły czaszki; nie ma dobrego rozwiązania, bo stygnie i pamięć.
Duża skala emocji w rytmie paralelnych równych wersów czy tych dynamicznie pozrywanych oraz środkowych, bardziej przypominających żywy język.
--------------------------------------------
Dynamiczny wiersz z humorem i pokorą. Podmiot wpierw wolny od poczucia upływu czasu, rozkojarzony, ale beztroski pląsa jak mucha niewiele znacząca dla świata, jednak zegar uporczywie zwraca na siebie uwagę - powtarza, że go dotyczy - przebijając się do świadomości, aż wbija w skrzydełka biedaka oścień – obowiązku czy świadomości nieodwracalnej straty czasu etc. Cała ta scenka może być zarówno impresją chwili, jak i refleksjją o całym życiu podmiotu, zwłaszcza, że czas wszedł nicią srebrną.
-----------------------------------------
Diuny, coś nietrwałego, wędrującego, zarazem powtarzalnego. Budujemy zamki na piasku, porywając się z motyką na ugór, a po porażce znów czekamy na moment, by zobaczyć nowe przestrzenie, powoli rozrastające się z ziarenek nadziei. Tak jak nucą się powtórzenia w tym wierszu, ludzie wciąż zaklinają rzeczywistość, żeby móc trwać w nieprzyjaznym świecie i czasie, choć są nietrwali jak wiatr, który próbuje zacisnąć dłoń na kruchej łodydze.
----------------------------------------------
Majstersztyk rytmiczny, monumentalna konstrukcja z gęstej sieci współbrzmień, różnego rodzaju rymów i neologizmów, bogaty językowo i wbijający w fotel ciężkimi akordami, bo też i w treści dominuje obezwładnienie schwytanej w system istoty. Industrial aria: pieśń nowoczesnych miast, ciężar wieków postępu, kultury i całej ludzkiej cywilizacji, która nas tworzy na nowo, poddaje nasze pierwotne instynkty - praptaka - obróbce, schematowi, edukacji, normom, nie mówiąc o organizacji każdego dnia w coraz szybszej egzystencji.
Ale - w gruncie rzeczy wszystko to budujemy przecież na gatunkowej bazie, ludzkie korzenie z niej czerpią, pędy wyrastają i są jedynie przycinane w określony sposób - jednak natura zawsze wychodzi na wierzch i to jest właśnie ironia rdzy, zaś róże kutego żelaza to wspólne dzieci natury i fabryki. A może cywilizacja zmienia człowieka głębiej i rozbija w pył instynkty? Samo istnienie zabija, a może: samo życie zmienia nas w coś innego.
Pamiętam, że miałaś rozbudowane recenzje do Tektoniki i pierwociny, z którymi ja zawsze miałem problem.
----------------------
święci od czyszczenia rynien
śpij
przecież nikogo tam nie ma
bo kto by chciał się tłuc w taki ziąb
po międzypiętrach
to tylko październik
sięga aż do najwyższych drzew
śpij nikogo tam nie ma
to nie aureole ani błędne ogniki
tak szeleszczą
to tylko październik obmywa
kosteczki
martwych pocztowych gołębi
przemieszane z resztkami gwiazd
nikogo innego tam nie ma
śpij
tu jest za nisko dla samobójców
tu jest za nisko dla samobójców, nie istnieje powód tak ważny, by dla niego ulegać tej zwykłej październikowej melancholii, no powiedz, kto by tak robił? To wielkie i ogarniające, to zwykła pora roku, a dudnienie w rynnach to nie walący się na głowę świat, lecz opiekunowie aury w rutynie swej pracy – kołysze wiersz. Pogódź się, bo co było, jest o wiele mniejsze od świata, w którym nawet gwiazdy mieszają się ze szcząteczkami ptaków.
-----------------------------------
(*** przez srebrne rzeźnie)
pokochać ciebie
to tak jakby nóż najczulszy
wsunąć między własne żebra
nic tam nie znajdując prócz tętentu
płoszonych nocą koni
właśnie taki dajesz mi niepokój
igłę błyskawicy płatek śniegu jaśmin
lekki opar ciała wprost z ogrodów wiosny
nagiej niczym szrama
strasznej niczym w głowie przewiercony
otwór
właśnie tak przez ciebie będę szedł
jak przez misy pełne księżycowych roślin
jak przez srebrne rzeźnie
na pajęczych nóżkach
Rzeźnie srebrne, a więc i piękne. Podmiot stąpa ostrożnie, bo w miłości w pewnym sensie upokarzające jest to, jak bardzo zależymy od drugiej osoby; jak lękamy się przestać dla niej znaczyć. W tętencie płoszonych nocą koni jest coś niewymownie niepokojącego, a druga strofa – stopniująca napięcie od ledwie wyczuwalnych bodźców, podmiot doprowadzających do szaleństwa - świetnie wyraża ambiwalencję, zestawiając ulotne piękno ze śmiertelnym strachem, pokazując, jak w mgnieniu oka wszystko się może zmienić. Podmiot więc kluczy pomiędzy wiecznie egzotycznymi roślinami, kryjącymi katastrofę w razie fałszywego kroku. Wielkie wyczucie: gdyby nie przenieść wyrazu "otwór" do kolejnego wersu, przypuszczam, że obraz straciłby większość mocy, z jaką wywołuje u mnie ciarki.
