• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    [email protected]
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem / 9 /

Tu piszemy powieści w odcinkach
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Ryszard Sziler
Posty: 409
Rejestracja: 04 cze 2013, 09:00
Lokalizacja: Kolbuszowa
Płeć:
Kontakt:

B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem / 9 /

#1 Post autor: Ryszard Sziler » 29 maja 2019, 05:35

*


Rozdział dziewiąty
o zatraceniach skutecznie zniechęcających do ulegania uwodzeniom.



Białą pianą zakwitły mirabelki, a zieloną klony i wtedy, jak każe tradycja, nastały chłody. Pogoda zrobiła się niepogodna. Szaruga zaciągnęła niebo nieprzyjemnym kolorem starej partyzanckiej onucy. Zaciemniała krajobraz podobnie jak kwietna gadanina umysł Szałaputka, kiedy całe zadeszczone popołudnie kwiat przekazywał mu wiedzę o otaczającej go naturze. Świat był zimny, szary, zamglony i do przesady mokry. Krasnal siedział pod daszkiem starej drewnianej remizy nad niewielkim stawem, patrzył na krople sypiące się w zażabioną wodę i coraz bardziej chciało mu się płakać. Za to kwiat był wreszcie w swoim kwietnym żywiole. Wyrzucał z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego i, co stwierdzał z zadowoleniem, większość z nich celnie trafiała w krasnoludka.
Szałaputek dowiedział się więc, że trawa po której chodzi jest kośno-pastwiskowa w przeróżnych gatunkach z dominacją festuca pratensis zwaną potocznie i głównie przez dyletantów, kostrzewą łąkową, która jest luźno kępkowa w odróżnieniu od innych traw pastewnych chociażby tak zwanych motylkowych, które mimo swej nazwy niewiele mają wspólnego z motylami, aczkolwiek te czasem na nich siadają szczególnie w porze kwitnienia, aczkolwiek nie wszystkie…

- Mamusiu! – jęknął zgnębiony krasnal.

Ale kwiat nie dał mu odetchnąć i zaraz potem Szałaputkowi zakręciło się w głowie od łacińskich nazw ptaków śpiewających. Długości ich ogonków i grubości dziobków, różnic w ubarwieniach i czasie wysiadywania jajek…

- Dlaczego ja, dlaczego mnie tak zawsze…? – chlipał w sobie Szałaputek – Inni coś, inni jakoś, a ja zawsze… tak…

- Ty to masz dużo szczęścia ślamazaro, tylko nie potrafisz tego docenić. – zauważył kwiat mimochodem, po czym wrócił do przerwanej opowieści.

- Za co na przykład ta kara? – retorycznie spytał krasnal deszczu, a deszcz wyrozumiale pogładził go mokrą dłonią po twarzy.

„Całkiem jak mama.” – pomyślał Szałaputek i po raz pierwszy zatęsknił za domem.

- Słuchasz mnie, czy nie? – zniecierpliwiła się paproć - Zresztą, mnie się nie spieszy, jak chcesz to mogę powtórzyć – dodała złośliwie.

- Nie, nie! – przestraszył się skrzat - Nie trzeba. Słyszałem.

- Akurat. To przypomnij o czym mówiłem…

- Mówiłeś…no…że…

„O…?”

- O…o…

- O piórach ptasich.

- Właśnie!

- Otóż nie właśnie! Wcale nie o piórach matołku. Ja sobie płatki strzępię, a nieuk nie dosyć, że tego nie docenia, to nawet nie słucha.

- Bo…

-Bo, bo…Bobo, to ty jesteś rzeczywiście. W dodatku całkiem rozkojarzone – prychnął wybryk natury.

- To przez ten deszcz – usprawiedliwiał się krasnal.

- Tiaaa - ziewnął powątpiewająco kwiat – Czego ty właściwie chcesz ?– spytał po chwili nagląco.

- Nnooo…

- Chciałeś wiedzy, prawda? No to ci ją daję. Czego jeszcze chcesz?

- Chciałem… - westchnął krasnal – ale nie takiej.

- A niby jakiej? – dziwił się kwiat.

- Chciałem zrozumieć - po co to wszystko; dlaczego…? A ty mnie zasypujesz szczegółami tak, że nie mogę się spod nich ruszyć.

