• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    [email protected]
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Za okładką

Opowieści pisane prozą - nie powieści
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
biegnąca po fali
Posty: 2517
Rejestracja: 08 kwie 2016, 18:24

Za okładką

#1 Post autor: biegnąca po fali » 07 paź 2022, 23:30

Każdy z nas ma w sobie coś z podglądacza. Nie żebym się wybielał, ale czy nie śledzimy życia celebrytów? Nie zaglądamy do ich łóżek i szaf? Czy pijąc samotnie przy za dużym stoliku nie obserwujemy krzątaniny urodziwej kelnerki? Jej ruchów, mimiki? Koloru szminki w mdłym świetle barowych kinkietów? Ale do rzeczy. Miałem wtedy trzydzieści dziewięć lat i pracowałem dorywczo na różnych budowach. Dziś tu, jutro tam. Nosiło mnie. Byłem zakałą rodziny i tylko babcia miała jeszcze nadzieję, wznosząc bledsze z każdym dniem oczy ku niebu, modliła się o matkę dla swoich prawnuków. O szyję, która trzymałaby moją głowę ponad powierzchnią gówna w którym taplałem się z lubością od tylu już lat. Tamtego dnia olałem wznoszony na obrzeżach miasta apartamentowiec i byłbym tak gnił do wieczora, gdyby babcia nie rzuciła we mnie stosem harlequinów z prośbą bym odniósł je do biblioteki i przyniósł nowe. Były jej niezbędne do zaczytywania pustych wieczorów. Mnie wystarczały wóda i ćmiki. Tak odpływałem wgłąb swojego mrocznego umysłu. Kiedyś powiedzą o nim: umysł szaleńca. Kiedyś. Ale jeszcze nie dziś. Nie jutro.

Wdrapałem się na drugie piętro, pokonałem przeszklone drzwi i stanąłem przy biurku. Chyba zbyt cicho, bo bibliotekarka, zajęta wprowadzaniem do systemu kolumn liczb, dostrzegła mnie dopiero po mocno dłuższym oczekiwaniu. Ja przez ten czas upajałem się nieziemskim widokiem. Bezczelnie obserwując jej zgrabne palce, cień jaki rzucały rzęsy na piegi rozsiane po twarzy niby ziarenka pieprzu dodające pikanterii łagodnym rysom.To był mój początek i koniec. Dwa dni później wypiliśmy pierwszą wspólną kawę. Pierwszą z dwustu trzydziestu trzech. Kolejne piłem już sam, patrząc jak Luiza miota się przykuta kajdankami do ram metalowego łóżka. Jak próbuje krzyczeć. Przeciskać dźwięki przez taśmę w jej ulubionym, złotym kolorze. Eliza. Moja Eliza. Eliza, której obiecałem, że rozbiorę ją ze wszystkich tajemnic. Ja - Hannibal z Powiśla. Lubiłem tak o sobie myśleć. Tak jak lubiłem liczyć. Od zawsze. Z przerwami na kaca. Jeszcze za dzieciaka, obsesyjnie notowałen w kajeciku liczbę mijanych drzew (z podziałem na liściaste i i iglaste), napotkanych po drodze ludzi - oczywiście z podziałem na płcie. Teraz liczyłem oddechy swojej kobiety. Uderzenia serca. Mrugnięcia. Krople krwi, które upuszczała kiedy nacinałen kolejne miejsca. Zawsze w towarzystwie książki, którą wtedy wypożyczyłem i która stała się moją biblią. Przewodnikiem po mrokach i zakamarkach, ciałem, które spożywałem na własną chwałę i zgubę. Eliza nie mogła pozostać tą jedyną. Tak było zapisane. Po mnie też mieli przyjść kolejni. Wyznawcy? Naśladowcy? Szaleństwo jest jak religia. Pociąga za sobą tłumy. Byłem jak bóg, zadawałem i obmywałem rany. Poprzez ból wybawiałem je od kary. Eliza, Anna, Dorota... Mieliłem w ustach ich imiona, obracałem na języku sylaby i liczby o tendencjach do wzrostu. To było jak modlitwa i bluźnierstwo jednocześnie. W kościele pełnych obumarłych aniołów w które wkładałem palce żeby poczuć jak drżą, jak napinają mięśnie zanim wyjdzie z nich słabość. Były moim odkupieniem za które sprzedałem się diabłu, czując na języku słodki posmak czerwonego atramentu. Spożywałem krew wyciśniętą z liczb. Za każdą stał człowiek.