------------------------------------------
palimpsest letni - gemini
ponad lasami nad wierzby się lśni
stoję
stoję – graniczny świat mi
ponad chmurami ponad chmur
a mi się śni
miękkie wejście w wir nieba
ponad wiatrami ponad wiatr
a mi wśród drzewnych obłoków sfalowań –
małżowe opadły liście
skrzelowe ptaki lecą kluczami
z ros starte dłonie – rosną piórami
drgają piórami szarpią piórami
lotu pływami
wami
mi
pani jeziora – pod światło – dlaczego mi kłamiesz
ponad lustrami ponad lustrami
spod luster ramy - dwoma słońcami
oma słońcami
słońcami
mi
Bardzo ciekawy liryk, w którym, wydaje mi się, podmiot jakby zestrajał się i wręcz chciał zlać z otaczającą go przyrodą - nie czuje się tylko obserwatorem, a zaczyna stanowić ze swoim odbiciem w świecie jedność jak Bliźnięta. Szuka spokoju, a jego uwolniona wyobraźnia przekształca, zagarnia pejzaż; wodne rekwizyty mogą też obrazować wrażenie zatapiania się. W tytule palimpsest, jako wytarty i zapisany od nowa materiał, może oznaczać stworzenie od nowa (a może wrażenie deja vu, nastrój powracający latem). A tu woda mu "kłamie", przypomina odbiciem, że jest odrębny, że tylko odbija świat w swojej wersji.
Wrażenia zlewania się wzmacniają we mnie ciekawie zastosowane powtórzenia, rymy i urywanie, zanikanie słów.
----------------------------------------------
pustostan wenecki
w szybę uderzasz - nie rozumiesz
potrzeby istnienia przeźroczystych barier
kiedy już mnie obejdziesz – zgaś światło
pod wycieraczką zostaw wieczór
i legion sztukateryjnych aniołów
ciśniętych w stromiznę
o które się potykałaś
Czytam, że adresatka jest osobą, która nie zadała sobie trudu, by prawdziwie poznać peela, nie dała tej powierzchownej znajomości czasu, starając się pośpiesznie naruszyć bariery wynikające z wrażliwości. Czuć w tych słowach wyrzut z powodu nieuznania, że czekanie było warte zachodu; ona niech zostawi jednak wspomnienie nocy.
--------------------------------------
lawendowa modlitwa
bezdomna pani serca
jeżeli zbłądzisz do rąk tamtej dziewczyny - powiedz
że zasiałem wonne kobierce u progu mojego domu
niech czuje każdym przedsnem że ją odnajdę
wysnutym porankiem ust - więdnąc
na bezsenne wieczory
niewidoma pani snu - jeżeli zbłądzisz
do oczu tamtej dziewczyny gubiąc niebieskooki szlak
powiedz - aby patrzyła na łąki deszczem
hojnie rozkwiecony - błękitną chmurą się odrodzę
dla niej - u progu lawendy
Pomysłowy, oniryczny i bardzo miękki w brzmieniu wiersz. Ujmujące pragnienie podtrzymania odczucia, że osoba będąca poza zasięgiem podmiotu – może ktoś, kto odszedł, ale raczej niedostępna z niewiadomych przyczyn ukochana, może nawet taka, na którą dopiera się czeka? - spogląda na niego, współodczuwa z nim i stąd może on czerpać siłę, by jej nie zmartwić czy zawieść. A może jednak to zmarły w tym wierszu składa obietnice.