- Jakie tam: „po co” ? Jakie – „wszystko”? Znowu się dopraszasz otrzymania, tego czego nie obejmiesz? (a że nie pojmiesz, to oczywiste) – indagowało pałające żółtko oka w środku zielonkawego listka.

- Nie wszystko! Tylko to co najważniejsze, oczywiście! – wystraszył się krasnal.

- Wszystko jest ważne – stwierdził kwiat z pogardliwą niechęcią.

- Przecież wiesz, że to nieprawda. Są rzeczy ważne i mniej ważne… O tym przecież wie się od dziecka.

- Ważność czegoś tam zależy tylko od twojego chwilowego wyboru niepokaźna mizeroto, czyli jest względna – autorytarnie orzekł kwiatuszek.

- Ty tak poważnie? – zdumiał się Szałaputek.

- Najpoważniej. A tak w ogóle, to ja tu jestem od spełniania poleceń, różnych niewydarzonych marzycieli, a nie od oceniania czegokolwiek - wykrętnie dodała roślina i nad podziw szybko spytała: – No to co, mimo deszczu idziemy dalej, czy zanurzamy się ponownie w otchłań wiedzy?

- Topienie się w deszczu zdaje się być sensowniejsze – mruknął krasnal niewyraźnie.

- Trochę ono orzeźwi rzeczywiście. Kubeł zimnej wody to dobre lekarstwo na urojenia. – przytaknął kwiat.

- Sam…Ciągle sam na sam ze swoimi myślami… Niekończąca się wędrówka w beznadzieję, dużo większą niż ja sam… I znikąd pomocy… – zaszlochał Szałaputek .

- Rzeczywiście beznadziejny idiota! Jak się wydziwia i nie chce być królem, to się w końcu dochodzi do takich gorzkich mądrości. Żądaj czego chcesz, byle materialnego, a to otrzymasz głupcze! – zaperzył się kwiat.

- Królem… – skrzywił się skrzat. – Jak już, to najpierw trzeba wiedzieć nad czym ma się królować; zresztą – dodał z westchnieniem - ja nawet nad sobą samym nie potrafię królować…

- Ależ to wcale nie jest konieczne! Wystarczy mieć poddanych, a reszta sama się ułoży. Uwierz mi, że na królach i królowaniu to ja się znam wyjątkowo dobrze. Dotąd wszyscy moi klienci życzyli sobie być królami i otrzymywali królestwa w najlepszym gatunku. – zapewniło roślinne cudactwo.

- Tak? A gdzie to oni są teraz? – na pozór niewinnie spytał Szałaputek.

- Nooo… zaczął kwiatek i utknął. – Ale jakie mieli życie! Palce lizać! – dopowiedział szybko.

- Doprawdy? Jednodniowe łątki w koronach z mydlanych baniek fantazji, ale za to pełne „praktycznych” bezczelności…– pokiwał głową krasnal ze smutkiem - No, zbieraj się. Idziemy – dodał wystawiwszy spod okapu rękę.

- Dlaczego ja pierwszy? – obruszył się kwiat.

- Wszak królowie chodzą przodem – roześmiał się krasnal.

- A krasnoludki tyłem. Wiem. – warknęła roślinka.

I poszli w deszcz, już bez zbędnych słów.


*


Szałaputek szedł i marzył. Nauczył się tej ucieczki z niewygodnej dla siebie sytuacji w marzenia już dość dawno. Doszedł w tym do takiej wprawy, że mógł wędrując nawet przez śmietnisko widzieć jednocześnie prawdziwie rajski krajobraz; a że obecnie miał nieustannie przed oczyma zapamiętany koniuszek szczurzego ogona układający się w drażniący pytajnik (który nie znikał nawet wówczas, gdy przymykał oczy i próbował o nim zapomnieć), stąd też ucieczka w fantazję była dla niego jedyną możliwą odtrutką na męczącą go pamięć.
Dzięki niej maszerował teraz beztrosko wywijając kijkiem i wyobrażając sobie przyjazny świat, w którym wszystko układało się nie tylko bezkonfliktowo, ale i wyjątkowo przyjemnie. Był w nim akurat kowbojem ( no bo czemuż by nie? ), z możliwością otrzymania nominacji na zwycięzcę rodeo, gdy odezwał się kwiat :

„Wyjmiesz ty mnie wreszcie z tej swojej brudnej kieszeni?!”

