(Fragment nowej książki "W niebieskim mundurku i bez niego". Czas - początek lat 90. XX wieku, najgorszych w Polsce, kiedy fabryki bankrutowały. Pracowałem w stacjonarnym OHP, z których wiele też zlikwidowano. My walczyliśmy o utrzymanie - sami zaczęliśmy tworzyć, dla chłopców, miejsca praktycznej nauki, począwszy od własnoręcznego remontu budynku internatu...)
(...)
Brakowało nam jednego instruktora od stolarstwa, który by również umiał szklić. Wiele okien w pokojach chłopców miało tylko po jednej, całej szybie. Po kilku dniach zgłosił się kolejny chętny; młody z wyglądu. Nie było jednak co wybrzydzać – czas nas gonił, a wiek nie zawsze jest odzwierciedleniem fachowości. Dudziński krótko mu wyłuszczył, kogo potrzebujemy:
– Papiery stolarza pan ma, kurs instruktora pan zrobi. Ale szukamy takiego pracownika, który umie też szklić okna. Nie potrzeba papierów, tylko na czas remontu. Umie pan?
– Tak, potrafię. Kiedyś ojcu pomagałem przy szklarni.
– Potrafi pan sam?
– Noo, tak, potrafię.
– Dobrze, od jutra do pracy. – Dudziński, po zmianie nazwy z hufca na ośrodek noszący miano „kierownik”, a nie „komendant”, w potrzebie szybko podejmował decyzje. – Dostanie pan dwóch naszych chłopaków do pomocy. Pojutrze przywożą nam szyby. Będzie pan przycinał na parterze, a warsztat stolarski i pakamerę urządzi pan w piwnicy. Na początek proszę tylko okna szklić, to najpilniejsze. Zdzisiek, zaprowadź i pokaż.
Mogliśmy odetchnąć z ulgą; cała potrzebna kadra ośrodka została szybko skompletowana i oszczędziliśmy na wynajęciu szklarza.
Po dwóch dniach zaglądnąłem do prowizorycznej szklarni. Dwóch chłopców siedziało pod ścianą na krzesłach, z wyciągniętymi nogami i rękoma schowanymi w kieszeniach roboczych spodni. Wyraźnie się nudzili. W sztaplach, oparte o drugą ścianę, stały tafle przywiezionego wczoraj rano szkła. Na kozłach do przycinania szyb nic nie leżało. Zaniepokoiłem się.
– Gdzie wasz instruktor? Ile okien już oszkliliście? – zapytałem, starając się mówić spokojnie.
– Okien? Na razie nic, panie kierowniku. Pan instruktor wczoraj powiedział, abyśmy na razie siedzieli i nie przeszkadzali. Coś tam w piwnicy jeszcze robi.
– Nic?! W piwnicy siedzi?! – Mało brakowało, a bym wybuchnął. Ledwie się powstrzymałem; chłopcy nie byli niczemu winni. – Dobrze, czekajcie. Nigdzie mi teraz nie wyłaźcie.
Prawie zbiegłem po schodach do korytarza piwnicy. Nowy pracownik siedział w pakamerze przy biurku i ostrzył ołówek. W stojącym na blacie kubku miał ich już kilka, z ładnie sterczącymi ku górze ostrymi czubkami grafitu. Na ten widok wziąłem głęboki oddech, aby się uspokoić.
– No i jak idzie szklenie okien? – Mój tembr głosu był wyjątkowo neutralny; słowa wypowiedziałem bez emocjonalnego zabarwienia, jakbym zadał retoryczne pytanie „spokój dzisiaj w pracy, co?”.
– Szklenie? – Instruktor odłożył ołówek i spojrzał na mnie, wyraźnie zdziwiony. – Przecież muszę wpierw przygotować swoje miejsce pracy. Myślę, że w przyszłym tygodniu już zacznę.
– W przyszłym… – Jednak mnie zatchnęło. Oparłem się o biurko i mocno zacisnąłem palce dłoni na brzegu blatu. Bardzo mocno; potrzebowałem kilku sekund na wyrównanie oddechu. – Paniee… Krzysztofie, tak? Więc, panie Krzysztofie, czas na to będzie miał pan później. Teraz proszę się zająć tym, co pilne, znaczy szkleniem. Dwójka pańskich chłopców niedługo nam zaśnie na krzesłach.
Nie czekałem na odpowiedź i szybko wyszedłem na górę. Miałem jeszcze mnóstwo pracy.
Jednak nie mogłem się skupić na papierach. „Na stolarza papiery ma, ale jak u niego ze szkleniem? – ciągle mi przeszkadzała natrętna myśl – Jeśli jest tak samo powolny, to i z miesiąc może się bawić z tymi oknami… – Wytrzymałem prawie dwie godziny. – Dobra, chyba już trochę okien zrobił z chłopakami. Zobaczę”.