-----------------------------------------
mięso z wiersza
na bezdechu
będziesz pył gwiezdny jak aspirynę łykał
popijał limfą świtu
bo tyle twojego
ile ta garści powietrza w ramion zatoczeniu
bo tyle twojego
ile kręgosłup światła ugięty w dal wzroku
bo tyle twojego
ile światów pierzastych podniesiesz w trajektorię lotu
to niepojęte eteryczne pęknięcie przestrzeni
przecież to niemało
tam dalej już tylko twarda kość języka
Czy mięso z wiersza to właśnie język, ograniczenie już na granicy umysłu z materią? Albo przeciwnie, rdzeń, poezja, która dzieje się w głowie, nawet nim spróbujemy ją wyrazić ułomnymi środkami, zbyt ograniczonymi dla jej głębi. To nasze moce i choć nie przeskoczymy ograniczeń losu i fizyki, to umiemy na chwilę uciec, dzieje się w nas cud odczuwania i inspiracji. Otwieramy własne światy na bazie widzialnego i spojrzeniem zestalamy światło, nadając mu kształty i sensy.
----------------------------------------
megalotermia – sztuka utrzymania menisku
święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia
jeżeli pan jeszcze chcesz tu popracować to ...
...
rewolucja francuska
tak to jest to
wyobrażam podest
stanowczy i obłożony purpurowym suknem a ja jakby od
niechcenia upuszczam powieki ciach kość pacierz-
owa nie robią żadnego wrażenia na kilkudziesięciu kilo-
gramach
..........
wyobrażam że kopuluję ze ścierwem wkładając członek
w tchawicę i nie jest to najbardziej odrażająca rzecz
którą potrafię sobie wy-
obrazić
... wtedy dzwoni ona
kup coś
znów zalęgły się szczury
tylko takie wysuszające żeby po wszystkim nie śmierdziało
i rozsyp wysoko poza zasięgiem
żeby nikt przypadkowy nie dotknął
przykazuje ona
.
.
.
zajebię tego grzesia-sresia zajebię
obsikał mój zamek z piasku
nie przebierając w słowach oznajmia siedmiolatek
szarpano-łkanym przy kolacji relacjonując zatarg z piaskownicy aż
szczęki sinieją tłumaczę że tak mówić i nawet myśleć tak
nie wolno
uspokajam opowiastką o pozytywnym bohaterze który grą
na flecie wyprowadził gryzonie z miasta życzę dobrej
nocy i snów przytulaśnych dyskretnie ciemnię światło
jest cicho idyllicznie kładę się obok jej spokojnego oddechu
w gablotkach
stygną szklane czaszki
święte moje sutki – gorzki owoc sykomory
święte moje spojrzenie – puste mosiężne łuski
święte moje włosy – noc spalona napalmem
święte moje pięty – odcisk betonowych pustyń
święte moje plecy – rozerwane kopuły bunkrów
święta moja miłość – ostatnia artezyjska studnia
Trzymając się wyjściowych opisów wojny, podmiot mógł mieć z nią styczność jako żołnierz lub choćby dziennikarz; zwraca uwagę jej gloryfikacja jako wszechpotężnej matki – bogini, która stwarza nowe społeczeństwo. Kontrasty, sprzeczności, które zapewne nim miotają. Jak utrzymać się na powierzchni, pogodzić codzienność ze strasznymi obrazami? Może wypierając i zabijając wrażliwość, jak bliżej początku wiersza, a może hamując przejawy ludzkiej natury w mikroskali, jak w środku (wkurzony dzieciak) czy negując zło, próbując przed nim chronić (bajka pod koniec), by wewnątrz ostygły czaszki; nie ma dobrego rozwiązania, bo stygnie i pamięć.
Duża skala emocji w rytmie paralelnych równych wersów czy tych dynamicznie pozrywanych oraz środkowych, bardziej przypominających żywy język.
--------------------------------------------
zegar - i czas wlazł
latam
jak mucha przy oknie
chcąc zwinąć w kłębek
złotą nić słoneczną
i bzzzyczę
wypisując (o)błędne koła
nawijam nawijam nawijam
powietrze
a zegar
na ścianie się rozpajęczył
i łazi w kółko
po twarzy
po rękach
pajęczynę snuje
coś knuje
tyk
tyk
tyk
tyczę
dotyczę
tyktyczę się ciebie
już jesteś w mojej sieci
lat cyferblacie
w końcu wziął młotek
i bije
i bije
i bije po skrzydłach
i bije w kolano
aż usiąść musiałem
a czas we mnie nicią srebrną - myk
wlazł
Dynamiczny wiersz z humorem i pokorą. Podmiot wpierw wolny od poczucia upływu czasu, rozkojarzony, ale beztroski pląsa jak mucha niewiele znacząca dla świata, jednak zegar uporczywie zwraca na siebie uwagę - powtarza, że go dotyczy - przebijając się do świadomości, aż wbija w skrzydełka biedaka oścień – obowiązku czy świadomości nieodwracalnej straty czasu etc. Cała ta scenka może być zarówno impresją chwili, jak i refleksjją o całym życiu podmiotu, zwłaszcza, że czas wszedł nicią srebrną.