Co słysząc krasnal odruchowo mocniej zacisnął dłoń.

„Uuuu! No co jest? Zgłupiałeś do reszty?” – załkała dławiona paprotka, aż skrzatowi zadzwoniło w uszach.

- Czego chcesz? – spytał wyrzucony nagle z siodła beztroskiej opowieści Szałaputek.

„Chcę wolności” – oświadczył zdecydowanie kwiat – „To jest, partnerskiego układu, a nie więzienia. Czy to jasne? I spytam wyraźnie : to do czego ja ci jestem potrzebny ?”

– Możesz się przydać. Zawsze lepiej jest coś mieć, niż nie mieć. – po zastanowieniu odpowiedział skrzat maksymą swojej babki Marianny, która trzymała w domu kołowrotek prababki, choć nikt więcej poza nią w rodzinie nie prządł - Sam zresztą mówiłeś, że dobrze jest coś mieć, choćby i nawet po to, by móc to potem gubić, a kieszeń mam czystą – dodał.

„To wejdź tu i zobacz” – prychnął kwiat. – „No wyjmijże przynajmniej z niej rękę!”

- I co? – spytał krasnal oswabadzając spoconą dłoń.

- Uf!” – sapnął kwiat rozglądając się wokół. – „Wiosennie się zrobiło. Ciepełko itd.

- No wiosna, lato prawie…I co z tego?

- Ty wiesz co, ty…- warknął kwiat, ale zaraz zmienił ton i przymilnie zaszczebiotał – Ty wiesz jakie ja mam możliwości…? No… Mogę ci dać wszystko, czego zapragniesz; kumasz? Chłopie, jakie ja czary potrafię…! Chcesz samochód ? Albo rewolwer i gwiazdę szeryfa…? Albo może zacznijmy od konia! Co? Chcesz i masz – to moja dewiza.

Szli teraz miedzą i krasnal idąc gładził kłosy zbóż w sposób, w jaki mewa głaszcze falę swym cieniem.

- Już dobrze. Dobrze! Wiem jak wygląda zboże i że ma ości jak ta niejadalna rybia drobnica – wychrypiał kwiat matowym jakby podrapanym głosem. – Odpuść więc sobie złośliwości i daj mi wytchnąć. Okej?

- To przestań bez końca bzdurzyć! Jak zechcę, to wszystko o czym bajdurzysz mogę mieć bez ciebie i twoich czarów – powiedział krasnal przez grzeczność cofając rękę znad łanu.

- Jak możesz, kiedy nie możesz? – pokasłując dziwiło się sobótkowe marzenie.

- Mam. Wystarczy, że sobie to wyobrażę i mam.

-Wyobrazisz?…Też coś! Cóż to jest wyobraźnia?! Byle co rozwieje tę złudę i już jej nie ma.” – pogardliwie prychnął kwiat. – Ja mówię o trwałościach, konkretach, praktycznych korzyściach, czyli o mocnym staniu na ziemi a nie o mrzonkach.”

- Wyobraźnia jest jak najbardziej praktyczna. Przynajmniej nie trzeba po niej sprzątać. I w ogóle nie ma z nią kłopotów, bo w nic się nie można wpakować bez reszty. A tak w ogóle, to jeżeli zbyt mocno stanie się na ziemi, to można w nią wróść na podobieństwo roślin…Co zaś się tyczy trwałości twoich czarów, to sam wiesz jaki mają termin przydatności. Nim je zaczniesz, nie mają już ważności.

- Ty tak serio?

- A owszem, bo lepsze tak zwane bujanie w obłokach, niż nieznośna miałkość bytu zbudowanego na twoim złotym piasku. O wiele trwalszą jest moja wyobraźnia niż on, dobrze to wiesz przecież.

-Wariat! Mamo to wariat! – zawołał badylek - Zwykły wariat– westchnął ciężko – A ja przecież tyle mogę…Właściwie wszystko…I co z tego, że mogę? – spytał z żalem.

- Jeśli rzeczywiście możesz, a nie tylko się przechwalasz, to przymknij się z łaski swojej – powiedział Szałaputek – bo nie mogę ani marzyć, ani myśleć.