*******
Eliza nie pamiętała końca. Pamiętała za to początek. To, że sama wydała na siebie wyrok, polecając Arturowi taką a nie inną książkę. Przykuta do łóżka nie czekała na cud. I cud się nie wydarzył. Bo nie mógł. Nie siliła się na próbę zrozumienia czegoś czego zdrowy umysł i tak nie pojmie. Odpuściła. Miejsce w którym się obudziła było nieoczywiste. Nie potrafiłaby go opisać ani nazwać. Coś kazało jej iść więc szła, gdzieś ponad drogą, w kosmicznym pyle, który równie dobrze mogły być mgłą. Cisza, która brzmi. Wibruje. Czerń i purpura, która nie jest krwią. To miała w glowie. Tam gdzie jest mrok musi istnieć też światło. Świt musiał przyjść. Bez niego noc nie miałaby prawa bytu. Wystarczyło otworzyć oczy. Odwrócone do wewnątrz miały wgląd do duszy. Ta była czystka jak kartka papieru nie skojarzona jeszcze z drukiem, który mógłby ją zbrukać.

Postać: Bibliotekarka

Wydarzenie: Mielenie cyfr czyli matematyczny soczek

Każdy z nas ma w sobie coś z podglądacza. Nie żebym się wybielał, ale czy nie śledzimy życia celebrytów? Nie zaglądamy do ich łóżek i szaf? Czy pijąc samotnie przy zbyt dużym stoliku nie obserwujemy krzątaniny urodziwej kelnerki? Jej ruchów? Mimiki? Koloru szminki w mdłym świetle barowych kinkietów? Ale do rzeczy. Miałem wtedy trzydzieści dziewięć lat i pracowałem dorywczo na różnych budowach. Dziś tu, jutro tam. Nosiło mnie. Byłem zakałą rodziny i tylko babcia miała jeszcze nadzieję. Wznosząc, bledsze z każdym dniem oczy ku niebu, modliła się o matkę dla swoich prawnuków. O szyję, która trzymałaby moją głowę ponad powierzchnią gówna w którym taplałem się z lubością od tylu już lat. Tamtego dnia olałem wznoszony na obrzeżach miasta apartamentowiec i byłbym tak gnił do wieczora, gdyby babcia nie rzuciła we mnie stosem harlequinów z prośbą bym odniósł je do biblioteki i przyniósł nowe. Były jej niezbędne do zaczytywania pustych wieczorów. Mnie wystarczały do tego wóda i ćmiki. Tak odpływałem wgłąb swojego mrocznego umysłu. Kiedyś powiedzą o nim: umysł szaleńca. Kiedyś. Ale jeszcze nie dziś. Nie jutro.

Wdrapałem się na drugie piętro, pokonałem przeszklone drzwi i stanąłem przy biurku. Stanąłem chyba zbyt cicho, bo bibliotekarka, zajęta wprowadzaniem do systemu kolumn liczb, dostrzegła mnie dopiero po mocno dłuższym oczekiwaniu. Ja przez ten czas upajałem się nieziemskim widokiem. Bezczelnie obserwując jej zgrabne palce, cień jaki rzucały rzęsy, na piegi rozsiane po twarzy niby ziarenka pieprzu dodające pikanterii łagodnym rysom.To był mój początek i koniec. Choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Nie mogłem wiedzieć. Dwa dni później wypiliśmy pierwszą wspólną kawę. Pierwszą z dwustu trzydziestu trzech. Kolejne piłem już sam, patrząc jak Luiza miota się przykuta kajdankami do ram metalowego łóżka. Jak próbuje krzyczeć. Przeciskać dźwięki przez taśmę w jej ulubionym, złotym kolorze. Eliza. Moja Eliza. Eliza, której obiecałem, że rozbiorę ją ze wszystkich tajemnic. Ja - Hannibal z Powiśla. Lubiłem tak o sobie myśleć. Tak jak lubiłem liczyć. Od zawsze. Z przerwami na kaca. Jeszcze za dzieciaka, obsesyjnie notowałen w kajeciku liczbę mijanych po drodze drzew (z podziałem na liściaste i i iglaste), napotkanych ludzi - oczywiście z podziałem na płcie. Teraz liczyłem oddechy swojej kobiety. Uderzenia jej serca. Mrugnięcia. Krople krwi, które upuszczała kiedy nacinałen kolejne miejsca. Zawsze w towarzystwie książki, którą wtedy wypożyczyłem i która stała się moją biblią. Przewodnikiem po mrokach i zakamarkach, ciałem, które spożywałem na własną chwałę i zgubę. Eliza nie mogła pozostać tą jedyną. Tak było zapisane. Po mnie też mieli przyjść kolejni. Wyznawcy? Naśladowcy? Szaleństwo jest jak religia. Pociąga za sobą tłumy. Byłem jak bóg, zadawałem i obmywałem rany. Poprzez ból wybawiałem je od kary. Eliza, Anna, Dorota... Mieliłem w ustach ich imiona, obracałem na języku sylaby i przypisane do moich kobiet cyfry o tendencjach do wzrostu. Do wypełnienia piwnicy po brzegi. To było jak modlitwa i bluźnierstwo jednocześnie. W kościele pełnych obumarłych aniołów w które wkładałem palce żeby poczuć jak drżą, jak napinają mięśnie zanim wyjdzie z nich słabość. Były moim odkupieniem za które sprzedałem się diabłu, czując na języku słodki posmak purpurowego atramentu. Spożywałem krew wyciśniętą z cyfr. Później już liczb. Za każdą stał człowiek.

