#26
Post
autor: Alicja Jonasz » 23 gru 2020, 20:41
Opowieść mistrza Gotfryda - Legenda o Olbinie fr.11
Dzień zaczął się jak setki innych. Olbin obudził się w ponurym nastroju i nie czekając śniadania, ruszył na przejażdżkę po puszczy, byleby uciec jak najdalej z przepysznie urządzonego pałacu, od monotonii i nudy, od karła usługującego mu na każdym kroku. Galopował bez celu, po tysiąckroć rozpamiętując stare błędy. Ujechał spory szmat drogi, kiedy wałach nagle zwolnił, po czym zatrzymał się i zaczął niespokojnie strzyc uszami. Coś zaczerniło się w oddali na drodze.
Jakaś dziwaczna postać zbliżała się ku nim. Olbin, nie kryjąc zdziwienia, rozpoznał w niej człowieka, który resztkami sił czołgał się na czworakach po leśnym dukcie. Ów nieszczęśnik, wycieńczony do granic możliwości, od stóp do głów umazany błotem, całkiem odarty z odzienia, bardziej przypominał demona z piekła rodem niż istotę z krwi i kości. Olbrzym gardził zarówno jednym jak i drugim gatunkiem, dlatego parsknąwszy z obrzydzeniem, mocno nacisnął piętami boki konia i zawołał:
- Ruszaj, Herkulesie! Ruszaj!
Wałach nie posłuchał jednak swego pana, zaczął za to parskać niespokojnie, ostro bić kopytami w ziemię i wierzgać na wszystkie strony. Olbin musiał mocno się trzymać, żeby nie spaść z siodła, jednocześnie próbował uspokoić Herkulesa, poklepując go po szyi i przemawiając doń łagodnie:
- Spokojnie, koniku... Spokojnie...
Herkules wciąż oddychał ciężko i drżał na całym ciele, lecz pod wpływem spokojnego głosu pana powoli się uspokajał. Przestał wierzgać i parskać.
Tymczasem człowieczyna podpełznął na tyle blisko, iż olbrzym mógł dojrzeć czające się w jego oczach przerażenie, a zarazem straszny ból i nieme błaganie o litość. Spękane i drżące wargi coś szeptały. Ten biedak, skulony ze strachu i zimna, niemiłosiernie wychudzony, wydał się nagle Olbinowi dziwnie bliski.
Zeskoczył więc z konia, przykucnął i pochyliwszy się nad nieszczęśnikiem, zapytał miękkim, łagodnym głosem:
- Ktoś ty i co tu robisz?
Na te słowa nieznajomy otworzył usta, chciał coś rzec, lecz z jego gardła wydobyło się jedynie niezrozumiałe charczenie. Był zbyt wycieńczony, aby cokolwiek powiedzieć, uniósł więc tylko nieznacznie głowę, a potem z powrotem osunął się na ziemię i znieruchomiał.
Wieść niesie, że olbrzym ulitował się nad nim. Naprędce zbudował nosze z gałęzi, na których przewiózł owego biedaka do pałacu, gdzie opatrzywszy jego rany, kazał go nakarmić i napoić.
Nie w smak było czartowi doglądać nędzarza. Nie przywykł bowiem do usługiwania ludziom, jeśli nie widział w tym korzyści, dlatego też przy pierwszej sposobności zagadnął chytrze:
- Panie, uratowałeś temu człowiekowi życie. Teraz zażądaj od niego zapłaty. Niech odda ci swoją duszę, którą później ofiarujesz mnie, swemu wiernemu słudze!
- Widzę, że chcesz upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, poczwarko! - zakrzyknął olbrzym, któremu nastrój wyraźnie się poprawił. Tego wieczoru jadł, ile zmieścił, a pił za dwóch, śmiejąc się i wysługując karłem jak nigdy dotąd.
- Jesteś nienasycony, czarcie! - wołał, co rusz wznosząc pełen kielich. - Wiedz jednak, poczwarko, że ten człek nie jest mi nic winien! Dopóki przebywa pod moim dachem, żadna krzywda stać się mu nie może, a ty, szkarado, dopilnuj, żeby niczego mu nie brakło!
Stało się tak, jak Olbin sobie życzył. Diabeł zaopiekował się gościem. Nie zrezygnował jednak ze swych knowań. Niczym pająk każdego dnia skrzętnie prządł zdradziecką sieć, w którą miał nadzieję schwytać nie jedną, lecz dwie duszyczki. Ach, cóż to za uciecha byłaby wtedy w piekle, a jaki splendor spłynąłby na niego po tym triumfie!
Tymczasem odnaleziony w puszczy człowiek na tyle doszedł do siebie, iż mógł wreszcie o własnych siłach stanąć przed Olbinem. Był to drobnej postury młodzieniec, prawie pacholę jeszcze, o płowej czuprynie i szaroniebieskich oczach, w których olbrzym nie dostrzegał już ani strachu, ani bólu, jeno bezgraniczny smutek.
- Jak się zwiesz, chuderlaku? I coś robił w puszczy bez konia i broni? - zapytał go olbrzym. - Czy ci niemiłe życie? Gdyby nie mój wałach, skonałbyś na bezdrożu, a zwierzęta rozszarpałyby twoje truchło!
