Zależy jak spojrzymy na morfologię wyrazu „króliczenie”; jego źródłosłów. Jeżeli założymy, że rdzeniem, głównym morfemem jest słowo „król” – to się otwiera jeszcze inna perspektywa.
To ja - król, a może nawet demiurg, liczący tylko na siebie - panuję, rozdaję role, stwarzam światy, a nawet wszechświaty. To ja, król – rozkróliczyć, zakróliczyć, po swojemu, zmiennie, w zależności od kaprysu mogę tasować konstelacjami, w ramiona, też dla kaprysu, rzucić przypadkowe osoby – niech skradną sobie odrobinę szczęścia, niech się po swojemu „pokróliczą” - tak, że gwiazdy zatańczą, a ja te gwiazdy i uczucia na nowo uporządkuję, tylko… tak trudno – pomimo mojej wszechwładzy i wszechwiedzy - dostać się zamkniętego, chociaż nieistotnego z mojego punktu widzenia, światka maleńkiego ślimaczka, który jednak mnie swoim zosobnieniem mocno uwiera, a nawet denerwuje.
To oczywiście tylko takie marginalne dywagacje, to tekst niezupełnie o tym.
Lilu, miła,
zawstydzasz mnie. Ty - mistrzyni budowania nastroju, harmonijnie płynących i zapadających w serce oraz umysł poetyckich fraz. To ja uczę się od Ciebie tej pięknej, ciepłej liryki i trudnej sztuki „plastyki słowa”. Nigdy nie osiągnę takiego stopnia nasycenia emocjami, może też dlatego (to moje usprawiedliwienie), że „uprawiam” odmienny – może bardziej „chłodny, podskórny” rodzaj wierszowania.
Dziewczyny, wdzięczna jestem za każde pozostawione słowo i dziękuję, że ta nowa. właśnie stwarzana gałąź filozofii – „filozofii króliczenia” (samochwała w kącie stała! Przyznać jednak muszę, że jest współautor tego terminu) zatrzymała i pozwoliła mi ma własne, niekoniecznie sensowne (bo jednak kawonaławizm jest wrogiem intelektualnych zabaw oraz interesującej wymiany poglądów) dopowiedzenia.
Dziewczyny, miłej reszty dnia, uśmiechu wbrew tej dziwnej - nie do końca zrozumiałej - obecnej rzeczywistości.
Trzymajmy się.
L