*******

Eliza nie pamiętała końca. Pamiętała za to początek. To, że sama wydała na siebie wyrok, polecając Arturowi taką a nie inną książkę. Przykuta do łóżka nie czekała na cud. I cud się nie wydarzył. Bo nie mógł. Nie siliła się na próbę zrozumienia czegoś czego zdrowy umysł i tak nie pojmie. Odpuściła. Miejsce w którym się obudziła było nieoczywiste. Nie potrafiłaby go opisać ani nazwać. Coś kazało jej iść więc szła, gdzieś ponad drogą, w kosmicznym pyle, który równie dobrze mógłby być mgłą. Cisza, która brzmi. Wibruje. Czerń i purpura, która nie jest krwią. To miała w glowie. Tam gdzie jest mrok musi istnieć też światło. Świt musiał przyjść. Bez niego noc nie miałaby prawa bytu. Wystarczyło otworzyć oczy. Odwrócone do wewnątrz miały wgląd do duszy. Ta była czystka jak kartka papieru nie skojarzona jeszcze z drukiem, który mógłby ją zbrukać.

Postać: Bibliotekarka

Wydarzenie: Mielenie cyfr czyli matematyczny


Tekst pisany na TW

Postać: Bibliotekarka
Wydarzenie: Mielenie cyfr czyli matematyczny soczek

Każdy z nas ma w sobie coś z podglądacza. Nie żebym się wybielał, ale czy nie śledzimy życia celebrytów? Nie zaglądamy do ich łóżek i szaf? Czy pijąc samotnie przy zbyt dużym stoliku nie obserwujemy krzątaniny urodziwej kelnerki? Jej ruchów? Mimiki? Koloru szminki w mdłym świetle barowych kinkietów? Ale do rzeczy. Miałem wtedy trzydzieści dziewięć lat i pracowałem dorywczo na różnych budowach. Dziś tu, jutro tam. Nosiło mnie. Byłem zakałą rodziny i tylko babcia miała jeszcze nadzieję. Wznosząc, bledsze z każdym dniem oczy ku niebu, modliła się o matkę dla swoich prawnuków. O szyję, która trzymałaby moją głowę ponad powierzchnią gówna w którym taplałem się z lubością od tylu już lat. Tamtego dnia olałem wznoszony na obrzeżach miasta apartamentowiec i byłbym tak gnił do wieczora, gdyby babcia nie rzuciła we mnie stosem harlequinów z prośbą bym odniósł je do biblioteki i przyniósł nowe. Były jej niezbędne do zaczytywania pustych wieczorów. Mnie wystarczały do tego wóda i ćmiki. Tak odpływałem wgłąb swojego mrocznego umysłu. Kiedyś powiedzą o nim: umysł szaleńca. Kiedyś. Ale jeszcze nie dziś. Nie jutro.