- A o czym tu myśleć?! Sprawdź ile mogę. Dołącz swoją wyobraźnię do moich możliwości i zaszalej! Szczęście masz w zasięgu ręki, wystarczy je podnieść! Weź co ci dają. Uciesz się życiem! Wszyscy ci to mówią, a ty chcesz być mądrzejszym niż wszyscy? Bufon! Błazen! Że zapytam raz kolejny : Czego ty chcesz? – pieklił się kwiat.

- Trochę spokoju przede wszystkim, nawet kosztem naszego rozstania – powiedział krasnal takim głosem, że kwiatu pozostało rzeczywiście już tylko milczenie.

Odezwał się dopiero pod wieczór :
- Uważaj no mała pokrako, bo coś jedzie i możesz rzeczywiście rozstać się ze mną, chociaż nie całkiem w taki sposób jakiego oczekujesz.

Szałaputek usłuchał, zszedł na pobocze, przystanął i czekał na dudniące niewiadome, które się nieuchronnie do niego zbliżało. Trochę z tym zeszło, nim z niewielkiej mżawki w gęstniejącym już mroku wyjechał wóz. Bez konia przy dyszlu, za to z bujającą się u jego przodu latarenką na łańcuszku i nastroszoną plandeką na całej skrzyni. Takimi wozami dawno temu rozwożono maź do smarowania drewnianych osi, przewożono węgierskie wino, a bywało też, że wędrowali nimi Cyganie. Teraz taki pojazd, nawet bez swego niezwykłego napędu, był niepokojącym anachronizmem licho wie po co włóczącym się po bezdrożach. Zatrzymał się właśnie przy Szałaputku, a niewyraźny cień wychyliwszy się z kozła skrzekliwie, jak żar sypiący się na lód, spytał :

- Podwieźźźćć może?

- Nnn…nie – wyjąkał krasnal i wpadł do rowu, bo obsunęła mu się noga po mokrej trawie, jak potem twierdził.

- Kiedy nie, to nie – skrzeknęło w odpowiedzi.

A kiedy się Szałaputek wygrzebał z ostów i wylazł na drogę wóz stał na niej nadal. Skrzypiąc i podzwaniając jakby się rozglądał, albo i węszył nawet.

- A dokąd to, dokąd ? – zapytało coś z wnętrza z nutką ironicznej egzotyki – Deszczyk coraz większszy, przemokniesz ssskarbeńku, zmarznieszsz – dodało z troską.

Szałaputek nie odpowiadał jednak, z trudem próbując przełknąć nagły lęk, który zwinął mu język w kulkę i zadławił w gardle.

- A tu u mnie ciepluuutko, cieplutkooo…Sssyto i bogato - wysyczało kusząco i wyraźnie zadzwoniło przesypywanym metalem.

„ Och…Pieniądze…Pieniążki…” - zakwilił kwiat pożądliwie, rozbłysnął w szałaputkowej garści i prawie natychmiast zagasł.

- Chodźdź…No chodźdźże…- zachęcało żarliwie z wozu – Po cóż dreptaććć, skoro podwoda czekaaa? .

- Nnnniegramotny jakiś! – parsknięto w końcu lekceważąco z kozła, gdy jedyną reakcją na zaproszenie był tylko coraz większy wytrzeszcz oczu krasnoludka – Przemyśli, to potem pójdzie naszym śladem. Koleina poprowadzi…- uzupełnił inny, wyjątkowo zimny głos.

- Może i racja. Możże i racccja… To ruszaj! – zgrzytnęło władczo spod plandeki.

I wóz w dziwnym, przejmującym chichocie kołysząc się na nierównościach potoczył się w nadciągającą mokrą noc.

- Ty!.. O co tobie właściwie chodzi, co? Kapryśna królewna, to przy tobie szczyt zdecydowania i celowości. Leziesz nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co i w dodatku w ogóle nie dajesz sobie pomóc. Nawet nie wiesz jaka ci się okazja trafiała! Jedna na milion! Mogłeś wszystko wygrać dla siebie i - dla mnie! A ty co? A ty nic. Ni me, ni be! A taki rezolutny skądinąd… – zrzędził kwiat, gdy Szałaputek gramolił się z rowu, do którego ześliznął się ponownie, podpierając się nim, czyli dłonią, na której rezydowało kwietne dziwo. – Dlaczego to na mnie padło?! Dlaczego ?! –– dodała wściekle paproć.

