Następnego dnia wybrałem się pociągiem do Gdańska. Z dworca na starówkę jest bardzo blisko. Jedno przejście podziemne i stare miasto wita swym baśniowym klimatem. Warto przejść się ten kawałek ze stacji, żeby zobaczyć kontrast pomiędzy ulicą pełną jadących samochodów i typowego miejskiego hałasu, a kolorem kamienic, uliczek z kawiarniami i ten delikatny gwar w różnych językach. Kiedy na moment zatrzymałem się na kładce, by popatrzyć na Motławę, zaczepił mnie jakiś koleś, mówiąc:
- Hej, masz dla mnie jakiś drobny pieniążek?
Nie wyglądał za ciekawie, odrapane czoło i podbite oko, świadczyło o jakiejś niedawnej bójce, zapewne z kompanami o ostatni łyk owocowego winka.
- Nie będę ukrywał zbieram na tanie wino, albo nalewkę babuni – powiedział uśmiechając się do mnie, pokazując małe ubytki w uzębieniu.
Wyciągnąłem portfel i dałem mu piątaka, trochę rozbawił mnie swoją szczerością.
- Ale pierwszy łyk za moje zdrowie – powiedziałem z powagą na twarzy. Tamten stanął na baczność, zasalutował, po czym obrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył przed siebie, najpewniej do najbliższego spożywczaka.
Tacy ludzie jak ten lump, z jednej strony mnie bawią, z drugiej przerażają. Żyją chwilą, nie obchodzi ich co potem, ale chyba nikt tak jak oni, nie jest świadomy uciekającego czasu i kompletnej bezradności, wobec tego zjawiska, być może, to jest głównym powodem ich nałogu? Wzdrygnąłem się lekko, nie miałem ochoty już o tym myśleć. Ruszyłem w stronę ratusza, postanowiłem zobaczyć jak to wszystko wygląda z góry. Wchodząc na wieżę minąłem parę młodych ludzi, dziewczyna mocno trzymała się ręki chłopaka, zauważyłem, że lekko drży.
- Nie musimy tam iść – powiedział młody mężczyzna.
- Musimy – odpowiedziała łagodnym, acz stanowczym tonem.
Wyprzedziłem ich, ale kiedy dotarłem na miejsce, oni dotarli na szczyt chwilę po mnie. Dziewczyna nie podeszła bliżej balustrady by zobaczyć stare miasto z góry. Lęk wysokości na to nie pozwalał, ale samo to, że tu weszła było zapewne dla niej już dużym osiągnięciem. Cóż, dla niektórych lęki to wyzwania, które trzeba pokonać. I znowu zacząłem się zastanawiać czy z pośród wszystkich istot żyjących na tym świecie, tylko człowiek czuje z tego satysfakcję?
Widok z wieży robił wrażenie, wszystkie te kolory kamienic mieniły mi się w oczach, a poza tym, zawsze, kiedy jestem na jakiejś wieży, czuje taki pozytywny dystans do siebie, świata, życia. Widok ludzi idących w różne strony, sprawia, że przez chwilę staję się taki trochę ponad przyziemnością, nie chodzi o to, bym czuł się kimś ponad tym wszystkim, ale raczej zdawał sobie sprawę, jacy jesteśmy mali i jak mało dostrzegamy w naszej przyziemnej codzienności. Świat to ocean, a my żyjemy w kałuży po deszczu, myśląc, że to coś niesamowitego.
Kiedy zszedłem na ziemię, to znaczy na ulicę Długą, chciałem usiąść w jakiejś kafejce, napić się kawy albo czegoś mocniejszego. Wszedłem do jednego pubów, gdzie lali czeskiego pilznera, usiadłem przy barze. Młody człowiek w białej koszuli z muszką, zapytał czego sobie życzę, dawno nie piłem pilznera, więc zamówiłem dużego i małą puszkę orzeszków. Po chwili przyszedł jakiś facet w pogniecionej kurteczce przeciwdeszczowej i dresowych spodniach. Usiadł obok mnie i zwrócił się do barmana:
- Może byś postawił jakieś piwo?
- Dzisiaj już nie, wczoraj dałem ci na dwa, ale nie przyzwyczajaj się, nie mam cię na utrzymaniu – odpowiedział, lekko poddenerwowanym głosem.
Facet spojrzał na niego z lekkim żalem, widać było, że go ssie, ale najwyraźniej cierpliwość barmana już się wyczerpała, być może jakiś dawny znajomy, albo krewny, który zszedł na psy. Wyciągnąłem z portfela dwie dychy, mówiąc:
- Masz tu, kup sobie coś.