Wdrapałem się na drugie piętro, pokonałem przeszklone drzwi i stanąłem przy biurku. Stanąłem chyba zbyt cicho, bo bibliotekarka, zajęta wprowadzaniem do systemu kolumn liczb, dostrzegła mnie dopiero po mocno dłuższym oczekiwaniu. Ja przez ten czas upajałem się nieziemskim widokiem. Bezczelnie obserwując jej zgrabne palce, cień jaki rzucały rzęsy, na piegi rozsiane po twarzy niby ziarenka pieprzu dodające pikanterii łagodnym rysom.To był mój początek i koniec. Choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Nie mogłem wiedzieć. Dwa dni później wypiliśmy pierwszą wspólną kawę. Pierwszą z dwustu trzydziestu trzech. Kolejne piłem już sam, patrząc jak Luiza miota się przykuta kajdankami do ram metalowego łóżka. Jak próbuje krzyczeć. Przeciskać dźwięki przez taśmę w jej ulubionym, złotym kolorze. Eliza. Moja Eliza. Eliza, której obiecałem, że rozbiorę ją ze wszystkich tajemnic. Ja - Hannibal z Powiśla. Lubiłem tak o sobie myśleć. Tak jak lubiłem liczyć. Od zawsze. Z przerwami na kaca. Jeszcze za dzieciaka, obsesyjnie notowałen w kajeciku liczbę mijanych po drodze drzew (z podziałem na liściaste i i iglaste), napotkanych ludzi - oczywiście z podziałem na płcie. Teraz liczyłem oddechy swojej kobiety. Uderzenia jej serca. Mrugnięcia. Krople krwi, które upuszczała kiedy nacinałen kolejne miejsca. Zawsze w towarzystwie książki, którą wtedy wypożyczyłem i która stała się moją biblią. Przewodnikiem po mrokach i zakamarkach, ciałem, które spożywałem na własną chwałę i zgubę. Eliza nie mogła pozostać tą jedyną. Tak było zapisane. Po mnie też mieli przyjść kolejni. Wyznawcy? Naśladowcy? Szaleństwo jest jak religia. Pociąga za sobą tłumy. Byłem jak bóg, zadawałem i obmywałem rany. Poprzez ból wybawiałem je od kary. Eliza, Anna, Dorota... Mieliłem w ustach ich imiona, obracałem na języku sylaby i przypisane do moich kobiet cyfry o tendencjach do wzrostu. Do wypełnienia piwnicy po brzegi. To było jak modlitwa i bluźnierstwo jednocześnie. W kościele pełnych obumarłych aniołów w które wkładałem palce żeby poczuć jak drżą, jak napinają mięśnie zanim wyjdzie z nich słabość. Były moim odkupieniem za które sprzedałem się diabłu, czując na języku słodki posmak purpurowego atramentu. Spożywałem krew wyciśniętą z cyfr. Później już liczb. Za każdą stał człowiek.

*******

Eliza nie pamiętała końca. Pamiętała za to początek. To, że sama wydała na siebie wyrok, polecając Arturowi taką a nie inną książkę. Przykuta do łóżka nie czekała na cud. I cud się nie wydarzył. Bo nie mógł. Nie siliła się na próbę zrozumienia czegoś czego zdrowy umysł i tak nie pojmie. Odpuściła. Miejsce w którym się obudziła było nieoczywiste. Nie potrafiłaby go opisać ani nazwać. Coś kazało jej iść więc szła, gdzieś ponad drogą, w kosmicznym pyle, który równie dobrze mógłby być mgłą. Cisza, która brzmi. Wibruje. Czerń i purpura, która nie jest krwią. To miała w glowie. Tam gdzie jest mrok musi istnieć też światło. Świt musiał przyjść. Bez niego noc nie miałaby prawa bytu. Wystarczyło otworzyć oczy. Odwrócone do wewnątrz miały wgląd do duszy. Ta była czystka jak kartka papieru nie skojarzona jeszcze z drukiem, który mógłby ją zbrukać.
Ostatnio zmieniony 09 paź 2022, 23:19 przez biegnąca po fali, łącznie zmieniany 8 razy.
i przeszłość
dopóki widać ślady

AS...


za zamknięciem powiek wolność
o której nie umiem myśleć

witka

Awatar użytkownika
lczerwosz
Posty: 9449
Rejestracja: 31 paź 2011, 22:51

***

#2 Post autor: lczerwosz » 08 paź 2022, 00:26

ciąg dalszy chyba nie nastąpi, jeśli nie nadejdzie pomoc.

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Za okładką

#3 Post autor: eka » 12 paź 2022, 15:13

Cześć, Ewa. Widzę potrojone opko, ale na 1. rzut oka różnic nie dostrzegam.
Na wszelki wypadek odniosę się ostatniej wersji, może naniosłaś ostateczne poprawki.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Postać: Bibliotekarka
Wydarzenie: Mielenie cyfr czyli matematyczny soczek
Wydarzenie (metafora) trudne do przeniesienia w fabułę. Poezja by się tu doskonale sprawdziła.
Ty "zatrudniłaś" seryjnego mordercę, zafascynowanego liczbami, mamy więc konkretną ilość kaw, ran, oddechów/kropli krwi, ale też mijanych ludzi/drzew, mordowanych kobiet i przypisanym im cyfr. Cyfr?
Jeżeli cyfr, to brakuje mi istotnego elementu. Kajecika z którym nigdy się nie rozstaje, w którym bohater uwiecznia liczby. (Cyfra to zapisana liczba). Musiałby z nim chodzić zawsze w kieszeni spodni i zapisywać, zapisywać, zapisywać... różnymi kolorami, pochyłami, wielkością,na marginesach, za okładką. Wgapiać się w karteluszki aż do załzawienia błękitnych oczysk, podkreślać, przekreślać, nadpisywać, brać w nawias... aż by się pogniotły, przemieliły, wymieszały wartość.

