Kilka lat temu pani Kiszczak, wdowa po znanym generale i ministrze opublikowała dokumenty, które mocno podniosły i tak wysoką temperaturę dyskusji o tym, kto pośród rozmówców jest najświetniejszy... przepraszam, o tym, czy Lech Wałęsa wielkim mężem stanu jest, czy też może jest człowiekiem skrajnie nikczemnym. Dyskusje nie ominęły literackich forów. Szczepana również nie ominęły. Głównym motywem napisania tekstu było moje stanowisko, odmienne w swojej hierarchii wartości, jak również chęć nieco mocniejszego pomachania ręką do tych, którzy nie przypisywali owym wydarzeniom tak wielkiej wagi, na jaką, zdaniem innych, zasługiwały.
Panie i Panowie, ahoj, nie jesteście sami

Bolek, a sprawa polska
Zacznę od tego, że dla mnie Lech Wasłęsa nie jest postacią, jak to się szumnie zwykło mawiać, pomnikową. Ot, jeden z bardzo wielu, którzy przyczynili się do zmian. Z całą pewnością nie ten, który w imię owych zmian poświęcił najwięcej. To, co określamy dzisiaj mianem równie szumnym "transformacja ustrojowa" i co (całkiem słusznie) łączone jest z nazwiskiem Wałęsy, również budzi we mnie uczucia ambiwalentne. Z całą pewnością taka ocena stanu rzeczy nie wynika li tylko z mojej niechęci, czy ostrożności, kiedy kogoś uznaję (bądź nie uznaję) za autorytet. Raczej kilkadziesiąt lat przemyśleń i doświadczeń, począwszy od czasów Pierwszej Solidarności, kilkadziesiąt lat popartych historycznym zacięciem sprawiły, że wolę mieć własne zdanie. Nie zamierzam przyjmować opinii i postaw tylko dlatego, że ktoś coś powiedział, napisał, ewentualnie uczynił.
Tytuł artykułu nie jest ani wyrazem wrogości, ani sympatii do byłego Prezydenta. Brak cudzysłowu, w który zazwyczaj ujmuje się sympatyczne skąd inąd imię, jest również zamierzony. Bolek, w mniemaniu dość powszechnie panującym to taki ktoś, kogo nie zwykło się traktować ze śmiertelną powagą, innymi słowy taki ktoś, kto nie jest postacią dla sprawy kluczową. Nie inaczej też postrzegam wydarzenia anno domini 2016 bezpośrednio związane z osobą Przewodniczącego Wałęsy.
Zamęt wokół dokumentów, które powstały, bądź zostały przez bezpiekę sfałszowane, służy i owszem tym wszystkim, którzy nie bacząc na cenę, pragną się znaleźć w blasku jupiterów, a choćby jedynie przed radiowym mikrofonem. Służy tym wszystkim, którzy w Internecie zaspokajają swoją potrzebę głoszenia zdań kategorycznych, służy przede wszystkim tym, którzy z racji pełnionej funkcji regularnie muszą (w formie komunikatów i konferencji prasowych) wyjaśniać swoje działania, tłumaczyć się z tego, co zrobili ewentualnie z tego, czego nie zrobili. Na pewno przeoczyłem jakieś grupy, którym zamęt służy i pominąłem te, którym nie służy. Angażować się w takie dyskusje? Nie widzę sensu.
Służba bezpieczeństwa powstała po to, aby, podobnie jak inne państwowe agendy, dbać o interes żłobu. Jeżeli na przykład jakiś pomysłowy (i odważny) Dobromir zmajstrował maszynę poligraficzną i produkował materiały, które "godziły w podstawy", wówczas zadaniem ubeków było jak najszybciej takiego wichrzyciela wytropić, maszynę skonfiskować, a jego samego do ciurmy wsadzić. Jak to wyglądało w praktyce? Drukarnie namierzane przez bezpiekę bardzo często działały długi czas, a likwidowano je dopiero wtedy, kiedy "w firmie" zbliżał się okres rozdzielania premii i awansów. Podobnie było z konspiracyjnymi bibliotekami, dzięki którym mogłem poczytać paryską "Kulturę", albo książki w oficjalnym obiegu niedostępne. Funkcjonariuszy rozliczano z wyników. Za taki wynik uważano nie tylko wytropienie kontrrewolucyjnej działalności, ale również przyznanie do winy, oświadczenie, donos, czy choćby zobowiązanie do współpracy. Jeżeli ktoś twierdzi, że rzetelność owej "papierkowej" roboty była większa niż na przykład gorliwość, z jaką likwidowano drukarnie — jego sprawa. Jestem pewien, że ubecy, w przeważającej masie gnidy najgorszego sortu, postępowali dokładnie tak samo i taką, a nie inną, wartość mają dokumenty, które co jakiś czas stają się przedmiotem gorących dyskusji. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że istnieją również dokumenty, które mogłyby wnieść wiele więcej niż wszystko, o czym do tej pory się dowiedzieliśmy, jednak nie ulega również wątpliwości, że szukać ich należy gdzieś w okolicach Łubianki, nie w domu państwa Kiszczaków.