Uśmiechnął się, podziękował, rozumiejąc bez słów, że ma zaraz stąd spadać. Co też z zadowoleniem zrobił.
- Stały klient – zażartowałem do barmana.
- Można tak powiedzieć, niestety to mój wujek i nie mogę tak po prostu go przegonić – odpowiedział barman.
- O? – Zdziwiło mnie to trochę, ale cóż rodziny się nie wybiera – pomyślałem.
- Zadziwiające jest w nim to, że jest już po sześćdziesiątce, a trzyma się nieźle, jak na kogoś takiego.
- No, faktycznie, dałbym mu jakieś czterdzieści parę lat.
- Dokładnie, kiedyś był bokserem i to całkiem niezłym, niestety liczne kontuzje sprawiły, że musiał skończyć z boksem. Nie chciał być takim zwykłym zjadaczem chleba, trochę kombinował, ale każdy interes za jaki się brał, obracał się w gówno. No i wiadomo co zazwyczaj się dzieje w takich przypadkach. Coraz częściej zaglądał do kieliszka, jakiejś dziewczynie ponoć zmajstrował dzieciaka, ale nie wiem czy to prawda, on nigdy się do tego nie przyznał. To już chyba jakieś piętnaście lat, jak tak żyje. No i cholera wie, jak on to robi, że całkiem nieźle się trzyma. Czasem nawet bywa zabawny, nigdy nie jest chamski. Kiedyś powiedział mi, że jak zejdzie z tego świata, to żebym wsadził mu do trumny, pół litra Wyborowej, mówi: Wiesz Michał, czysta wódka duszy nie plami, a iść na tamten świat z gołymi rękami, jakoś nie wypada.
Bardzo mnie te słowa rozbawiły, chyba dlatego facet nieźle się trzyma, mieć poczucie humoru i taki dystans do siebie, jakie by to życie nie było, to trochę tak jak w filmie „Grek Zorba” w ostatniej scenie, jak główni bohaterowie tańczą jakby na cześć pięknej katastrofy.
Dopiłem piwo i pożegnałem się z barmanem, bardzo pozytywnie nastawiony na resztę dnia i pomyśleć, za sprawą dwóch przypadkowo spotkanych lumpów.
Wieczorem postanowiłem przespacerować się po plaży, trochę wiało, nie było przyjemnie, spojrzałem na zegarek, dochodziła dziewiętnasta. Na oglądanie zachodu słońca, w połowie czerwca, to zdecydowanie za wczesna pora, no i przypomniał mi się stary barman z Domku Żeromskiego, planowałem odwiedzić go jutro, ale teraz jakoś tak, nie miałem co ze sobą zrobić i postanowiłem zrobić to teraz.
W Domku nie było wielkiego ruchu, dwa stoliki starszych panów i pań, siedzących przy herbatce. Znajomy barman siedział za barem i czytał jakieś czasopismo.
- Dzień dobry – powiedziałem, siadając na hokerze.
- Dzień dobry – odpowiedział z uśmiechem, przypominając sobie moją twarz.
- Czego by pan sobie życzył? – zapytał.
- Może… może Martela – stwierdziłem, wybierając pierwszy, stojący od lewej koniak.
- Już się robi – odpowiedział i szybkim ruchem sięgnął po kieliszek, a potem równie szybko nalał pięćdziesiątkę koniaku, obchodząc się bez miarki.
Stary wyga, na pewno jakbym chciał sprawdzić, bez problemu nalałby do miarki i wyszłoby tak samo.
- Lata praktyki robią swoje – odezwałem się do niego pełen podziwu, widząc ten profesjonalizm.
- Oczywiście, zresztą w dawnych czasach, każdy barman musiał mieć takie wyczucie, inaczej nie miałby czego szukać w najlepszych knajpach na pomorzu.
- No tak, dzisiaj czasy się trochę zmieniły, każdy nalewa według przepisów i robi to dość niezgrabnie.
- Daj pan spokój, jakieś tam małolaty po kursach nie wiadomo jakich, trzepią tymi shakerami bez polotu. Znają języki, a z klientami w ogóle nie potrafią rozmawiać.
- No właśnie, mówił pan, że pracował u Maxima?
- Tak, to były czasy, polska elita tam balowała.
- Rozumiem, że była wymagająca, ta elita?
- To zależy, był taki jeden kabareciarz, co często lubił mieć pretensje, że za mało mu nalano i znowu chcą go oszukać. Trzeba było mu udowadniać, że wszystko okej, ale zawsze to było nieprzyjemne, facet się awanturował, obrażał nas, nie raz ręka świerzbiła by dać mu w mordę. No i kiedyś jeden barman z mojej zmiany zrobił numer. Mieliśmy kilka kufli do piwa 0,6l i nalał mu do takiego jak się należało, czyli 0,5l, no i tamten jak spojrzał na kufel, się lekko zdenerwował. Barman mu, że wszystko gra, jak chce to się mogą założyć, tamten pijany, więc okej. Zakład o pięćset dolarów no i kabareciarz przegrał. Potem już tam nigdy nie przyszedł.
- No, nieźle, warto mieć swoje sposoby na tego typu klientów, którym wydaje się, że wolno im zdecydowanie więcej niż całej reszcie.
- Wie pan, pod wpływem alkoholu czasem tak bywa, ale takie życie celebryty, to taki przyjemny sen, czasem długi, czasem krótki, ale większość budzi się z ręką w nocniku. Do Maxima przychodziło wielu takich, chwilowych bohaterów, pamiętam jednego gościa, był dobrze zapowiadającym się bokserem, przychodził tu ze swoją dziewczyną, oboje marzyli o lepszym życiu, gdzieś na zachodzie. Niestety facet był dość charakterny, wystarczyło, że ktoś powiedział coś, co mu się nie spodobało i walił w szczękę. No i przywalił jakiemuś gliniarzowi po służbie, być może gdyby wiedział, to może by się powstrzymał, ale stało się, złamał facetowi szczękę, a tamten go podał, no i poszedł siedzieć na dwa lata. Jego lolcia była z nim w ciąży i musiała sobie jakoś radzić, więc cóż było robić, została mewką, małym opiekował się babcia, a ona szła w tango z każdym nadzianym gościem. Facet jak wyszedł nie miał ochoty mieć z nią cokolwiek wspólnego, z dzieckiem również, bo jak twierdził, to nie jego dziecko. Kobieta uciekła w alkohol i któregoś dnia skończyła z sobą, ponoć w jakimś hotelu w Gdyni wynajęła pokój na jedną noc, zabawiła się z jakimś nadzianym gościem, a potem wyskoczyła przez okno – skończył trochę przygaszonym tonem.
- Musiała być ładna – stwierdziłem, wpatrzony w jego posmutniałą twarz.
- O! Tak, jak modelka, wysoka, smukła, duże, czarne oczy i długie czarne proste włosy, bez najmniejszej fali, jak u Azjatki. Zdecydowanie bardziej przypominała jakąś arystokratkę niż kurwę.
- No, a co się stało z dzieckiem?
- Nie mam pojęcia, ponoć mieszkała z matką, więc może ona się nim zajęła, albo trafiło do domu dziecka?
Opowieść barmana bardzo mnie zaintrygowała, skojarzyłem pewne fakty, tym dzieckiem mógłby być ten młody mężczyzna, od właścicielki domu, w którym się zatrzymałem? Ten bokser, czyżby to ten lump, któremu dzisiaj dał trochę kasy? Całkiem niezły materiał na scenariusz – pomyślałem, ale jednocześnie było mi bardzo przykro, bo jeżeli to prawda, to strasznie żal, że tak to się potoczyło.
-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
Lekki chaos w Kamiennym Potoku Cz. III
-
- Posty: 658
- Rejestracja: 18 gru 2020, 19:45
- Płeć:
- eka
- Posty: 18257
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
Lekki chaos w Kamiennym Potoku Cz. III
Niespiesznie, wręcz leniwie spędzany czas, a proszę, daje ciekawą inspirację reżyserowi-narratorowi.
Wątki, splatane, mogą dostarczyć przeżyć niektórym bohaterom, a Autorowi satysfakcji.
No a ten lekki chaos? Hm. Ciekawe.
Czytelnik/czytelnicy czekają : )

Wątki, splatane, mogą dostarczyć przeżyć niektórym bohaterom, a Autorowi satysfakcji.
No a ten lekki chaos? Hm. Ciekawe.
Czytelnik/czytelnicy czekają : )

-
- Posty: 658
- Rejestracja: 18 gru 2020, 19:45
- Płeć:
Lekki chaos w Kamiennym Potoku Cz. III
No będzie, ale taki lekki.