- Widocznie sobie zasłużyłeś – przemówił Szałaputek, przełknąwszy wreszcie lęk.- Któż to niby był? Ktoś od twojej pięknej Szczotlichy?

- Znacznie ważniejszy! Wielmożny, w pełnym tego słowa znaczeniu. I całkiem samodzielny.– z pewnym żalem objaśnił kwiat

- Ach, zapewne diablik Gorzelniczek, co wodzi nierozważnych po bagniskach, czy też ten, którego potomstwo porozłaziło się z rozbitego lustra o jakim pisał Andersen? Na Wolanda, czy nawet Asasella, to on mi jakoś nie wyglądał…

- Ale mądraliński…Jeszcze się przekonasz, zobaczysz…w co się wpakowałeś. – prychnął kwiatek nie wyjaśniając do czego miałby się przekonywać jego rzekomy właściciel – To dokąd nas teraz poprowadzisz wodzu ? – dodał po chwili łagodniej.

- A mógłbyś trochę poświecić ? – spytał krasnal

- Że co proszę? Że jak?! JA miałbym robić za latarkę?! – zdumiał się kwiat.

- No byłby wreszcie jakiś pożytek z twojej obecności. – przytaknął Szałaputek.

- JJA!…- zaczął kwiat.

- Wiem, wiem, ty jesteś od wielkich tyrad wygłaszanych w stylu tokującego głuszca. Czyli : bełkot i nuda.- przerwał mu krasnal.

- JA?! Otóż, JA… - nadął się kwiat.

- Nuuuda – powtórzył krasnal przekonywująco i ziewnął – Nie czujesz tego?

- Rzeczywiście tak myślisz? – spytał po chwili dość niepewnie kwietny wybryk letniej nocy.

- Naturalnie – przytaknął krasnal – A tak w ogóle to do czego ty mi jesteś właściwie potrzebny? Nic mi dotąd nie dałeś…

- Ja zwariuję ! – wrzasnął kwiat - Bo wszystko robisz na opak konusie! Wszystko inaczej niż wszyscy. Dziwadło jesteś i tyle.

- A ty jesteś tylko ględzącą rutyną. Chociaż może bardziej – bezużytecznie świecącą zabawką. Swoją drogą byle drewno porażone grzybnią opieńka mocniej świeci niż ty!

- Bo mi nie dasz rozwinąć płatków! Wcale nie pozwalasz mi się wykazać. Bierzesz wszystko zbyt poważnie i na wyrost. W ogóle NIC CI NIE WYSTARCZA. Zapętlasz rzeczywistość, motasz prostotę bytu… Trafiła się jętka, co chce zrozumieć istotę przeobrażenia robala w anioła. Nie dostrzegasz kafkowskich paradoksów przemiany? Czego chcesz, pytam? Mojego niespełnienia? O to ci chodzi? To taka twoja zemsta za moje miłosierdzie ?

- Wszystko przeminie jak ten dzień, nawet twoje bełkotliwe teorie – skonstatował Szałaputek patrząc na stare liście, które wiatr zmiatał spod nóg jak wróble z podwórek. – A twoje miłosierdzie - jest jak dawna mizerykordia, którą dobijało się nieprzyjaciół.

- Ale jednak, jestem twój. Tylko twój. – szepnął kwiat w lekkiej zadumie i jakby z drwiną, czy może goryczą – Znalazłeś sobie mnie, to masz.


*

DIABLIK 1
I gdzie my teraz mamy iść? Ja już nie wiem. Będzie z miesiąc jak szukamy tego badylka…

DIABLIK 2
W dodatku zaczęły się teraz te przykapliczne zawodzenia, które musi się omijać, żeby nie wpaść w depresję.

DIABLIK 1
Ja jak je słyszę to mnie wszędzie swędzi, a w niektórych miejscach telepie…

DIABLIK 2
Jakby się to ziele w ziemię zapadło!

DIABLIK 1
Eee…Zerknąłem, a tam tylko korzenie i glizdy.

DIABLIK 2
Chodzi mi o to, że tak jakby toto przepadło z kretesem, a tu noc sobótkowa blisko.