Drugi element (rozumiem że narzucony): bibliotekarka. Prawie postać pierwszoplanowa, tekst zdominował jednak Hannibal z Powiśla. Czyżby wypożyczył dzieło Thomasa Harrisa? Psychopata nie liczył krzyków Elizy, milcząca owieczka miała zaklejone usta.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Odpuściła.
Może dlatego nie pamiętała grozy po Przejściu.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Coś kazało jej iść więc szła, gdzieś ponad drogą, w kosmicznym pyle, który równie dobrze mógłby być mgłą. Cisza, która brzmi. Wibruje. Czerń i purpura, która nie jest krwią. To miała w glowie. Tam gdzie jest mrok musi istnieć też światło. Świt musiał przyjść. Bez niego noc nie miałaby prawa bytu.
Ostatnie dwa zdania dzięki logice... pełne nadziei.

To tyle tytułem rozkminy.

Tu zaś zauważyłam błędy techniczne:
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Czy pijąc samotnie przy zbyt dużym stoliku [,] nie obserwujemy krzątaniny urodziwej kelnerki?
Przecinek po stoliku, po pierwsze. A po drugie... czy samotne picie przy małym, średnim, dużym (ale nie za bardzo) stoliku wyklucza obserwację urodziwej kelnerki? : )
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
O szyję, która trzymałaby moją głowę ponad powierzchnią gówna [,]w którym taplałem się z lubością od tylu już lat.
Przecinek. Warto byłoby zastąpić zaimek (który) inną konstrukcją. Źle się czyta teraz.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
gdyby babcia nie rzuciła we mnie stosem harlequinów z prośbą[,] bym odniósł je do biblioteki
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Tak odpływałem wgłąb swojego mrocznego umysłu.
Brakuje kontekstu do zastosowania tej pisowni, tu winno być: w głąb.
"Wgłąb" jest formą dokonaną czasownika: wgłębiać. Używaną w 2.osobie trybu rozkazującego:
np. - Wgłąb się wreszcie w instrukcję obsługi, leniu!

Gdybyś napisała: Wgłębiałem się w swój mroczny umysł. - byłoby okey.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
dostrzegła mnie dopiero po mocno dłuższym oczekiwaniu.
Mocno dłuższym? Od czego? Niefortunny zwrot.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Ja przez ten czas upajałem się nieziemskim widokiem.
"Upajałem się" wystarczy. "Ja" do usunięcia.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Bezczelnie obserwując jej zgrabne palce, cień jaki rzucały rzęsy, na piegi rozsiane po twarzy niby ziarenka pieprzu dodające pikanterii łagodnym rysom.
To zdanie, oddzielone od poprzedniego kropką, zawiera błąd. Jest imiesłów przysłówkowy współczesny: - obserwując - który wymaga w wypowiedzeniu obecności drugiego czasownika, dziejącej się jednocześnie innej czynności bohatera.
Tu wystarczy, że zlikwidujesz kropkę i "bezczelnie" napiszesz małą literą.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Krople krwi, które upuszczała [,] kiedy nacinałen[m] kolejne miejsca.
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
obracałem na języku sylaby i przypisane do moich kobiet cyfry o tendencjach do wzrostu.
... i cyfry w tendencji wzrostowej, przypisane moim kobietom.

biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
W kościele pełnych obumarłych aniołów[,] w które wkładałem palce[,] żeby poczuć jak drżą, jak napinają mięśnie[,] zanim wyjdzie z nich słabość.
Nie lubisz przecinka : )
biegnąca po fali pisze:
07 paź 2022, 23:30
Spożywałem krew wyciśniętą z cyfr. z liczb. Później już liczb cyfr.

Najpierw jest liczba, która dopieru po zapisaniu staje się cyfrą.


Okey, dalej mi się już nie chce, sorry.
Pozdrawiam. Niezłe opko.

:kofe:

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”