-----------------------------------------
diuny
czekamy deszczu na pustynnej planecie
by ujrzeć świat nowy opłukany
i niebo rozkwitłe w ziarnie kalcytu
pod zrąb kształtu kładziemy drogę
tam gdzie wiatr roznosi gołe wycie
zaciska pięści - fioletowieją osty
w kolczastej roślinie kładziemy drogę
w ostrość żywiołów i nagłość tworzenia
aby piach zdążył w podwaliny
krwawieniem w słońcu kładziemy drogę
właśnie tak jak się do snu układa dzieci
w kołyskę naszych powiek kładziemy drogę
Diuny, coś nietrwałego, wędrującego, zarazem powtarzalnego. Budujemy zamki na piasku, porywając się z motyką na ugór, a po porażce znów czekamy na moment, by zobaczyć nowe przestrzenie, powoli rozrastające się z ziarenek nadziei. Tak jak nucą się powtórzenia w tym wierszu, ludzie wciąż zaklinają rzeczywistość, żeby móc trwać w nieprzyjaznym świecie i czasie, choć są nietrwali jak wiatr, który próbuje zacisnąć dłoń na kruchej łodydze.
----------------------------------------------
'a r i a'
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
twoje to miejsce twój czas – istnienie
zębatek bełkot i trybów terkot
industrial aria
martenów słońce w hut hekatomby
płuca gorące
kontroler nastawnik dostraja moc młotów i... wali
podźwig łańcuchami
transport taśmami
rozwierty pod wręgi sztangi w zakręty
pod czujnym liniałem traserów
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
róże kutego żelaza
skleszczenia klamer i złącza na amen
w ażur dźwigarów
ciąg równoległych i naprzemiennie
diagonalnych odstrzałów
ściskane w imakach omłotkowane
poprześwietlane
kuliste łby nitów i spawy jak kleje
w odęty konar ze stali
aż wszystko się zleje aż wszystko się scali
pod czujnym okiem laserów
trzymają
rozchyły klinów
stężenia w linach
hart gwintów na spinach
tembr pełnych szalowań – monolit w filar
... i
obłość jak z tęczy w filigran pajęczyn
zarytych w rzekę – stoisz
most – odkrycie półkoła na szprychach
pływ wód
wnosi namuły pod prężne muskuły
rwie pęta – w galwanizernie pcha
mgły
czas – wierna ta rzeka
w dół z góry prze-
cieka po piętach po wstęgach
niezmiennie człapie i chlupie w gumiakach
rozpuszcza onuce praskrzydła
praptaka
pośród wysmołowanych pni -
industrial aria – ironia rdzy
róże kutego żelaza
krzemienie w węgły a w żyły cięgła
samo istnienie – zabija jak topór
Majstersztyk rytmiczny, monumentalna konstrukcja z gęstej sieci współbrzmień, różnego rodzaju rymów i neologizmów, bogaty językowo i wbijający w fotel ciężkimi akordami, bo też i w treści dominuje obezwładnienie schwytanej w system istoty. Industrial aria: pieśń nowoczesnych miast, ciężar wieków postępu, kultury i całej ludzkiej cywilizacji, która nas tworzy na nowo, poddaje nasze pierwotne instynkty - praptaka - obróbce, schematowi, edukacji, normom, nie mówiąc o organizacji każdego dnia w coraz szybszej egzystencji.
Ale - w gruncie rzeczy wszystko to budujemy przecież na gatunkowej bazie, ludzkie korzenie z niej czerpią, pędy wyrastają i są jedynie przycinane w określony sposób - jednak natura zawsze wychodzi na wierzch i to jest właśnie ironia rdzy, zaś róże kutego żelaza to wspólne dzieci natury i fabryki. A może cywilizacja zmienia człowieka głębiej i rozbija w pył instynkty? Samo istnienie zabija, a może: samo życie zmienia nas w coś innego.
Ostatnio zmieniony 30 wrz 2018, 13:32 przez Mchuszmer, łącznie zmieniany 2 razy.
mchusz, mchusz.
- eka
- Posty: 16936
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
dudnienie - Nowy Vega
Jak tylko złapię czas mocno za szyję, pointerpretuję, może nawet polemicznie:) Natenczas - jeszcze nie wiem, czy Twój odczyt mojego nie zdominuje.
Wielkie dzięki.
Wielkie dzięki.