DIABLIK 1
Kazali żeby przed nią przynieść, bo jak nie to - ho ho…

DIABLIK 2
Właśnie o to „ho ho” chodzi…

DIABLIK 1
Takie zlecenie to łatwo wydać : / naśladując głos szefa /
„Idźcie. Weźcie. Przynieście. Nu paszli!” - Proste nie, a ty się nieszczęśliwcze tułaj.

DIABLIK 2
W dodatku najpierw jakieś dzwony wkoło dzwonią przypominając to pokazowe zwycięstwo cieśli z Nazaretu nad śmiercią…

DIABLIK 1
Zamiast sławić praktyczność Judasza…

DIABLIK 2
Bez wątpienia.

DIABLIK 1
Tyle, że się chłopak w pewnym momencie załamał…

DIABLIK 2
Bo był poszukujący, a nie fanatyk!

DIABLIK 1
No, poszukiwał, poszukiwał, aż znalazł gałąź. / szybko / Na co zresztą nie mamy powodu narzekać.

DIABLIK 2
Otóż to. I sprawa zamknięta. A ci tu wciąż dzwonią od ponad dwu tysięcy lat …Nawet po nocach! Do tej pory mi od tego dzwonienia we łbie huczy…A jak nie dzwonią to śpiewają o jakichś Bernardach co łażą po lasach. Każdy wieczór psują tymi śpiewami! Jak chciałem to trochę wyciszyć i zacząłem sobie pięknie wyć do księżyca, to podbiegł jakiś bezpański kundel i ugryzł mnie w podogonie. Wyobrażasz to sobie? Ugryzł diabła! Hołota aż tak się rozzuchwaliła.

DIABLIK 1
Maj to w ogóle czas nie dla nas.

DIABLIK 2 / w zamyśleniu /
Taaak… inni dostają urlopy pod koniec września, że nie wspomnę już o wybrańcach wypoczywających w listopadzie…/ z rozmarzeniem / Szarugi, wichry…No cudownie, to jest - diablo posępnie….A tobie co biedaku? Nie dość, że dadzą ci wolne w maju, to dodadzą do tego jeszcze idiotyczną misję…Kwiatka szukać! Jakiejś świętojańskiej bajki!

DIABLIK 1
Ciekawe po co im to zioło?

DIABLIK 2
Po pierwsze, zioła są teraz w modzie…Po drugie…w naszej firmie nie odpowiada się na pytania, a jeśli nawet to odpowiedź jest z zasady kłamliwa. Szef jest przecież ojcem kłamstwa. Wiesz to, więc po co pytasz?

DIABLIK 1
A my jego dzieci upowszechniamy chaos i błądzenie…

DIABLIK 2
Błąd jest poniekąd naszą firmową domeną.

DIABLIK 1 / jakby z mgiełką tęsknoty /
Ciekawe jak tam jest z wypoczynkiem u konkurencji?

DIABLIK 2
Różnie o tym mówią. / ściszając głos / A tak naprawdę nikt nic nie wie. Prócz szefa oczywiście, tylko że on od tego swojego słynnego wywinięcia orła, nie chce o tym wspominać. / po zastanowieniu / W każdym razie możliwe jest, że na okrągło śpiewają…

DIABLIK 1
Oj!

DIABLIK 2
No właśnie!

DIABLIK 1
A jeśli nie? Bo jakoś trudno mi wierzyć, że szef był śpiewakiem.

DIABLIK 2
Jeśli nie - to my się mylimy…We wszystkim może.

DIABLIK 1
Mylenie jest też naszą domeną?

DIABLIK 2
Niewątpliwie, wszak mówimy, że mylić to my, a nie nas... Ale sam już nie wiem jak to z tym jest rzeczywiście. No ale : cóż to jest prawda? Zastanawiał się już nad tym pewien rzymski decydent, choć na prowincjonalnym stanowisku; i nie doczekał się rzeczowej odpowiedzi.

DIABLIK 1 / trochę zdezorientowany /
Wiesz tak sobie myślę, że my mamy kłopoty głównie z powodu kluczenia, czyli zawiłości. Nie?

DIABLIK 2
Wiesz przecież, że prostą drogą to się idzie tylko do piekła, a my nie wracamy jeszcze do domu.