Zszedłem na parter i… zamurowało mnie. Pan Krzysztof stał przy drewnianych kozłach i drapał się w głowę diamentem do cięcia szkła. Minę miał wyraźnie zafrasowaną. Na podłodze leżały odłamki szyby, o ścianę oparte kilka dużych tafli z brakującymi fragmentami szkła; były krzywo odłamane, nie po linii cięcia.
– Jak idzie? – zapytałem, udając, że nie widzę tych uszkodzonych tafli. – Które pokoje już zrobione?
– No, ekhm… – Odchrząknął i, nie patrząc na mnie, jeszcze intensywniej podrapał się po skroni. – To szkło jakieś felerne. Myślałem, że może jedna tafla, ale trzy już mi krzywo pękły. Pewnie cała dostawa do kitu. Trzeba będzie reklamować.
– Felerne? Jeżeli tak, zareklamujemy. Cholera, ale opóźnienie. Sacrebleu! – Pozwoliłem sobie zakląć po francusku. – Wpierw jednak sprawdźmy razem. Niech pan przytnie kawałek. Z tej uszkodzonej! – Powstrzymałem go, gdyż skinął na chłopców i chcieli wziąć całą, nową taflę szkła. – Tej felernej. I tak już mało co z niej będzie.
Położyli szybę na kozłach. Pan Krzysztof położył na niej przymiar, pociągnął diamentem, aby zrobić rysę do odłamania. Lekko się skrzywiłem – prawie dziesięć lat temu oszkliłem, wraz z kolegą, cały ogromny budynek byłego koszarowca, więc trochę miałem pojęcie o „cięciu”. Instruktor niezbyt pewnie poprowadził diament. „At, zdenerwowany jestem, pewnie mi się zdawało”. Przyłożył liniał wzdłuż rysy, nacisnął – znowu odłamał się krzywy fragment; nie pękł wzdłuż prostej linii.
– Mówiłem, że felerne. – Instruktor rozłożył ręce. – Trzeba zareklamować. Ale może to tylko te pierwsze, spróbuję na nowej szybie.
– Zaraz. Daj pan diament. – Wyciągnąłem rękę. – Kiedyś trochę się naszkliłem. Lata temu, ale sam zobaczę. Chyba nie zapomniałem. Chłopcy – zwróciłem się do dwóch naszych młodzieńców – przytrzymajcie z boków.
Wziąłem uszkodzoną taflę, pociągnąłem diamentem, nacisnąłem wzdłuż rysy – szyba równiutko pękła. Spojrzałem na pana Krzysztofa, unosząc brwi. Spojrzał na odcięty kawałek szyby, otworzył usta, ale nic nie powiedział. Ponownie naciąłem rysę, nacisnąłem – szkło ponownie pękło wzdłuż linii. Jeszcze raz powtórzyłem operację; efekt był taki sam. Wystarczyło mi, więcej nie musiałem sprawdzać.
– To chyba nie szkło jest felerne – stwierdziłem beznamiętnie. – Ciął już pan szkło, czy tylko panu się przyśniło?
– No ciąłem, z ojcem przy szklarni, jak mówiłem. Ale małe kawałki, nie takie duże.
– No tak… Proszę już nic nie ciąć. Proszę poczekać.
Udałem się od razu do Dudzińskiego. Krótko zreferowałem mu sprawę.
– Nie ma co czekać. Zepsuje nam wszystkie szyby, a na drugą dostawę nikt nie da nam już forsy. Pewnie taki sam z niego stolarz, jak szklarz.
– Cholera, znowu coś. – Dudziński pokręcił głową. – Jasne, zaraz go zwolnię. Ale potrzeba nam instruktora.
– Ze stolarzem nie powinno być kłopotów. Gorzej ze szklarzem. Poszukajmy. Póki nie będzie nowego, mogę przez kilka dni z uczestnikami poprzycinać. Pół dnia na szklenie, pół na moją pracę. Jakoś wyrobię.
– Dobra. Zrób tak, a ja poszukam nowego. Oby jak najszybciej się znalazł.
Jeszcze tego samego dnia rozstaliśmy się z panem Krzysztofem. W drodze rekompensaty „za wypracowany urlop” dostał już wolne pozostałe dwie godziny do końca pracy. To i tak było dużo za przesiedzenie przez niego czternastu godzin w naszym ośrodku.
Dudzińskiemu się udało – już po dwóch dniach znalazł nowego stolarza. Dobrego – nawet z papierami instruktora praktycznej nauki i, co ważne – naprawdę umiał szklić okna. Został u nas na wiele lat.
-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.