Myślę, że wspomniane wydarzenia (chcąc właściwe dać rzeczy słowo, nie napiszę "afera") świadczą przede wszystkim o tym, że wszystkie regulacje dotyczące spraw lustracyjnych zostały przez animatorów okrągłego stołu (czyli przez bezpiekę) dokładnie przemyślane i równie dokładnie zrealizowane. Już sam fakt, że pozbawiono nas możliwości decydowania, czy bycie tajnym współpracownikiem jest dobre czy złe, że wyznaczono do tego celu instytucje i nadano im niejasny status (jeżeli nie powiedziałeś, że kablowałeś i jeżeli znajdą na ciebie papiery, to już kandydować nie możesz), że ograniczono dostęp do owych bądź co bądź publicznych informacji, świadczy ponad wszelką wątpliwość, że nie historyczna prawda i narodowa pamięć przyświecały twórcom tego pożal się Boże "prawa".
Wdowa po wysokim funkcjonariuszu (mniejsza o samodzielność decyzji) ujawniła fakt posiadania dokumentów i jakaś grupa ludzi (były prezydent w szczególności) ma duży problem. Uwaga opinii publicznej skupia się przede wszystkim na wartościowaniu i ocenie działań osób wymienionych w owych papierach. Czy ktoś próbował oceniać i wartościować tych wszystkich, którzy byli pracownikami UB i w momencie podpisywania siedzieli po przeciwnej stronie biurka? Przypuszczam, że niewielu, a przecież ci ludzie ciągle są pośród nas, najczęściej w roli nobliwych otoczonych szacunkiem współobywateli. Is fecit cui prodest jak mawiali starożytni, ale łacina jest już martwym językiem.
Lech Wałęsa podobnie jak niegdyś bracia Kaczyńscy, a obecnie Jarosław, budzą zupełnie niezasłużone emocje i wcale nie jest istotne, czy te emocje łączą się z poparciem czy wręcz przeciwnie. Istnieje mnóstwo ludzi, którzy twierdzą (często słusznie), że przez wymienione wyżej osoby zostali skrzywdzeni. Istnieją również tacy, którzy zawdzięczają im wiele i często w jak najlepszej wierze swoją wdzięczność zamanifestować pragną. Przez pryzmat działań owych osób postrzegam obecną sytuację i z całą pewnością nie zadam sobie ani Państwu pytania w rodzaju "jak można...", bo jak widać można i jak widać, nie jesteśmy wcale (jako Polacy) w swoich działaniach wyjątkiem. Nie mam pojęcia, co się tak naprawdę wydarzyło pomiędzy na przykład panem Gwiazdą i panem Wałęsą, że się nie lubią i przed kamerami dają temu wyraz. Nie muszę dawać wiary autobiografiom poszczególnych osób, nie muszę tym bardziej potępiać osób, które się na oświadczeniach podpisały bądź zostały podpisane. Nie zadam sobie trudu, aby sądzić i to bynajmniej nie dlatego, że w Mądrej Książce napisano Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. Po prostu mało mnie to obchodzi.
Bardzo natomiast mnie obchodzi, że przeciętny obywatel w dalszym ciągu nie ma możliwości podjęcia działalności gospodarczej, bardzo mnie obchodzi, że zamiast przywracania odebranego w ostatnim dwudziestoleciu prawa własności, funduje nam się na przykład ustawę o obrocie ziemią, że zamiast niezbędnego w każdym państwie wymiaru sprawiedliwości mamy w dalszym ciągu udzielne księstwa i nietykalnych książąt.
Wielkie łajdactwa małych ludzi zwykło się nazywać spiskową teorią dziejów, nazywać bezrefleksyjnie, bez przywiązywania wagi do znaczenia słów, a przecież owe działania i tak wielkimi łajdactwami małych ludzi pozostaną.
Lublin, marzec, 2016