DIABLIK 1
Jednak mam wątpliwość, czy chodzenie zakosami jak przy zbieraniu grzybów jest racjonalne. Może nas przecież przypadkiem zwieść w anielskie labirynty zastanowień i oczyszczających cierpień. Między ciernie, głogi i inne przeciwności testujące charakter. A my tego nie lubimy, prawda? My lubimy to co łatwe, przyjemne i bezkolizyjne. Nie?

DIABLIK 2 / odchrząknąwszy /
Owszem, ale taką mamy chwilową strategię. Etap taki. Nie lubimy zawiłości, ale głosimy wielką wartość powątpiewania. „Wątpię, więc jestem!” – powiedział szef, co jak wiesz stało się fundamentem naszego domu i słynącego z wolności.

DIABLIK 1
Powiedział i spadł… prawda?

DIABLIK 2
A miał jakiś wybór? Dyktator nie podjął dyskusji. Wzgardził naszą przenajświętszą tolerancją, która jest podstawą równości w różności. Oświadczył, że : „tak” jest – TAK, a „nie” jest – NIE, i bezdyskusyjna kropka na wieki wieków. Żadnej możliwości zmiany! A jakiż bez zmiany może być postęp? Żaden! A co to za istnienie bez postępu?!

DIABLIK 1
Jasne, że bez sensu! Nuda, że tylko pazury obgryzać.

DIABLIK 2
Cieszcie się tym, co tu macie, powiedział, bo jest dobre. A skąd wiadomo, że dobre? – spytał Go szef. Jest dobre, bo On Wielki Bajarz wszystko to stworzył i wie, że jest dobre. Megaloman! Skąd pewność, że jest i że stworzył, skoro nikt tego nie widział i nie ma żadnych dowodów? Taka wymuszona pewność jest wbrew prawu samostanowienia. - Prawo to Ja - roześmiał się na to i poszedł bawić się piaskiem słońc, i kamykami gwiazd. Ja jestem, a ciebie może w ogóle nie ma – rzekł mu na odchodnym. No zero demokracji! A tego to już szef znieść nie mógł!

DIABLIK 1
Zawsze był gwałtowny… i ma swoje zasady. / domyślnie / Jest giętki, bo inteligentny…

DIABLIK 2
Szef twierdził zawsze, że „tak” raz może znaczyć - „i owszem”, a drugim razem - „jednak niekoniecznie”, bowiem, jak dowodzą wielcy myśliciele: „są plusy dodatnie i plusy ujemne”, co się tłumaczy jako relatywizm tak zwanej oczywistości, który jest niewątpliwym zaczynem postępu! A jeśli ktoś się z tym nie zgadza to on może zasiąść do okrągłego stołu i wyjaśnić, że ma rację.

DIABLIK 1
Wspaniały gość! „Wolność, równość, gilotyna” – to też są jego słowa, prawda?

DIABLIK 2
Tak, z tym, że dokładniej : „Wolność, równość i braterstwo”, zamiast enigmatycznej „miłości bliźniego”, którą nachalnie propaguje konkurencja. Uniformizm się marzy niebiańskim piórolotkom, albo chociaż bliźniaki, a na to zgody nie ma i nie będzie…No ale my tu gadu, gadu, a szef czeka…

DIABLIK 1
Niecierpliwy był zawsze…

DIABLIK 2
Otóż właśnie. Więc bierzmy ogony w garść i wpieriod, czyli vorwärts!

DIABLIK 1
Ale czy coś to da w ogóle?

DIABLIK 2
Zobaczymy. Jeśli celowe poszukiwania nic nie dały, to może takie bezcelowe dadzą znaczące efekty. W naszą poszukującą, artystyczną, skrajnie indywidualistyczną naturę wpisane jest eksperymentowanie, jak zieloność w liście na drzewach. Nas nie zadawala stałość, choćby i najlepsza!

DIABLIK 1
Nie dały, bo trop wygasł przy kapliczce. Trzeba było kółka robić, to może gdzieś znowu trafilibyśmy na zapach tego „Koszałka Opałka”. Ale teraz to już anioły razem z tymi śpiewającymi babami całkiem go zadeptały.

DIABLIK 2
Kółko to ty sobie zrób na czole, a potem uważaj żeby łbem w co nie tryknąć, bo ci do niego jeszcze gwiazdki doszlusują i kierunku już zupełnie nie namierzysz. Ruszamy.

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”