- Zwą mnie Kal, panie! Do puszczy wszedłem, żeby rozprawić się ze złym duchem, który za sprawą jakowychś szatańskich sztuczek zmienił bieg rzeki - odrzekł tamten. - Nasza osada, panie, przepadła pod wodą, a wraz z nią cały dobytek! Umyśliłem sobie dorwać tego czarta i nieco pogruchotać mu kości, a potem odesłać do piekła! - dodał hardo i zacisnąwszy pięści, począł gniewnie rozglądać się po komnacie, jakby spodziewał się, iż w którymś jej kącie czai się sprawca owego nieszczęścia, które spadło na jego pobratymców.
- Powiadasz, iż ów czart nakazał rzece, aby zmieniła koryto i zalała waszą osadę? - zagadnął z udawanym rozbawieniem Olbin. - I tyś chciał owemu psotnikowi wygarbować skórę? Odważny jesteś, młokosie!
- Ciebie to bawi, panie? - syknął Kal, z trudem powstrzymując gniew. - Moja rodzina z dnia na dzień straciła cały dobytek! Nasze pola stoją pod wodą, a zwierzęta giną z głodu! Nie spocznę, póki nie uratuję wioski z mocy złego!
- Z diabłem chcesz wojować, chuderlaku? - zdziwił się olbrzym. - Jak chcesz tego dokonać? Ledwo stoisz na nogach...
Powiadają, że jeszcze tego samego dnia Olbin, chcąc uchronić Kala od niechybnej śmierci, rozmówił się z czartem. Pierwej jednak rozkazał urządzić w pałacu ucztę, o jakiej nigdy nie śnił żaden śmiertelnik. Stoły uginały się od wszelakich potraw i trunków. Na srebrnych półmiskach wysadzanych drogocennymi kamieniami złociły się najkruchsze bażanty, pieczone kaczki nadziewane jabłkami i konfiturą z żurawiny, połacie soczystego mięsa przystrojone barwnymi bukietami jarzyn i owoców. Olbrzym jadł, pił bez umiaru, tańczył i śmiał się w głos, aż w końcu usiadł naprzeciwko karła i patrząc w jego żółte ślepia, rzekł:
- Dziś twój dzień, poczwarko! Postanowiłem oddać ci swoją duszę! Nim jednak zawleczesz ją do piekła, mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie, ostatnie... Spraw się, a twój mistrz nagrodzi cię złotym kopytem!
Na te słowa roziskrzyły się diabelskie ślepia niczym żagwie w kominie, a gęba rozdziawiła w uśmiechu od ucha do ucha. I pewnie czart byłby ze szczęścia cały potaplał się w kociołku pełnym wódki, którą na tę okoliczność miał przygotowaną, gdyby nie chęć jak najszybszego wypełnienia zadania. Wszak na świętowanie przyjdzie jeszcze pora.
- Jestem do usług, panie! - zachichotał, zacierając łapska. - Mów, czego żądasz, a to się w mig stanie!
- Zbierz w skrzynię całe złoto, któreś zgromadził w tym pałacu, i przynieś je do mojej komnaty, abym na koniec mógł w samotności nacieszyć się jego blaskiem! - rzekł olbrzym.
Diabłu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Co jak co, ale na swej robocie znał się jak mało kto w piekle. Najpierw mocno stuknął kopytem w posadzkę, aż się pałac zatrząsł w posadach, potem zamerdał w tę i we w tę ogonem, jakby odganiał muchy, i nim Olbin zdążył wychylić kielich wina, skrzynia pełna złota stała już przed nim. Ach, czegoż tam nie było! Klejnoty, jakich ludzkie oko nie widziało! Wysadzane brylantami bransolety, brosze, naszyjniki, pierścienie i dukaty, kielichy i misy, a wszystko z najszczerszego złota, błyszczące w promieniach słońca!
- Oto twoje złoto, panie! - zarechotał zadowolony karzeł.
- Dobrze się sprawiłeś! - pochwalił go olbrzym. - A teraz zostaw mnie samego, poczwarko! Przywołam cię za jakiś czas, byś mógł zgarnąć co twoje!
Gdy tylko karzeł czmychnął do piekła, aby wyrychtować kocioł zdolny pomieścić duszę olbrzyma, Olbin tak rzekł do Kala:
- Oto złoto, chuderlaku! Wypchaj nim worki, weź mego wałacha i uchodźcie jak najszybciej z pałacu. Złoto rozdaj tym, którym woda zabrała dobytek. Niech odbudują chałupy i spichlerze.
- A co z rzeką, panie? - wyksztusił chłopak na widok skrzyni pełnej kosztowności. - Wszak ona jest przyczyną naszej nędzy!
- Bierz złoto i uciekaj! Moja już w tym głowa, żeby rzeka popłynęła dawnym korytem.
Jak głosi legenda, Kal zaufał olbrzymowi i nie pytał o nic więcej. Zabrał ze sobą tyle złota, ile na grzbiecie zdołał udźwignąć Herkules. Kiedy wrócił do swoich, postanowił opowiedzieć o wielkodusznym olbrzymie żyjącym w pięknym pałacu pośród puszczy, o możnym panie, który uratował mu życie, przygarnął w nędzy, kazał pielęgnować, a na koniec obdarował złotem i przyobiecał osuszyć pola pod uprawę, lecz nikt oczywiście nie dał wiary jego słowom.
Alicja Jonasz
"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak