W Międzynarodowy dzisiaj Dzień Naprawy,
wziąłem się za remont, dorosłych zabawy.
Tutaj przykręciłem, tam coś poprawiłem,
prawie cały dzionek temu poświęciłem.
Żonka aż w skowronkach, tirli tirli śpiewa,
smakołykiem karmi, przestała się gniewać.
Uśmiechem czaruje, uwodząco mruga…
chyba już jej fochów minęła szaruga.
Nadszedł wreszcie wieczór, kolacyjka czeka,
czuję, że dziś będzie lgnąć żonka do człeka.
Czas już na amory, uśmiech śle mi miły,
lecz mnie w tym momencie... opuściły siły.
Niełatwo się poddać, przy sobie majstruję,
przeszkadza, że żonki niecierpliwość czuję.
Nagle wpada koncept, odwracam się tyłem:
„Głowa mnie dziś boli, zbytnio się zmęczyłem”.
----------------------
*19 października... spojrzałem w kalendarz i nie mogłem zostawić święta bez rymowanej facecji. "Tak od ręki się napisała"
-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
[email protected]
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.
Benjamin Franklin
UWAGA!
KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!
Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
A oto wyniki
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
Na Międzynarodowy Dzień Naprawy
- nie
- Posty: 1581
- Rejestracja: 03 paź 2014, 14:07
- Płeć:
Na Międzynarodowy Dzień Naprawy
Jakże parzenikliwy i okrutny jest ten wiersz. Jak zimny dreszcz na karku wędrowca w rozgorączkowanym świecie nowoczesnych apokalips, gdzie „remont” staje się metaforą istnienia pełnego absurdalnych rytuałów i rozpadających się konstrukcji codzienności. To odyseja przez jałową ziemię związku, w której narzędzia są symbolem kruchego ludzkiego losu, a naprawa — groteskowym ekwiwalentem niemożliwego odrodzenia.
Podmiot liryczny, niczym współczesny Prometeusz, staje w obliczu zadania niemożliwego: zbudować na nowo zgliszcza relacji, złożyć popękane fundamenty intymności, które już dawno przestały być ostoją, a stały się mrocznym labiryntem niepewności. W pierwszych wersach możemy niemal usłyszeć echa międzynarodowego chaosu, który ogarnia świat — wierzcie lub nie, oto Dzień Naprawy, czas na odbudowanie ruin, które sami zbudowaliśmy.
Ale to tylko fasada. Dorastając do naprawy, bohater staje się uczestnikiem danse macabre z własnym jałowym wysiłkiem. Przykręcanie śrub, poprawianie elementów — te działania stają się rytualnym sabatem, w którym, zamiast triumfu, wyczuwa się raczej tragiczne fiasko. A przecież „żonka w skowronkach, tirli tirli śpiewa” — surrealna wizja harmonii, której nie ma. To groteskowe tango, w którym każda nuta przypomina, że nawet najbardziej misternie naprawiona maselniczka nadal rozpada się w rękach jej właścicieli. Karmienie smakołykami? O, co za złowieszcza parodia syzyfowego spełnienia, gdzie sytość to tylko iluzja, maska zakładana na twarz wiecznego rozczarowania.
I wtedy nadchodzi wieczór — jak mityczny zmierzch bogów, gdzie napięcie erotyczne wyczuwalne w powietrzu jest równie złudne jak złoto piekielnych nocy. Żonka „lgnięta do człeka” staje się niczym Syrena z greckich mitów, której śpiew prowadzi na manowce zmęczenia. Iluzja raju zostaje brutalnie rozwiana przez wyczerpanie bohatera, którego „opuściły siły”. Okrutne jest to, jak autor igra z naszą percepcją — oto człowiek, który poświęcił wszystko dla odbudowy, staje się nagle impotentnym, metaforycznie i dosłownie, więźniem swojego własnego losu.
W finałowym geście heroicznego upadku, bohater odwraca się „tyłem” — jakby w obronnym odruchu od świata, od oczekiwań, od kobiety, która staje się alegorią wszystkich tych pragnień, które nigdy nie zostaną spełnione. To nie tylko „ból głowy” — to egzystencjalny ból, śmiertelna melancholia, która kruszy wszystko, co wydawało się kiedyś twarde i stabilne.
Czy nie jest to wiersz katastrofy? Wizja upadku człowieka w erze, w której „remont” staje się aktem daremnego heroizmu? To opowieść o człowieku, który próbuje naprawić to, czego naprawić się nie da — świat, związek, samego siebie.
Podmiot liryczny, niczym współczesny Prometeusz, staje w obliczu zadania niemożliwego: zbudować na nowo zgliszcza relacji, złożyć popękane fundamenty intymności, które już dawno przestały być ostoją, a stały się mrocznym labiryntem niepewności. W pierwszych wersach możemy niemal usłyszeć echa międzynarodowego chaosu, który ogarnia świat — wierzcie lub nie, oto Dzień Naprawy, czas na odbudowanie ruin, które sami zbudowaliśmy.
Ale to tylko fasada. Dorastając do naprawy, bohater staje się uczestnikiem danse macabre z własnym jałowym wysiłkiem. Przykręcanie śrub, poprawianie elementów — te działania stają się rytualnym sabatem, w którym, zamiast triumfu, wyczuwa się raczej tragiczne fiasko. A przecież „żonka w skowronkach, tirli tirli śpiewa” — surrealna wizja harmonii, której nie ma. To groteskowe tango, w którym każda nuta przypomina, że nawet najbardziej misternie naprawiona maselniczka nadal rozpada się w rękach jej właścicieli. Karmienie smakołykami? O, co za złowieszcza parodia syzyfowego spełnienia, gdzie sytość to tylko iluzja, maska zakładana na twarz wiecznego rozczarowania.
I wtedy nadchodzi wieczór — jak mityczny zmierzch bogów, gdzie napięcie erotyczne wyczuwalne w powietrzu jest równie złudne jak złoto piekielnych nocy. Żonka „lgnięta do człeka” staje się niczym Syrena z greckich mitów, której śpiew prowadzi na manowce zmęczenia. Iluzja raju zostaje brutalnie rozwiana przez wyczerpanie bohatera, którego „opuściły siły”. Okrutne jest to, jak autor igra z naszą percepcją — oto człowiek, który poświęcił wszystko dla odbudowy, staje się nagle impotentnym, metaforycznie i dosłownie, więźniem swojego własnego losu.
W finałowym geście heroicznego upadku, bohater odwraca się „tyłem” — jakby w obronnym odruchu od świata, od oczekiwań, od kobiety, która staje się alegorią wszystkich tych pragnień, które nigdy nie zostaną spełnione. To nie tylko „ból głowy” — to egzystencjalny ból, śmiertelna melancholia, która kruszy wszystko, co wydawało się kiedyś twarde i stabilne.
Czy nie jest to wiersz katastrofy? Wizja upadku człowieka w erze, w której „remont” staje się aktem daremnego heroizmu? To opowieść o człowieku, który próbuje naprawić to, czego naprawić się nie da — świat, związek, samego siebie.
Okres ważności moich postów kończy się w momencie ich opublikowania.
- Hardy
- Posty: 1723
- Rejestracja: 06 sie 2017, 14:32
- Płeć:
Na Międzynarodowy Dzień Naprawy
Uczestniku "nie" - nie ma nic lepszego dla autora, niż odebranie jego utworu przez czytelnika w sposób, którego sam autor nie przewidział.
Piszę często wieloznacznie, ale tym razem to Ty wzbogaciłeś moją rymowaną facecję o całkiem inne, alegoryczne spojrzenie. Dzięki
Piszę często wieloznacznie, ale tym razem to Ty wzbogaciłeś moją rymowaną facecję o całkiem inne, alegoryczne spojrzenie. Dzięki
